Historia

Oko w oko z robotem

maciekzolnowski 0 1 rok temu 499 odsłon Czas czytania: ~2 minuty
Zimą tego roku wybrałem się na niedługi spacer z Dobrzykowic do Kamieńca Wrocławskiego. Tuż przed Kamieńcem skręca się w polną dróżkę, która wiedzie nie wiadomo gdzie. Intuicja podpowiadała mi, że jeśli będę nią szedł przez dziesięć, piętnaście minut, to osiągnę jej kres i w ten sposób zaliczę nową, jeszcze nieznaną traskę. Pokusa więc była, oj, była. A choć pora zrobiła się późna, przedwieczorna i na dodatek padał śnieg z deszczem oraz wiał zimny wiatr, humor chodziarza mnie nie opuszczał. Na szczęście miałem rację: dziesięć minut wystarczyło, by dojść do końca ślepej – jak podejrzewałem – szutrówki, na której to końcu – i tu niespodzianka – znajdowała się tajemnicza rezydencja nowobogackich (nazwiemy ją tu: domem na uboczu).
Zastanawiałem się, kto wznosi takie okazałe budowle z dala od cywilizacji i czy może ma ten ktoś coś do ukrycia. Oczami wyobraźni – no tak, ma się tę wyobraźnię – widziałem automatyka albo ekscentrycznego robotyka, który robi coś dziwnego, a nawet nielegalnego w swoich czterech ścianach i nie potrzebuje świadków ani intruzów. Muszę wyznać, że budynku dokładnie nie widziałem, a bardziej wyczuwałem, gdyż zdążyło się już ściemnić. Posiadłość ogrodzona była siatką, zza której w pewnym momencie usłyszałem dziwne i niepokojące głosy.
Ujrzałem też lekko rozmazane kontury czegoś, co wyglądało na roboto-strażnika. To coś zdawało się składać w całości z lekko pulsującego światła i przywodziło na myśl laser albo hologram. I właśnie musiało mnie zwęszyć, bo zaczęło kierować się w moją stronę. Ten obrót sprawy bardzo, ale to bardzo mi się nie spodobał i zacząłem pocić się ze strachu. Nie chciałem wiedzieć, jaką broń tutaj testują ani jakie skarby trzymają za grubymi murami rezydencji. Byłem święcie przekonany, że jeden Elon Musk na tym świecie, to aż nadto. I pragnąłem jak najszybciej wrócić do Dobrzykowic. Najgorsze było jednak to, że świetlisty cerber zbliżał się coraz szybciej, zaś głosy, o których wspominałem wcześniej, nasilały się z każdą chwilą. Te głosy interpretowałem jako zdalne jakieś połączenie z domem właścicieli, którzy przecież mogli być w tym momencie gdzieś daleko, na przykład poza granicami kraju. Zakładałem, że ich sposobem na strzeżenie posesji stały się wirtualne odwiedziny za pomocą specjalnego hełmu, który odpowiadał zarysowi głowy zautomatyzowanego strażnika, jak i te właśnie audiokonferencje, za pomocą których przesyłali oni dźwięk, strasząc tym samym złodziei albo zwykłych ciekawskich.
Wiedziałem, że jest źle. Nikomu nie życzę znalezienia się w podobnej sytuacji niepewności i niejasności. A gdy tak biegłem, spanikowany, blady, zagubiony, w pewnej chwili zauważyłem kątem oka, jak pies ze swoim właścicielem wchodzą w strefę światła bijącego z pobliskiej latarenki – jedynej, jaka się tu znajduje. Pies ma na sobie świecącą obróżkę, a pan nieprzerwanie do niego mówi. A więc to, co brałem pierwotnie za ultranowoczesny dziwotwór było tak naprawdę małym pieskiem? Nie wytrzymałem i ryknąłem, parsknąłem śmiechem. Teraz już mogłem bezpiecznie wracać do Dobrzykowic. Ale to jeszcze nie koniec! Po pewnym czasie dowiedziałem się, że to, co błędnie brałem za dom na uboczu, było tak naprawdę kaplicą, zaś to, co znajdowało się za ogrodzeniem stanowiło cmentarz, tak, dokładnie, cmentarz. 
Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje