Historia

Niech tajemnica pozostanie tajemnicą.

metal5621 2 10 lat temu 1 064 odsłon Czas czytania: ~16 minut

-Ej, Jason, jak myślisz, co jest w tamtym pokoju? – Zapytał Louis od niechcenia wskazując na zamknięte na kłódkę drzwi z dużym napisem „nie wchodzić” ręką, w której trzymał butelkę piwa i papierosa między chudymi, bladymi palcami. Mieliśmy wprawdzie tej nocy zapoznać się z nowym wynajętym studiem nagraniowym, ale jak to zwykle my, nie mogliśmy oprzeć się skonsumowaniu niezłej ilości alkoholu. Rozejrzeliśmy się więc tylko pobieżnie po najważniejszych pomieszczeniach. Cały kompleks budynku był ogromy i mieścił dużo więcej niż jedno profesjonalne studio nagraniowe. Mimo to, miejsce nie cieszyło się zbyt dużą popularnością. Nasz starszy kumpel, George, załatwił nam wynajem jednego z dostępnych części budynku za niemalże połowę normalnej ceny. –Stary, nie wiem co tam jest… -Zacząłem mówić dość niewyraźnie. Miałem cholernie słabą głowę. –Może jakieś trupy albo Ufo. –Dokończyłem i zarechotałem głośno wyobrażając sobie jakieś niestworzone sceny. Louis zawtórował mi po chwili. –A może jakieś eksperymenty tam przeprowadzają? –Odpowiedział mi. Zaśmiałem się ponownie. –Stary, zwijajmy się już. Trzeba się ogarnąć przed jutrzejszą próbą nagrania. Za parę dni, jak już tu ogarniemy to na pewno sprawdzimy tamten pokój, bo jestem ciekawy jego zawartości. –Powiedziałem, po czym dopiłem resztkę swojego piwa. Zgasiłem też papierosa i peta wrzuciłem do pustej już butelki. Louis przytaknął mi ochoczo. –No jasne stary, koniecznie trzeba tam wejść. Wstałem niezgrabnie niemalże przewracając się na ścianę. Założyłem moją ulubioną, choć już dość podstarzałą bluzę ulubionego blackmetalowego zespołu. Uwielbiałem takie klimaty. Zapomniałem wspomnieć, że właśnie ja, Jason, jak i Louis, Trevor, James oraz Michael należeliśmy do zespołu blackmetalowego, który właśnie podbijał nasz kraj. Byliśmy wyjątkowo dumni z naszych osiągnięć. Ja grałem na gitarze prowadzącej i śpiewałem. Tak czy inaczej, kochaliśmy to co robiliśmy. Byliśmy szczęśliwi. Mieliśmy takie szczęście, że zespół, który był dla nas inspiracją, legendarny z resztą zespół był z naszego miasta. Wokół tej grupy jednakże krążyło wiele pytań i tajemnic. Podobno wokalista był szalony. Bywał raz po raz w szpitalach psychiatrycznych. Kiedy było z nim już bardzo źle, zespół nieoczekiwanie i nagle rozpadł się. Reszta grupy rozjechała się po całym świecie i kontakt z nimi urwał się. Krążą plotki, że trzech z pięciu muzyków popełniło samobójstwa, lecz ciał nigdy nie odnaleziono. Ówczesny menadżer grupy również zniknął bez śladu. Reszta również choruje psychicznie. Nikt nie słyszał nic więcej o członkach zespołu, z wyjątkiem wokalisty. Było z nim coraz gorzej i gorzej. Lądował na oddziałach o coraz ostrzejszym rygorze, w izolatkach i takie tam. Każdy z nas w zasadzie niesamowicie jarał się tą historią. Nie było dnia, żebyśmy o tym nie rozmawiali. Snuliśmy różne domysły dotyczące przeszłości. Można poczuć dreszcz przechodzący powoli po kręgosłupie, niczym zdradliwa jaszczurka, hm? Nie będę się wdawał dalej w szczegóły. Tej nocy wyszliśmy z budynku upewniając się, że jest on zamknięty na klucz. George chyba pourywałby nam głowy, gdybyśmy zostawili taki drogi, wielki kompleks studiów ze sprzętem otwarty i czekający na zabranie wartościowych rzeczy. Stwierdziłem, że będę spał tej nocy u Louisa, bo zanim wróciłbym do siebie byłoby już prawdopodobnie jasno. Posiedzieliśmy więc u niego, wypiliśmy jeszcze po szklance soku cytrynowego, żeby bezlitosny kac był odrobinę łagodniejszy, posłuchaliśmy naszej ulubionej kapeli i poszliśmy spać. Następnego ranka obaj czuliśmy się kiepsko i przeklinaliśmy się w duchu, że znowu daliśmy się ponieść alkoholowej nimfie. Kiedy Louis brał prysznic ja pogrywałem cicho na jego od dawna nie używanej, zakurzonej pierwszej gitarze. Kiedy przyszła moja kolej na ogarnięcie się, Louis włączył muzykę. Od razu rozpoznałem dźwięki piosenki naszego ulubionego zespołu. Uśmiechnąłem się delikatnie myjąc włosy szamponem. Skoczyliśmy potem do baru na śniadanie. Pyszna jajecznica z boczkiem dodała mi sił i sprawiła, że od razu poczułem się lepiej. Następnie gadając i śmiejąc się ruszyliśmy w stronę naszego wynajętego studia. Drzwi były otwarte, co oznacza, że reszta chłopaków z kapeli była w środku. Trevor siedział już przy perkusji, James dostrajał swój bas a Michael stał za dodatkowymi bębnami. Koło mikrofonu stała moja ukochana gitara. Czarny jak smoła Fender. Koło mojego sprzętu stała druga gitara, gitara rytmiczna, należąca do Louisa. Po krótkiej i wesołej rozmowie zaczęliśmy grać. W pewnej chwili do studia wszedł George, który był nie tylko naszym przyjacielem ale także pomagał nagrywać kawałki i udoskonalać je. Tego dnia nagraliśmy dwie piosenki. Pod koniec zagraliśmy jeszcze jedną, która nie była doszlifowana. Zacząłem w pewnej chwili czuć się dziwnie nieswojo. Rozglądałem się po pomieszczeniu doszukując się przyczyny tego dziwnego uczucia. Nic jednak nie znalazłem. Chłopaki grali dając z siebie wszystko. Nagle zamrugała jedna z oświetlających nas żarówek. Moje serce przyspieszyło, ale uspokoiłem siebie myśląc, że to tylko cholerna żarówka i skarciłem w myślach nie chcąc pomylić się w graniu riffów. Niedługo potem próba dobiegła końca. Mimo to uczucie towarzyszyło mi jeszcze przez jakiś czas, dlatego poprosiłem Louisa pod pretekstem złego samopoczucia o przenocowanie. Jako, że był moim najlepszym przyjacielem od czasów podstawówki zgodził się z uśmiechem i ucieszył. Poczułem się podbudowany i było mi o wiele raźniej. Wstąpiliśmy wracając kupić chińskie jedzenie w markecie, chociaż było kiepskiej jakości i pewnie niezdrowe, to uwielbialiśmy jego smak. To była swego rodzaju nasza mała tradycja. Zjedliśmy je więc w salonie Louisa oglądając jakiś głupawy horror przepełniony kiepsko zrobionymi flakami i elektami specjalnymi. Potraktowaliśmy go więc raczej jako komedię i pękaliśmy ze śmiechu powtarzając kwestie aktorów, którzy usilnie próbowali grać przekonująco. Odpowiadaliśmy śmiesznymi docinkami na głupawe kwestie. Tarzaliśmy się po podłodze ze śmiechu. –Louis, Ty mnie kiedyś zabijesz, głupolu. - ledwo powiedziałem przez łzy śmiechu krztusząc się kawałkiem makaronu z sosem, który akurat jadłem, kiedy mój przyjaciel powiedział coś zabawnego co mnie rozśmieszyło. Po skończonym filmie jeszcze przez jakiś czas wspominaliśmy najlepsze sceny. Potem rozłożyliśmy dwa łóżka. Jako, że Louis jeszcze niedawno dzielił pokój ze swoim bratem, który teraz mieszka za granicą, to jedno łóżko było zawsze wolne a jego rzeczy dawno zostały uprzątnięte. Ustawiliśmy je więc koło siebie tak, aby widzieć dobrze ekran komputera i puściliśmy jakiś stary koncert naszej ulubionej kapeli. Oczywiście zaczęliśmy rozmawiać na temat wokalisty i jego tajemniczego zachorowania. Snuliśmy różne domysły, jedne bardziej prawdopodobne a drugie mniej. Staraliśmy się nastraszyć siebie nawzajem dziwnymi historyjkami zasłyszanymi pocztą pantoflową dotyczącymi losu zespołu. W pewnym momencie nagranego koncertu było bardzo dobrze widać twarz naszego idola. Był niezmiernie blady. Jego oczy przedstawiały wyraz szczerej nienawiści a śpiew był tak gniewny i przerażający, że włosy stanęły mi dęba. Zorientowałem się dzięki małym cyferkom w lewym dolnym rogu nagrania, że jest to ostatni koncert przed rozpadem zespołu i ponownym wzięciem wokalisty do szpitala psychiatrycznego na oddział zamknięty do izolatki. Ta twarz… to była twarz szatana. Jego brwi były tak bardzo ściągnięte, że niemalże zasłaniały oczy. Tak niestety nie było. Oczy przybrały odcień krwistej czerwieni, choć tylko przez sekundę. Potem stały się czarne jak smoła. Tak, wtedy utwierdziłem się w przekonaniu, że ten koleś był szurnięty. I to bardzo. –Stary… lepiej… lepiej chodźmy już spać. –Powiedział Louis łapiąc mnie za ramię. –Naprawdę nie mam ochoty więcej tego oglądać. To na pewno jakiś wirus lub przerobione nagranie. Wiesz, każdy korzysta z legend i plotek, żeby zyskać sławę i nie dać umrzeć sprawie. –Głos Louisa drżał. Wiem, że mówił to tylko po to, aby uspokoić mnie i siebie. Kiwnąłem lekko głową czując, że dreszcze nie opuszczają mojego ciała. Położyłem się i zwinąłem w kulkę. Louis zrobił to samo. Ustaliliśmy, że spróbujemy zapomnieć o sprawie i zasnąć. To jednak nie było takie proste. Przewracałem się z boku na bok, z pleców na brzuch ciągle mając przed oczami ten obraz. Nie mogłem się rozluźnić. Po pewnym czacie zauważyłem, że Louis usnął. „Kretyn. Zostawił mnie samego.” –Pomyślałem zazdroszcząc przyjacielowi, że już nie musi się zadręczać tym koszmarem. Ale pomyślałem, że skoro on zasnął, to ja też mogę. Tak też się stało. Na szczęście nie śniło mi się nic strasznego. Po jakichś dwóch godzinach snu obudził mnie nieznany dźwięk. Jak bardzo żałuję, że otworzyłem oczy. Louis siedział na swoim łóżku tyłem do mnie a przodem do wielkiego okna, za którym było zupełnie ciemno. –Louis, stary, co Ty robisz? Obudziłeś mnie. –Wymamrotałem nakrywając się poduszką na głowę. Coś jednak mnie tknęło i usiadłem niechętnie na łóżku. –Louis…? –Zapytałem nieprzytomnym głosem. Spojrzałem na niego jeszcze raz. Tak, to na pewno był mój przyjaciel. Poznałem po charakterystycznej opasce na nadgarstku. To śmieszne, pomyślałem. Przecież to Louis, kto inny mógłby to być. Podszedłem niepewnie do postaci myśląc, że to jakiś głupi żart. Niestety, przeliczyłem się. Spojrzałem co kryje się za łóżkiem. Zwymiotowałem. Leżała tam odcięta głowa Louisa. Płynęła z niej krew. Gładka, biała kość wystawała z szyi. Oczy mojego przyjaciela były martwe i wyrażały przerażenie. Nagle usłyszałem przeraźliwy chrzęst kości. Zauważyłem, że siedząca tyłem do mnie postać odwraca głowę w moją stronę w nienaturalny, chory sposób. Jej głowa wykonała bowiem obrót o sto osiemdziesiąt stopni tak, że czerwone, przerażające oczy patrzyły wprost na mnie a ciało siedziało nadal skierowane w stronę okna. Od razu poznałem. To był on. Lider przeklętego zespołu. Jego twarz była zgniła. Cuchnęła trupem. Spośród zepsutych zębów wypadał białe, spasione robaki. Uśmiechnął się. Skóra wokół jego ust zaczęła pękać. To był uśmiech pogardy. Wyszeptał coś. Zemdlałem. Obudziłem się na podłodze. Louis potrząsał mną i coś mówił. –Jason… Jason? Co się stało? Jason, powiedz coś. –Mówił przerażony. Tak bardzo ucieszyłem się na jego widok. Mimo, że wszystko bolało mnie od upadku oparłem się na rękach i objąłem przyjaciela. –Stary, tak się bałem o Ciebie. Zaraz Ci opowiem co się stało. –Przetarłem twarz mokrą od potu i łez rękami i łapiąc szybko oddech opowiedziałem Louisowi wszystko, co widziałem w nocy. Mój kumpel westchnął cicho, widać, że moja opowieść go przeraziła. Zbladł a jego oczy zdradzały ukrywany przejmujący strach. Wziął głęboki oddech i starał się opanować. –Jason, to tylko zły sen. Pewnie od tego chińskiego żarcia masz zwidy. –Powiedział spokojnie i starał się uśmiechnąć. –Chodź, nie myśl już o tym. Dzisiaj chłopaki mają wolne, jadą razem nad jezioro, pamiętasz? Ja jednak nie mogę jechać, chciałbym poćwiczyć parę piosenek. Jedziesz z nimi czy zostajesz ze mną? –Zapytał starając się zmienić temat. Otrząsnąłem się z głębokiego zamyślenia. Nadal drżałem. –Ja… Ja… zostanę z To..Tobą. –Odpowiedziałem mimowolnie i wstałem opierając się jedną ręką o bark Louisa a drugą ramę łóżka. Zobaczyłem jednak coś, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to nie był zwykły sen. Koło łóżka Jasona była wielka, mokra plama. W pokoju pachniało też preparatem do czyszczenia podłogi. To znaczy, że naprawdę zwymiotowałem w nocy w tym miejscu a Jason musiał wstać wcześniej i to sprzątnąć uznawszy, że po prostu źle się poczułem po nieświeżym jedzeniu. Wzdrygnąłem się ale nie chciałem już martwić mojego najlepszego przyjaciela. Po tym, jak ogarnąłem się rano usiadłem do komputera Louisa alby zająć się czymś i nie myśleć o wydarzeniach nocy. Włączyłem pierwszy lepszy internetowy portal z wiadomościami. Akurat podnosiłem kubek z herbatą do ust, kiedy zamarłem. Lider wiadomo jakiego zespołu popełnił rzekome samobójstwo zamknięty sam w izolatce ubiegłej nocy. W mojej głowie rozległ się krzyk. Nie mogłem się ruszyć łącząc jego tajemniczą śmierć z incydentem z nocy. Spędziłem kilka godzin na odszukiwaniu utajnionych dokumentów dotyczących zespołu. Zostały one uznane za niebezpieczne z uwagi na dziwne losy członków zespołu i nie są dostępne dla przeciętnego obywatela, bo sprawa nigdy nie została rozwiązana. Nie wiadomo kto jeszcze jest w to uwikłany. Jednak podzwoniłem do menadżera, on zadzwonił do kolegi, tamten do kolegi kolegi i dowiedziałem się tego, czego właśnie się obawiałem. Nasz niegdyś ukochany zespół nagrywał przez cały czas swojego istnienia w budynku wynajmowanym przez nas teraz. Podobno wokalista zespołu dokonywał tam samookaleczeń, barykadował się tam z całym zespołem. Perkusistę w czasie kłótni dźgnął nożem tuż koło serca. Ten jednak wybaczył mu biorąc pod uwagę stan psychiczny. Lider przesiadywał tam często w samotności tygodniami pisząc coraz bardziej chore i sadystyczne teksty. Takie utwory są charakterystyczne dla ich zespołu, ale zaczęły przybierać formę naprawdę okrutnych i przesadzonych. Menadżer zespołu postawił ultimatum : piosenki przestaną być takie sadystyczne, albo zrywamy kontrakt. Niedługo potem zniknął a lider kapeli trafił do szpitala psychiatrycznego. Kiedy moje poszukiwania dobiegły końca położyłem się na kanapie cały roztrzęsiony. Po tych wszystkich przeżyciach czułem się jak wrak człowieka. Postanowiłem jednak stanąć na wysokości zadania i rozwikłać tą sprawę. Usilnie próbowałem sobie przypomnieć słowa, które wyszeptał do mnie on zanim zemdlałem. W końcu to, co zdołałem sobie przypomnieć spisałem na kartce. Wróciłem do komputera i zacząłem szukać tłumaczenia tych dziwnych sylab. Okazało się, że to pradawny język wywodzący się z czasów pogaństwa, martwy od bardzo dawna. Nie ma szans, żeby ktoś się nim posługiwał. Przeszukałem książkę adresową mojej matki, którą niegdyś u mnie zostawiła. Odnalazłem w niej numer do jej starego znajomego, który był powszechnie szanowanym językoznawcą. Zajmował się także szyframi i starymi znakami. Wydawał się być moją jedyną nadzieją. Wziąłem głęboki oddech i zadzwoniłem. Po krótkiej rozmowie okazało się, że facet może mi pomóc. Opisałem dokładnie słowa, które usłyszałem pod pretekstem rozmowy z kimś, kogo nie znałem i posłużył się takim językiem. Powiedział, że oddzwoni za chwilę, bo musi odszukać jedną ze swoich starych ksiąg dotyczących starych dialektów. Czekałem niecierpliwie co chwilę patrząc na zegarek. Telefon zadzwonił. Podskoczyłem na fotelu, na którym siedziałem i odebrałem szybko. –Uwierz mi chłopcze, nie było to łatwe, ale znalazłem poprawne tłumaczenie. –Powiedział swoim ciepłym głosem, który odzwierciedlał wygląd przyjaznego staruszka. –Brzmi ono następująco : nie waż się wchodzić do zamkniętego pokoju. Jestem niezmiernie ciekaw skąd ta osoba wiedziała, jak to powiedzieć. No nic. Cieszę się, że mogłem pomóc. –Powiedział i pod koniec rozmowy kazał mi pozdrowić mamę. –Dziękuję serdecznie. Tak tak, oczywiście, przekażę pozdrowienia. Miłego dnia życzę. –Powiedziałem siląc się na spokojny, opanowany głos i uprzejmość. Opadłem ciężko na oparcie fotela. I co ja mam teraz zrobić? Iść do tego pokoju, rozwalić kłódkę i…? Czy może nie iść i próbować żyć tak, jakby nic dziwnego się nie stało? Sam nie wiedziałem. Wyszedłem z mieszkania Louisa i wpadłem na niego na schodach. –Stary, gdzie Ci się tak spieszy? –Zapytał zdezorientowany. –Nigdzie mi się nie spieszy. Idę się przejść. –Odparłem wymijająco i pobiegłem dalej. Było zimno. Śnieg leżał wszędzie i nikt nie zamierzał go odgarnąć. Przeszedłem szybko na drugą stronę ulicy i wszedłem do baru. Musiałem się napić. Zamówiłem kilka kieliszków wódki, żeby zapomnieć o tym wszystkim. –Dobra. Pójdę tam. Wezmę Louisa, razem raźniej. Tak właśnie zrobię. –Pomyślałem. Posiedziałem jeszcze trochę w barze, aż do jego zamknięcia. Potem wróciłem do mieszkania przyjaciela i od progu zawołałem go. –Louis, ubieraj się. Musimy się przejść do studia, bo muszę coś sprawdzić, coś nie daje mi spokoju. –Stary, ale ja już tam dzisiaj byłem… no dobra, pójdę z Tobą. –Louis przewrócił oczami ale szybko ubrał się i poszliśmy. Przez całą drogę moje serce biło jak oszalałe. Nie odzywaliśmy się do siebie prawie. Wzięliśmy ze sobą latarki, bo różnie bywało tam z prądem w czasie śnieżycy. Niebawem staliśmy już przed tajemniczymi drzwiami. Tak jak przypuszczałem, było ciemno. Malutkie światło latarki oświetlało minimalnie pomieszczenie. Spojrzałem na Louisa porozumiewawczo. Przyjaciel podał mi długi, postarzały już łom, który znalazł w ostatniej chwili przed wyjściem. Po niedługiej chwili wspólnymi siłami udało nam się zardzewiałą kłódkę zmusić do poddania się. Rzuciłem okiem na Louisa. Był bardzo blady i trzymał się za nadgarstek. –Stary, zapomniałem całkiem o moim urazie nadgarstka. Cholera, musiałem go wkurzyć majstrując przy łomie. Poczekam na Ciebie tutaj a Ty idź obejrzyj to pomieszczenie, byle szybko, bo to boli jak diabli. –Powiedział kuląc się i obejmując nadgarstek drugą, zdrową ręką. Westchnąłem cicho i przytaknąłem bez większego entuzjazmu wiedząc, że muszę iść sam. Już nie czułem się taki pewny siebie i miałem przed oczami tą twarz, którą widziałem poprzedniej nocy. Przypomniałem sobie też, że wokalista kapeli o której mówimy zmarł mniej więcej w tym samym czasie, co przytrafiła mi się ta dziwna sytuacja. Wzdrygnąłem się i moja latarka upadła na ziemię. –Kurwa. –Zakląłem i szybko podniosłem ją szukając po omacku. Zrobiłem kilka kroków przy ścianie dotykając jej ręką. Była taka zimna i czułem pod palcami pajęczyny i kurz. Widać, że dawno tu nikt nie wchodził. Do mojego nosa dobiegł w jednej chwili przerażający, aż mdlący smród. W pierwszej chwili nie odgadłem, co to za woń, ale mój mózg i wyobraźnia zaraz dopowiedziały swoje. To smród gnijącego mięsa. Próbowałem sobie wmówić, że to niemożliwe. Może to jakaś rura pękła i wylała jakiś czas temu a teraz ja sobie wmawiam. Tak, to na pewno to. Moim oczom ukazał się po chwili sprzęt muzyczny, wokół którego była gruba warstwa pajęczyny. Zobaczyłem na podłodze ślady krwi ciągnące się niczym zaschnięta farba. Próbowałem się uspokoić, że to tylko ślady po okaleczaniu się tego przerażającego jegomościa. Z każdym krokiem smród był bardziej nie do zniesienia. Potknąłem się o perkusję, która była ukryta pod kawałkiem ciemnej tkaniny. Zobaczyłem, że w największym bębnie coś jest. Schyliłem się i poświeciłem tam latarką. Szybko cofnąłem się i pożałowałem tego. To były ludzkie zwłoki w stanie posuniętego rozkładu. Rozpoznałem z nich jednak bez trudu jednego z członków zespołu, który rzekomo popełnił samobójstwo. Moje serce galopowało. Okropność. A więc to się stało. Krzyknąłem i robiąc krok w tył trafiłem na duży wzmacniacz gitarowy. Klapa, która go zamyka i za którą mieści się głośnik odpadła z hukiem odsłaniając kolejne makabryczne odkrycie. Kolejne ciało, które było pokryte małymi lecz głębokimi cięciami wyglądającymi jakby były pieczołowicie wykonywane ostrym nożem. Poznałem tego człowieka po pewnej chwili. To był menadżer zespołu, który figurował w aktach sprawy jako zaginiony i już nikt go nie szukał. Wziąłem głęboki oddech zapominając o potwornym smrodzie. Zakręciło mi się w głowie. Postanowiłem jednak brać udział do końca w tej przerażającej szopce i przeszukać pokój. Za potężnym rzędem złożonym z mikrofonów i wzmacniaczy znalazłem jeszcze mnóstwo zwłok. Między innymi dwóch członków grupy, którzy również rzekomo popełnili samobójstwa. Były tam też jednak rozczłonkowane ciała kobiet, dzieci i mężczyzn w różnym wieku. Niektóre miały powycinane pentagramy i inne znaki. Doszedłem w końcu do rogu pokoju, w którym były niezdarnie doczepione gwoździem kartki wyglądające jak szpitalna opinia o pacjencie.

„ Pacjent numer 153. Karta choroby, informacje dotyczące leczenia.

Diagnoza: Nieznana. Ciężka choroba psychiczna związana ze schizofrenią, jednak kilka objawów nie pasuje do całości. Brak reakcji na wszelkie leki stosowane w kuracji schizofrenii. Sugerowany sposób obchodzenia się z pacjentem: Bezwzględna, całodobowa izolatka najwyższej rangi aż do czasu, kiedy badania wykażą znaczną poprawę.

Niebezpieczeństwo dla innych żywych istot: Najwyższy poziom.

Uwagi: Pielęgniarka, która nie zastosowała się do regulaminu podawania posiłków i zamiast specjalnego przyrządu, dzięki któremu można bezpiecznie umieścić posiłek w izolatce użyła do tego ręki, straciła ją do nadgarstka. „

Poniżej tych właśnie urywków wisiała jeszcze jedna, pomięta i zgnieciona kartka wyglądająca jak wycinek ze starej gazety. Zdjąłem ją delikatnie nie chcąc naruszyć i poświeciłem na nią latarką, aby dokładniej widzieć tekst.

„Gazeta St. Angels Valley, 3 stycznia 1995 roku.”

„Znany i wpływowy biznesman udzielający się na nielegalnym rynku oskarżony o manipulowanie danymi szpitala psychiatrycznego dzięki łapówkom i przekłamaniom skazany za wielokrotną pomoc w ucieczce choremu psychicznie wokaliście powszechnie popularnego zespołu blackmetalowego. Tajemnicze zniknięcia ludzi, którzy mają z tą sprawą coś wspólnego.”

Poniżej widniało wyblakłe zdjęcie otyłego człowieka zasłaniającego twarz dłońmi, który rozpaczliwie próbuje ukryć się przed reporterami i zdjęciami. Rzuciło mi się w oczy to, że nosił on duży, złoty sygnet. Wydawało mi się, że już go gdzieś widziałem. Byłem przekonany, że moje serce bije tak głośno, iż słychać ten odgłos w całym pokoju. Stanąłem koło najbliższej sterty pociętych na kawałki ciał i zobaczyłem właśnie to. Gnijąca ręka na której palcu spoczywał złoty, duży sygnet identyczny jak na zdjęciu. „Czyli nasz wariat musiał jakimś sposobem uciec wtedy bez pomocy grubej ryby i zemścił się za to, że sprawa wyszła na jaw.” –Pomyślałem. Teraz już wszystko było jasne. Chciałem się odwrócić i wyjść z pomieszczenia, lecz mała część mojej świadomości krzyczała, abym tego nie robił. Poczułem na karku gorący oddech i smród nasilił się jeszcze bardziej. Zobaczyłem, jak kościste ręce, z których odłazi skóra otaczają moją szyję. Zastygłem w przerażeniu modląc się w duchu, żeby to zaraz się skończyło. Żeby to okazało się złym snem. Nic z tego jednak, ten skurwiel nie znikał. Niemalże czułem w powietrzu swój strach. Usłyszałem jego oddech tuż przy moim uchu.

-Mówiłem, żebyś tu nie wchodził. Czasem lepiej, kiedy tajemnica pozostanie tajemnicą, nie sądzisz? –Powiedział pustym, złośliwym tonem i zaśmiał się głośno. Z czasem jego rechot przerodził się w krzyk. Nie wiedziałem już, czy to jego krzyk, czy to krzyki zabijanych tutaj przez niego osób. Odwróciłem się. Czerwone oczy wpatrywały się w moją duszę przez ułamek sekundy, zanim skręcił mi kark.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Bardzo fajne i podoba mi się to ze nie można się domyślać co będzie dalej. Ale kto to pisze skoro bohaterowi skręcono kark?
Odpowiedz
świetne, bardzo świetne. jedna z najlepszych historii które czytałam. ;)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje