Historia

Bebok

nieprawicz 0 4 lata temu 621 odsłon Czas czytania: ~9 minut

Było już ciemno gdy na teren Koła Łowieckiego "Kania" wjechał terenowy samochód. Kierowca był wieloletnim myśliwym podchodzącym pod trzydziestkę. Jechał w kierunku Kwatery gdzie jego towarzysze przesypiali noce i wychodzili na swoje samotne łowy nad ranem lub pod wieczór, nim słońce zdążyło się schować za horyzontem.

Piotr Sokół nie był chciwym myśliwym. Tak jak nauczył go ojciec brał nie mniej i nie więcej od hojności natury niż potrzebował. Traktował upolowaną tuszę wszelkiego zwierza z szacunkiem. W przypadku upolowanego byka jelenia czy kozła sarny nigdy nie zapomniał umieścić złomu, małej gałązki zerwanej z drzewa która wkładana była w pysk zwierza symbolizowała "ostatni pokarm".

Myśliwy w końcu zajechał przed małą drewnianą chatkę, której szyld był deską drewna na której to wygrawerowano wymyślny napis "Szeryfówka". Szyld ów był jedną z pamiątek po jego przyjacielu który był góralem, a który zmarł pewnej zimowej nocy. Wchodząc do środka kwatery Piotr został przywitany przez jego dwóch kolegów. Waldka i Mirka. Którzy siedzieli akurat w bardzo prowizorycznej i częściowo zaniedbanej kuchni.

-Piotróla witaj. Trochę cię z nami nie było!

-Darz Bór

-Darz Bór. No chłopie opowiadaj co się u Ciebie działo? -powiedział Mirek odstawiając szklany kufel wypełniony piwem.

-W porządku. NA froncie bez zmian -odparł Sokół rozpakowując się z swojego ekwipunku. Odstawił rozładowany sztucer na stojak, wszedł do wolnej komórki służącej za sypialnię i rzucił tu śpiwór a gdy już włożył do lodówki swój prowiant, zamknął swój wóz i pogrążył się z dwójką przyjaciół w rozmowie.

Gadanina schodziła na wiele tematów: Ot czy Mirek lub Waldek widzieli zwierza na tyle starego by mógł stanowić trofeum na ścianie? Kto poluje w jakich sektorach? I oczywiście kierunek pogadanki spełzł na temat obrońców praw zwierząt.

-Te głupie trutnie nic nie rozumieją -wkurzał się Waldek- Natura nie jest w stanie samoistnie się uleczyć. Jesteśmy częścią ekosystemu i dlatego musimy sami dbać o równowagę populacji w przyrodzie. Jakim cudem oni nie mogą tego zrozumieć.

-Proste -odparł Mirek upijając łyk piwa- Dla nich jesteśmy zwykłymi mordercami. I weź tu polemizuj i przekonuj ich że masz rację. Że gdyby nie my to populacja jeleni rozrosłaby się do tego stopnia że wszelkie uprawy rolne byłyby dziesiątkowane przez ich nienasycony głód a potem przyszłaby i zaraza. Tępiąc i przyczyniając się do zapaści populacji. Nie wspominając już o drapieżnikach.

-Racja. Gdyby lisów i wilków było za dużo spustoszyłyby one populację zajęcy, sarn i św. Hubert wie czego jeszcze. To naszym zadaniem jest regulowanie populacji wszystkich zwierząt, które są na liście dopuszczonych do polowania. Inaczej wszystko by dupnęło za Kazimierza Wielkiego, gdyby nie te regulacje.

Piotr spojrzał mętnym wzrokiem na tłumaczących się towarzyszy. Zgadzał się z nimi i dziwił dlaczego każda dyskusja w której uczestniczył zbaczała w kierunku tych idiotów którzy przywiązując się do drzewa myślą, że czynią dobro. "Czy nie jest oczywistym, że to oni nie wiedzą jakimi prawidłami rządzi się natura?"

Tymczasem księżyc zdążył już wyleźć zza chmur. Oświetlał teraz nieboskłon swoją jasną nieco niebieskawą łuną.

-Hej. Piotrze, kochasiu. Nie odpływaj tu nam. - Piotr wyparty został ze stanu zamyślenia.

-Mirek a ty gdzie będziesz polować? -zapytał zaparzając przygotowaną dla siebie herbatę.

-Na razie nigdzie. -odparł towarzysz wskazując na kufel piwa- Pijani myśliwi nie polują. Jutro zacznę na "Panience".

-A ty Waldek. -spytał Piotr

-Ja będę tam...no...na "Kurniku"

-Znowu?

-To mój ulubiony sektor. Głównie dlatego że często widzę tam rodzinę Borsuków...

-A właśnie. -przerwał mu Piotr- Przyjechałem tu głównie by sprawdzić pogłoski o kłusowniku który nawiedza nasze koło.

Mirek i Waldek spojrzeli po sobie niepewnie. Zapadła niezręczna cisza. W końcu głos zabrał myśliwy z kuflem.

-Racja...obaj widzieliśmy objedzone do kości szczątki ale to nie mogły być wilki. Raz że w tym rejonie nie ma żadnych wilków a dwa szczątki należały do dzika. Dorosłego knura. Żaden wilk nie byłby na tyle głupi by zadawać się z dzikiem. Nie mogła być to też sfora bezdomnych psów jak dwa lata temu z koźlęciem sarny.

-Podejrzewamy -odparł Waldemar- Że to ktoś z sąsiedniego koła. Ale pewności nie mamy. Wygląda na to że ktokolwiek to jest zabija zwierzę po czym je zostawia, zlatują się drapieżniki i natura robi swoje. Ostatnimi czasy dość dużo Kruków się namnożyło w naszym kole. A my nic nie możemy zrobić bo są pod ochroną.

Jak tak dalej pójdzie to wszelkie hodowle zajęcy pójdą w zapomnienie. Ich populacja nie będzie wstanie się odbudować. Nie przy takiej ilości kruków.

-Wydaje mi się że zboczyliśmy z tematu. -odparł Piotr nieco zatroskany- Więc jak wyglądało to truchło dzika?

-Było objedzone do kości.

-Znaleźliście kulę.

-Nie. A przeszukaliśmy całą okolicę gdzie mogła być. Wokół zwierza, wewnątrz zwierza i nic. Jedynie co nie zostało zjedzone to głowa. O faktycznie mam to zdjęcie z komórki. -To mówiąc Mirek wyciągnął swojego smartfona i pokazał Piotrowi zdjęcie.

Truchło dzika zostało dokładnie objedzone, żadne nawet najmniejsze ścięgno nie zostało na kościach z wyjątkiem głowy. Ta bogata w mięśnie i skórę zdawała się być poharatana czymś ostrym. Może nawet nożem.

Piotr uważnie przyjrzał się ranom na ryju dzika po czym powiedział:

-A w którym sektorze został on znaleziony?

-Na mokradłach -odpowiedzieli zgodnie i jednocześnie jego towarzysze.

-To koło "Panienki". -stwierdził Sokół pociągając łyk herbaty- Sprawdzę to jutro.

Reszta konwersacji spełzła Piotrowi na dokończeniu swojego napoju i położeniu się spać.

***

Ranek przywitał Piotra dość mroźnym wiatrem i szronem na zewnątrz "Szeryfówki". Myśliwy powitany zimnem szybko zamknął drzwi wejściowe i postanowił napalić w kominku, który znajdował się w głównej sali, od której to odchodziły pokoje, niczym kajuty na morskim statku.

Gdy ogień buchał już na dobre, Sokół przygotował sobie śniadanie składające się z dwóch potężnych pajd chleba wysmarowanych tatarem i serem topionym w akompaniamencie kawy. Zjadłszy śniadanie wpisał się do księgi ewidencji w której to zapisywane były terminy pobytów poszczególnych myśliwych. Była tam data, imię i nazwisko, sektor w jakim polowali i na końcu zwierzę jakie upolowali. Wiele wpisów kończyło się jednak tak, że dany osobnik pomimo zakwaterowania się i spędzenia w tym miejscu wiele dni nie upolował ani jednej sztuki.

Powodem tego był fakt, że nie każdy zwierz jest warty uwagi nawet jeżeli polujący ma na niego wypisany odstrzał (swego rodzaju przyzwolenie na upolowanie danego zwierza). Wielu towarzyszy jakich znał Piotr rzadko kiedy przynosiło z polowania tuszę zwierza jednak gdy im się już poszczęściło był to zwykle bardzo stary i dorodny osobnik. Takiego można było przerobić na kiełbasy a ogołoconą z mięśni, mózgu i skóry czaszkę powiesić na ścianie by przypominała o przebytej wówczas leśnej przygodzie.

Sytuacja z kłusownikiem jakiej podjął się wyjaśnienia Piotr nosiła wszelkie znamiona braku poszanowania etyki łowieckiej. Rzeczy która powinna być świętością dla każdego szanującego się łowcy. Piotr już powziął myśl o polowaniu na "Mokradłach". Miał zamiar dowiedzieć się "kto kłusuje?" Zjedzony dzik nie był jedynym dowodem w tej sprawie. Na przestrzeni miesiąca łupem owego kłusownika padło z tuzin zwierza głównie jeleni.

Co ważniejsze, wszystkie owe ofiary znajdowane były właśnie na "Mokradłach". Czas w którym dochodziło do tych incydentów nie pokrywał się w dużej mierze z wpisami w książce ewidencyjnej i co było rzeczą oczywistą...w kole łowieckim podczas Zebrania doszło nawet do dysputy i rzucania bezpodstawnych oskarżeń na jednego czy drugiego kolegę. Ostatecznie Piotr powziął się rozwiązania tego problemu poprzez zasadzenie się i zapolowaniu na polującego.

Kwestia była dość ryzykowna i wielu towarzyszy Piotrka wyraziło swoje obawy. Niektórzy stwierdzili że najlepiej byłoby przekazać tą sprawę Straży Leśnej. Straży, która była więcej niż opieszała i niekompetentna w swoich rychłych działaniach. Toteż Piotr Sokół podjął się tego działania na własną rękę.

Gdy tylko nastał wieczór i dzień chylił się ku zmierzchowi, Myśliwy wyruszył piechotą w kierunku sektora oznaczonego nazwą "Mokradeł". Czerwona łuna słońca oświetlała jego twarz do chwili w której wszedł w gęsty i ciemny las. To właśnie tutaj w tym momencie tarcza Heliosa zasłonięta została mnogością gałęzi. Przechodząc piaszczystą drogą jaka wpadała w knieje, Piotr mógł zobaczyć wiewiórkę która błyskawicznie wskoczyła na sosnę i sprawnie znalazła się na gałęzi. Łowca szedł dalej przyglądając się otoczeniu. Wsłuchując się w pozorną ciszę, zapadając się coraz głębiej i głębiej w szary, ponury las.

Gdzieniegdzie usłyszał pracę małego dzięcioła który przygotowywał zapasy na nadchodzącą zimę. Gdzieniegdzie zobaczył Sójkę podrywającą się z ziemi tylko po to by usiąść na najbliższej gałęzi. W końcu ujrzał chmarę jeleni która akurat przypadkowo przecięła mu szlak drogi jaką szedł. Zwierzęta szły jeden za drugim niemal gęsiego zaś zachowanie jak i słabo rozwinięte poroże sugerowało że są to młode osobniki nie nawykłe do ostrożności. Piotr odprowadził je wzrokiem po czym wznowił swoją wędrówkę.

***

Kiedy już doszedł w rejony "Mokradeł" obszedł dokładnie cały sektor. Nie zobaczył wiele zwierza. Ot rodzina Borsuków zamajaczyła mu na horyzoncie. Wreszcie Piotr postanowił wejść w sam środek sektora i znalazłszy tam starą ambonę, wszedł na nią. Teraz pozostawało jedynie czekać.

Sektor ów wziął swoją nazwę od bagien które rozpościerały się na północny wschód od ściany lasu, na której skraju umieszczona została ambona, w której przebywał Myśliwy. Na południe zaś od ambony ciągnęło się już dawno zaorane pole, czekające cierpliwie na przeminięcie zimy. Dochodziła już 19-sta gdy słońce zupełnie schowało się za horyzontem. Piotr rozglądał się od czasu do czasu przez lornetkę usiłując zobaczyć coś więcej niżeli samotnego lisa, który z niewiadomych przyczyn obrał taką a nie inną drogę swojej włóczęgi.

Piotr popatrzył na "mykitę" z pogardą po czym spluną od niechcenia na zewnątrz ambony. Lis usłyszawszy to zamarł, spojrzał w kierunku ambony po czym szybko zniknął w zaroślach. Nastała cisza, a nieboskłon już dawno poszarzał na tyle by obserwator mógł widzieć gwiazdy. Nie każda konstelacja była znana Piotrowi. Wiedział gdzie leży duża i mała niedźwiedzica, gdzie jest Casiopeja i na tym kończyła się jego wiedza o nieboskłonie nocy. Nie mając co robić Łowca począł rzuć gumę.

Godziny mijały. Piotr jednak nie spieszył się. Wiedział że ustalenie tożsamości kłusownika może zabrać mu miesiąc. Miał nadzieję spisać numer jego samochodu nie koniecznie nakryć go na gorącym uczynku. Znając schemat działania owych ludzi, którzy nierzadko okazywali się być byłymi myśliwymi, wiedział że pojazd zostanie zaparkowany niedaleko ambony. Jedna rzecz nie dawała jednak spokoju Piotrowi. Czemu kłusownik pozostawiał upolowane zwierzę przyrodzie. Nie patroszył ani nie skórował. To jedynie zastanawiało "Sokoła".

Wszakże słyszał o przypadkach ludzi który polują tylko po to aby zabijać sam jednak ani nikt z jego kolegów nie należał do tej grupy osobników. Ponadto brak oddania szacunku zwierzynie, wołał o pomstę do nieba.

Piotr siedział jeszcze przez parę godzin na ambonie narzekając w duchu na siarczyste zimno aż nie nastała godzina 22-ga w nocy. To właśnie tu w tym momencie myśliwy postanowił zejść ze sztucerem z ambony. Nie widział już kompletnie nic w tych ciemnościach i jedynie światło księżyca rozświetlało mu drogę powrotną.

Nagle, stało się coś nieoczekiwanego. Prawą nogę Piotra przeszył siarczysty ból. Myśliwy odwrócił się i poczuł jak coś łapie go za kończynę i zachłannie poczyna pożerać. W przypływie paniki Łowca wyszarpną nóż zza pasa i wraził go w czarniejszą od nocy wielką masę futra. Coś co jeszcze chwilę temu pożerało jego nogę zakwiczało po czym odskoczyło od swojej zdobyczy. To dało niedoszłej ofierze szansę na załadowanie sztucera i wystrzelenie w kierunku kreatury, której odgłosy jęków nie należały do żadnego znanego myśliwemu zwierza.

Strzał okazał się jednak celny i kreatura padła martwa

***

-A niech mnie, co to kurwa jest? -spytał Mirek przyglądając się upolowanej przez Piotra tuszy zwierza.

-Nie mam pojęcia ale próbowało zjeść moją nogę. Gdyby nie szczęście byłbym już w krainie wiecznych łowów. -odparł poszkodowany pokazując zabandażowaną nogę -to cholerstwo ma żądłowaty język którym przebiło mojego gumowe kalosze. I moją piętę. Nie usłyszałem nic co mogło zwiastować nadejście tego "potworka". Żadnego dźwięku łamanej gałązki…szmeru… nic.

-O kurwa, rzeczywiście ma żądłowaty język -odparł towarzysz Piotrka oglądając zwierzę ze wszystkich stron.

Kreatura z postury przypominała rosomaka jednak miała dziwny, nietypowy pysk który miał kolisty aparat gębowy wewnątrz, z którego tkwiły rzędy trójkątnych zębów. Głowę potwora dopełniały cztery czerwone oczy rozstawione jak u pająka. Zwierzę miało krótki ogon i nie należało do żadnej znanej fauny. Być może zwierzę nie należało nawet do tego świata.

Piotr pochylając się nad upolowanym okazem zapalił jedynie papierosa i popatrzył na ranę postrzałową w klatce piersiowej zwierza z której sączyła się nie czerwona lecz zielonkawa posoka.

-Wygląda na to, że to był nasz kłusownik. To wyjaśnia dlaczego nie mogliście znaleźć kuli i dlaczego wszystkie zwierzęta z tym dzikiem włącznie były tak starannie objedzone.

-Ale co to kurwa jest? Co?!

-Nie mam, proszę ja Ciebie, zielonego pojęcia. Ale myślę że można go wypchać i postawić w naszej „Szeryfówce” jako pamiątkę. Jak na mój gust możemy go nazwać „Bebokiem”.

[The End]


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje