Historia
Bety nie ma zębów - część 2
***
Pierwsza śmierć nastąpiła po tygodniu. To był dla nas wszystkich szok, kiedy się o tym dowiedzieliśmy. Jedno było pewne, Rick nie żył, a nam udało uzyskać się informacje z gazety, gdyż jego rodzice nie chcieli nic nam powiedzieć. Nie wiem skąd prasa dobrała się do tych informacji, ale kiedy przeczytaliśmy wstęp, poczuliśmy, że owiewa nas straszliwy chłód spowodowany strachem.
Rick’a znaleziono rano w łazience. Jego twarz była cała pokrwawiona, a na podłodze w krwi leżały jego zęby. Na lustrze zaś było napisane jego własną krwią: „Bety nadal nie ma zębów”.
Gazeta pisała, że to ten sam seryjny zabójca znów uderzył. Policja podobno wszczęła śledztwo, szukała go i wiązała te dwa morderstwa… w sumie jedno „porwanie” gdyż ciała jeszcze nie odnaleziono.
Ale my znaliśmy prawdę. To Bety, ona go zabrała. Chciała nas ukarać i zrobić to samo, co my robiliśmy jej.
Tej nocy nie mogłem spać, cały się trząsłem, miałem drgawki na ciele. Bałem się, że to ja będę kolejny. Podejrzewam, że moi koledzy mieli podobnie. Każdy z nas obawiał się jej tak samo. To były naprawdę nieopisane męczarnie. Cały czas tylko przewracałem się w kołdrze, pocą niemiłosiernie.
Bety na szczęście nie przyszła… nie do mnie.
Kolejną ofiarą był Peter. Dowiedzieliśmy się o jego śmierci od razu rano przez jego matkę. Pamiętam jak kolana mi drżały, a w głowie kręciło się niemiłosiernie. Kobieta bowiem wybiegła na ulicę i wrzeszczała na cały głos.
- TO ON! – dało się słyszeć – ZABIŁ GO, MOJEGO MAŁEGO BIEDNEGO PETER’A! WYRWAŁ MU ZĘBY! – kobieta upadła na kolana i szlochała głośno na dworze, nie chcąc się nawet ruszyć, kiedy ktoś do niej podbiegł. Jej zachowanie dało się zrozumieć. Peter jako jedyny mieszkał sam z matką. Po jego zabójstwie kobieta nie miała już nikogo.
Nie musiałem już zgadywać jak wyglądała twarz naszego kolegi, wiedziałem dobrze, że najpewniej była tak samo podobna jak Rick’a. Ciekawi mnie tylko, co była napisane na lustrze, albo gdzie indziej: ścianie, ziemi… Kto wie, gdzie Bety mogła nabazgrać kolejny napis. Bo nabazgrała go na pewno. Mogę się tylko domyślać, że pewnie coś znowu o tych swoich zębach.
Zwróćcie teraz uwagę na cykl tych śmierci. Pierwszy zginął Rick, tak jak pierwszy podszedł do niej wtedy i zwalił ją z roweru, a następnie zaczął kopać. Drugi był Peter, tak samo jak wtedy, kiedy pytał się ją czy lubi kukurydzę, a następnie dołączył się z nim do naszej „zabawy”.
Bety nie zabijała nas bez powodu, wszystko było sprawnie ułożone. Pozostawało tylko pytanie kto teraz będzie kolejny. Pamiętałem, że Mike i Jack podeszli do niej chyba jednocześnie, więc nie wiadomo było, co nastąpi teraz.
***
Rano, na przerwie w szkole podzieliłem się z nimi moimi spostrzeżeniami, co wprawiło ich w jeszcze gorszy nastrój niż przedtem. Byłem troszkę spokojniejszy od nich, myśląc, że Bety przyjdzie po mnie ostatniego, ale nawet samo poczucie tego faktu nie pomagało najlepiej.
- Nie chcę umierać – powiedział Mike – trzeba coś z tym zrobić, nim będzie za późno.
- Ciekawe tylko co – żachnąłem się – Bety zginęła, a tego odwrócić się nie da.
- Tego może nie – rzekł Jack – ale…
Spojrzeliśmy się na niego.
- Co ale? – spytałem.
- Widziałem to kiedyś w telewizji… był taki film o tym, że duchy nie mogą iść do nieba, póki ich ciało nie zazna spokoju, albo też… - popatrzył na nas niepewnie przez chwilę – ona nie da nam spokoju póki nie przyznamy się co zrobiliśmy.
Nasz wzrok padł na niego ze zgrozą.
- Nie ma mowy… tata mnie zabije – Mike wyciągnął przed siebie rękę, jakby chciał go przed czymś powstrzymać.
- Niewielka to różnica – spróbowałem zażartować, ale okazało się to pomysłem zupełnie złym. Mike pobladł cały na twarzy i spojrzał się na mnie wzrokiem nienawiści.
- Chociaż w sumie… chyba nie musimy się przyznawać… - powiedział nagle Jack.
Znów popatrzyliśmy na niego tym samym wzrokiem, podczas którego poczułem nagły przypływ nadziei, słysząc, że jest inny sposób.
- Może po prostu… – Jack wziął głęboki wdech – może po prostu trzeba oddać jej ciało rodzicom, żeby oni zabrali je na cmentarz.
Po moim ciele przeszedł dreszcz.
- Jak to oddać ciało? – spytałem zszokowany? – Przecież wpadła do kanału.
- No właśnie… – odparł Jack.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że mamy tam… - Mike pobladł jeszcze bardziej.
***
Byliśmy zdesperowani, bardzo, ale to bardzo zdesperowani. Woleliśmy oddać ciało i w razie czego tłumaczyć się przed policją, mogliśmy nawet iść do więzienia – chociaż nie wiem, gdzie mogliby umieścić jedenastolatków – byle tylko Bety po nas nie przyszła.
Tego wieczoru każdy z nas wymknął się z domu. Wtedy każdy był dla siebie sąsiadem i nie obawiano się tak o kradzieże, więc domy nie były zamykane na klucz.
Przeszedłem cicho przez salon, tak, żeby nie obudzić rodziców i po chwili znalazłem się na dworze. Czym prędzej popędziłem na miejsce spotkania, tak bardzo przez nas unikane. Miejsce, gdzie po raz ostatni pobiliśmy Bety i gdzie był otwarty właz do kanału.
Kiedy tam doszedłem Mike i Jack czekali na mnie, tak bladzi, że mogłem to dostrzec na ich twarzach mimo panującego mroku. Mike palił papierosa, do dzisiaj wydaje mi się, że to on z nas wszystkich znosił to najgorzej.
Nikt nie kwapił się zbytnio, żeby zacząć to, po co tu przyszliśmy. Właz od kanału był zamknięty, więc we dwójkę z Jack’iem musiałem go odsuwać. Gdy w końcu metalowa klapa opadła na ziemię z głośnym hukiem, rozejrzeliśmy się czy aby na pewno nikt nie idzie. Na ulicy było zupełnie pusto, na całe szczęście.
- Gotowi? – spytałem, chcąc dodać im i sobie chociaż trochę otuchy. Nic to nie pomogło.
Oni tylko niemrawo kiwnęli głowami.
Wziąłem głęboki oddech i powoli spuściłem się w dół, kładąc nogi na bolce zgięte i przybetonowane do ściany, mające najpewniej pełnić funkcję drabiny. Schodziłem powoli, a każde moje położenie stopy na kolejnym „schodku” rozbrzmiewało na dole głośnym echem. Schodziliśmy w dół i bałem się tak samo jakbym schodził w sam dół oceanu Pacyficznego do świątyni R’lyech, gdzie czeka na mnie uśpiony Cthulhu.
La mayyitan ma qadirun yatabaqa sarmadi fa itha yaji ash-shuthath al-mautu gad yantahi.
W końcu moje nogi dotknęły płytkiej, zielonej rzeczki, która płynęła spokojnie dalej w głąb okrągłego tunelu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu nie było tutaj tego, czego tak się obawiałem schodząc. Ciało Bety zniknęło, chociaż wydawało mi się, że po prostu popłynęło ścieżką dalej, pchane przez wodę.
Podobno kiedyś jeden turysta z Florydy przyniósł sobie do domu nietypową pamiątkę – małego aligatorka, którym na początku zamierzał się opiekować, z czasem jednak hodowanie go znudziło mu się, więc spuścił go w toalecie. Mały aligatorek potrafiąc pływać przeżył w kanałach, jedząc szczury i różnego typu inne szkodniki, które się tam znalazły. Potem, kiedy aligator wyrósł zaczął zabijać ludzi, pracowników, którzy schodzili tam, żeby coś naprawić albo sprawdzić poziom nawodnienia ścieków. Z czasem odkryli aligatora, ale okazało się, że więcej ludzi postanowiło zrobić coś podobnego do tego, co uczynił turysta z Florydy. Jeszcze z czasem podobno aligatory straciły swój kolor, stały się albinosami. I tak oto w kanałach mieszkały aligatory o kolorze białym z czerwonymi oczami, które potrafiłyby rozszarpać dorosłego człowieka na strzępy.
Opowiadam wam tę historię, żebyście bardziej zrozumieli wtedy mój strach, a uwierzcie mi, że to bardzo ważne. Bowiem każdy z nas wolałby spotkać się z takim właśnie aligatorem niż z dziewczynką, która pragnie zemsty. Aligator zabił by nas szybko, ale Bety? Torturowałaby nas, chciałaby abyśmy poczuli to, co ona czuła za każdym razem, kiedy się do niej dobieraliśmy. I to było straszniejsze niż cokolwiek w tej chwili innego.
Nie wiem ile już moczyliśmy nogi w kanałach, jak bardzo śmierdzieliśmy, ani jak bardzo byliśmy zmęczeni.
- Nie ma jej – powiedział w końcu Mike. – Zniknęła, powstała i chce nas zabić. Tutaj na pewno jej nie znajdziemy.
- Nie ma mowy – powiedział Jack – mogę być kolejny, chyba kopnąłem ją wtedy po Peterze. Jeśli chcesz, to idź, ale wiedz, że Bety może ci nie wybaczyć, jeśli z nami nie zaniesiesz tego ciała.
Mike cały pobladły stanął i wpatrywał się w nas przez chwilę. Następnie odwrócił się i zwymiotował, rzygi z jego dzisiejszego obiadu i kolacji zaczęły rozpływać się powoli w wodzie.
Nasze oddechy stały się szybsze, ruszyliśmy dalej.
***
Wiem, że mógłbym opisywać dalej jak to chodziliśmy w kanałach, przytaczać dalsze części naszych rozmów i tak dalej, żeby tylko bardziej wam na nas zależało, ale kiedy powracam do tego myślami drżę tak, jakbym właśnie dowiedział się, że moja dziewczyna jest w ciąży. Opowiem więc co się stało u „kresu” naszej wędrówki.
A było to już po jakimś kilometrze drogi, kiedy padaliśmy ze zmęczenia, jednak myśl o tym, że Bety może nas zabić dodawała jako takich sił.
I wtedy wszyscy to usłyszeliśmy. Plusk.
„PLUSK, PLUSK, PLUSK”
Cokolwiek do nas szło wydawało takie same dźwięki jak my, kiedy posuwaliśmy się dalej.
Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale Jack wziął ze sobą latarkę. Świecił nią nam na przodzie, cały czas kiedy posuwaliśmy się dalej. Jednak teraz cofnął się, a sprzęt wypadł mu z ręki. Chlupnął cicho w wodzie, gdzie na całe szczęście świecił dalej, ale jak na razie w kanałach zapanowała kompletna ciemność.
Poczułem coś… jakby zapach stęchlizny, który rozchodził się po całym kanale, był teraz większy i ostrzejszy.
Szybko odepchnąłem Jack’a i sięgnąłem po latarkę, która zaczynała już mrugać w wodzie.
I to był mój błąd. Światło padło na nią, na naszą zagubioną Bety… która była teraz jeszcze ohydniejsza niż wcześniej. Praktycznie to już nawet nie była ona. Jej twarz była jakby rozdarta, a ze środka wyrastały macki… dużo macek, szarych, oślizgłych i obrzydliwie plączących się ze sobą. Widok niemal że nie możliwy do opisania. Wyobrazić go sobie można tylko jeśli do umysłu przywoła się obraz kwiatu, który rozkwita, z tym, że z jego środka wystrzeliwują kończyny jak u wielkiej kałamarnicy.
Zdawało mi się, że na nas patrzyła, chociaż nie widziałem jej oczu. Mimo to, kiedy podniosła swoją małą stópkę i ruszyła do nas serce zabiło mi tak szybko, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Macki opadły z jej twarzy i stając się bezwładne chlupnęły w kanałowej wodzie. Kiedy powoli do nas podchodziła, one powoli sunęły za nią, tworząc tym samym najobrzydliwszy widok jaki kiedykolwiek widziałem niezdolny już do jakiegokolwiek opisu.
Zło, tylko i wyłącznie zło wypływało z tego, w co Bety się zamieniła.
- B-b-b-b-bety… - usłyszałem za sobą głos Jack’a. – M-m-my naprawdę nie chcieliśmy… to był wypadek… chcemy cię oddać…
Widziałem jak wychodzi przede mnie. Nie wiem czy był odważny czy głupi, ale zbliżył się na dość poważną odległość do potwora, który był kiedyś tylko małą i niewinną dziewczynką.
Przyznam, że nawet trochę spodziewałem się tego, co nastąpiło w kolejnej sekundzie, ale i tak wrażenie i doświadczanie tego widoku było okropne.
Macki znów ożyły i wystrzeliły w kierunku Jacka. On nie zdążył nawet krzyknąć, kiedy całego go oplątały i zaczęły dosłownie miażdżyć w dziwnym kokonie, jaki stworzyły. A ja i Mike mogliśmy to tylko obserwować, nie umiejąc niczego zrobić.
Nagle usłyszałem za sobą kolejny chlupot wody. Odwróciłem się. To Mike upadł i leżał nieprzytomny na ziemi, zemdlał.
- MIKE! – wrzasnąłem i zacząłem nim potrząsać, co chwila patrząc za siebie – MIKE WSTAWAJ, NIE MOŻESZ TERAZ…
Puściłem latarkę a głos zamarł mi w gardle. Nie mogłem wymówić nic więcej. Czułem jak przez moje spodnie leje się ciepły mocz. Zsikałem się, dosłownie popuściłem.
Ostatnim obrazem, jaki widziałem nim światło całkowicie mnie opuściło była krew, która małymi strumyczkami wyciekała poprzez wąskie szczeliny w kokonie z macek Bety.
Wiedziałem już, że nie mogę pomóc żadnemu z nich. Wcześniej ona by mnie dopadła, musiałem jak najszybciej uciekać, tylko to jeszcze mi pozostało.
Zacząłem biec, i biegłem, i biegłem, i biegłem, aż nie starczyło mi tchu. Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, brutalnie ją rozrywając. Wlokłem się przez ciemne, wilgotne i pachnące stęchlizną kanały, chcąc jak najszybciej wydostać się na ziemię. I o dziwo udało mi się to.
Biegnąc, ręką cały czas dotykałem tej samej ściany, po której stronie była drabina w nadziei, że natrafię na nią. Natrafiłem, a wtedy poczułem, że coś na mnie spływa, jakaś ulga, ale była ona tylko chwilowa.
Wybiegłem na świat, który teraz po wyjściu z tego mrocznego więzienia wydawał się taki jasny, i wróciłem do domy. Byłem cały przemoczony, zsikany w spodnie i brudny na całym ciele. No i cuchnąłem szlamem, którego tam na dole było pełno.
Wyrzuciłem wszystko z siebie do brudów, mając nadzieję, że matka nie zobaczy na nim śladów mojej wieczornej ekspedycji ani też nie poczuje niczego podejrzanego. Przebrałem się w piżamę i przykryłem się kołdrą, cichutko łkając w poduszkę i wiedząc to, że już nigdy, ale to przenigdy nie zobaczę swoich przyjaciół i wiedząc, że jestem jedynym, który został z jej dręczycieli. Bo na pewno Bety miała zamiar po mnie przyjść, wiedziałem to.
***
Na szczęście to już prawie koniec mojej historii i mam nadzieję, że choć trochę wam na mnie zależy. Chciałbym, żebyście się teraz o mnie martwili, oj bardzo bym chciał.
Pewnie większość z was zastanawia się, czy Bety faktycznie do mnie przyszła, skoro wciąż żyję i piszę te słowa. Otóż tak, przyszła. A było to dokładnie dwa dni po tym jak wybrałem się z moimi byłymi kolegami do ścieków.
Podczas tego czasu kolejne dwie sprawy zaginięć trafiły na policję. Ja jadłem mniej niż wcześniej, nie wychodziłem prawie, że w ogóle z domu – co nawet było na rękę moim rodzicom, bo przecież w końcu w naszym mieście grasował porywacz pedofil, dlatego też pewnie nie naciskali na mnie, żebym wyszedł na dwór i rozumieli, że po stracie wszystkich kolegów nie mam z kim się bawić – cały czas tylko czekałem na nią – na dziewczynkę z mackami zamiast głowy, która pokiereszuje mi twarz i wyrwie wszystkie moje zęby.
Noce były najgorsze, wręcz prawie, że bezsenne, które odsypiałem po przyjściu ze szkoły w słoneczne popołudnia.
Ale wiedziałem, że to już prawie mój bliski koniec.
Bety zjawiła się gdzieś około godziny pierwszej. Wyczułem ją niemal natychmiast, leżąc jak zwykle od kilku dni cały przykryty kołdrą i trzęsąc się cały. Zimny pot spływał mi po czole, kiedy nagle usłyszałem ciche plaskanie, takie jakby odległe, ale jednocześnie zbliżające się do mnie.
Przełknąłem ślinę, dokładnie wiedząc, co do mnie przyszło. Serce zastukało mi jak młot, a w oczach zaczęły kłębić się łzy rozpaczy. Była tam, a plaskanie przybierało na sile. Poczułem też znajomy zapach ścieków.
Nie wiedziałem co zrobić. Powoli zdjąłem kołdrę z głowy, tak, że wystawały mi z niej teraz oczy. I naprawdę tam była ta sama postać z mackami, które bezwładnie leżały na ziemi.
- Bety… - wyszeptałem ze skruchą.
Ona tylko zbliżyła się do mnie.
- Cześć Owen – wychrapała – jak tam twoje zęby? – jej głos był straszny, niosący się echem w mojej głowie.
- Bety… proszę – zapłakałem – nie chcę umierać…
Moje ramiona był wiotkie, całe ciało złapało paraliż, nie mogłem nic zrobić, tylko się w nią wpatrywać.
Jej macki podniosły się, a ona podeszła jeszcze bliżej. Ścisnąłem ręką kołdrę tak mocno, że ręka zaczynała mi bieleć.
Dotknęła mnie! Musnęła po twarzy, a jej pozostałe kończyny już dobierały się do reszty mojego ciała. W tej chwili mój oddech był tak ciężki, że zdawało mi się iż z każdym wydechem wydostaje się ze mnie trochę życia. Jakby moja dusza ulatniała się z ciała.
- Wiem, że nie chcesz – powiedziała Bety – wiem to, bo widzisz, potrafię widzieć kiedy ktoś chce. A to dlatego, że sama tego chciałam, kiedy mnie biliście. Pomyślałam tak i zobacz, jestem teraz tutaj i to cudowne uczucie.
Jej macka owinęła mi całe gardło i przysunęła blisko otchłani, która tworzyła się w kształcie dziury pośrodku jej wszystkich osmiorniczych ramion.
- I zobacz kim się stałam, dostałam moc, w zamian za to, że na zawsze będę uwięziona w tym ciele, ale mi to pasuje. Lubię zabijać, bardzo lubię, a ty wiesz, że należy ci się kara.
- Bety – jęknąłem – przepraszam… naprawdę, bardzo przepraszam, gdybym mógł tylko cofnąć czas…
- Postąpilibyście tak samo, bo czas wyprałby wasze umysły. Zaufaj mi, znam teraz wiele tajemnic wszechświata, stałam się jedną z jego części.
Załkałem cicho, słysząc jej słowa. Pomyślałem wtedy, Boże, co my zrobiliśmy. Stworzyliśmy potwora.
- Mimo to Owen’ie twój przypadek jest inny – Bety zaśmiała się – to ty włożyłeś mi patyk w szprychy mojego roweru, to ty spowodowałeś mój upadek i to ty odpowiadasz za moją śmierć.
Obraz przed oczami rozmazywał mi się, ledwo co widziałem już Bety, i jedyne, co wciąż pozostawało takie samo, to czucie jej macek na swoich plecach i ciele, a także smród, jaki się z niej wydobywał.
- Wydaje mi się, że dla ciebie lepiej będzie przygotować coś innego, lepszego… taka mała zemsta za to, że przez ciebie jestem tym czym jestem – kontynuowała Bety – nie umrzesz.
Kiedy to usłyszałem moje oczy rozwarły się szeroko. Spojrzałem na nią zszokowany, nie wiedząc co powiedzieć. Mimowolnie spłynęło na mnie uczucie ulgi. Ale takie jak zwykle – tylko chwilowe.
Bety powoli zaczęła odsuwać ode mnie macki.
- Pamiętaj tylko jedno – zachrapała Bety – zawsze będę przy tobie, do twojej prawdziwej śmierci.
Poczułem jak mdleje, krew całkowicie odchodziła mi z mózgu. Gdyby nie to, że zasypiałem najpewniej bym zwymiotował. Tak jednak padłem na łóżko.
***
Rano obudził mnie krzyk mojej matki. Był przerażający, niczym screemer z jakiejś gry, okropność.
Wstałem i od razu przypomniałem sobie wydarzenia z dzisiejszej nocy. Zadrżałem nie wiedząc do czego Bety mogłaby być zdolna. Zastanawiałem się co zrobiła, wybiegając z pokoju i gnając cały czas tym samym tempem przez korytarz, obawiając się najgorszego. Ludzie często starają się przewidzieć jakieś wydarzenie, ale często im to nie wychodzi, teraz już wiem, że jeżeli naprawdę odgadną to, co stanie się w niedalekiej przyszłości, to musi to być tylko i wyłącznie coś złego.
Kiedy wpadłem do pokoju mojego brata (bo to właśnie stamtąd dobiegał krzyk) zamarłem z przerażenia tak jak poprzedniej nocy. Ona… ona go zabiła… zabrała ze sobą jego duszę. Mojego malutkiego ośmioletniego braciszka, który nie był jej nic winien. Zabrała go, bo wiedziała jak bardzo go kochałem. Często lubiłem mu odpowiadać na pytania, pokazywać różne rzeczy, bawić się z nim. A teraz odszedł, a ja mogłem tylko cierpieć.
Do naszego pokoju wbiegł ojciec.
- To on – wyjąkała moja mama – to ten sam zabójca, zabrał go – załkała głośno i przytuliła się do taty.
Byłem całkowicie zagubiony, i dopiero wtedy poczułem co to jest samotność.
***
Nie bez powodu kilka razy odwołałem się do wszechświata i jego mocy. Teraz mam tą samą fobie co Lovecraft, obawiam się tego, co czyha na nas w gwiazdach, i również uważam, że ludzkie życie to zwykły przypadek, efekt uboczny wielkiego wybuchu.
Jednak zanim ostatecznie zakończę moje słowa mam jeszcze dwie historie.
Ludzka pamięć jest tak skomplikowana jak miłość do kobiety, niby ich unikamy, niby mamy czasem dość ich marudzenia, ale bez nich nie dałoby się żyć. Jeśli jednak jakaś cię rzuciła starasz się zapomnieć o tym, że proponowała ci przyjaźń. Przynajmniej jesteście z nią w dobrych stosunkach.
Ja też zacząłem być z moimi wspomnieniami w dobrych stosunkach, a to dlatego, że je z siebie wyrzuciłem. I brałem leki, które je blokowały.
Nie wiedziałem dlaczego jestem w domu dziecka, ani dlaczego je biorę. Po prostu wszystkiego nie pamiętałem. Czasami śniły mi się tylko koszmary z dziewczynką, z której twarzy zwisały macki, ale nie potrafiłem ich zrozumieć. Zapomniałem o wszystkim, dosłownie o wszystkim, co się działo.
Nie o tym jednak chcę wam teraz opowiedzieć. Chciałem za to opisać swoją pierwszą miłość. Prawdziwą miłość, nie jakieś tam gimbusiarskie związki na dwa tygodnie.
Nazywała się Clarice i była w tym samym wieku, co ja. Poznaliśmy się zwyczajnie, nie mając co robić i szukając towarzystwa. Ona… była naprawdę piękna, aż dziwiłem się, że wybrała kogoś takiego jak mnie. Miała piękne włosy, czarne, spadające jej kaskadą na ramiona. Kiedy się całowaliśmy kochałem zatapiać w nich swoje dłonie.
Wiem na pewno, że była to dorosła miłość. Kochaliśmy się i byliśmy sobie tak bliscy jak nikt inny.
Ale trzeba tu się skupić na jednej ważnej scenie. Scenie, w której nasze strefy erogenne poniosły nas trochę dalej niż myśleliśmy. Nie wiem nawet kiedy dokładnie wylądowaliśmy w łóżku, w nocy, kiedy zakradłem się do jej pokoju. Pokochałem seks od razu. To ciepłe ciało, pocałunki gdzie tylko chcesz, prawdziwe wyznanie miłości oddane gestami tak przyjemnymi, że są praktycznie nie do opisania.
Nie miałem zabezpieczenia, ale ona o tym wiedziała. I zrobiłem to, moje nasienie wleciało w nią, co dawało tylko jedno. Wydaje mi się, że tej nocy zaszła w ciąże, a ja czułem przez to, że jestem szczęśliwy. Śpiąc przy jej boku obiecałem sobie, że jeśli to, co oboje myślimy okaże się prawdą, to zrobię wszystko, byleby tylko się nią opiekować. Miałem wtedy swoje pięć minut, które ma każdy człowiek na ziemi. I to w tym momencie ja byłem najszczęśliwszą osobą na świecie. Ale jednak…
Wstałem rano, a jej już przy mnie nie było. Wyszedłem z pokoju, mając dobry humor. Cieszyłem się, że to, co zrobiliśmy połączyło nas już na zawsze, tak mi się przynajmniej wydawało. Mimo to, pomyliłem się.
Wszystkie dzieciaki, nieważne w jakim wieku zgromadzone były przed toaletą i jednocześnie łazienką dla dziewczyn. Zdziwiony tym zbiegowiskiem podszedłem bliżej i stanąłem na palcach, żeby ujrzeć całą sytuację. Wtedy moje serce zamarło.
Zacząłem się przedzierać przez cały tłum jaki teraz powstał i ciągle poszerzał się. Podczas tego cała moja pamięć wróciła. Przypomniało mi się wszystko od czasu kiedy Stan został przez nią zabrany. Widziałem w mojej wyobraźni obrazy ojca, który stał się alkoholikiem, który stracił pracę i ciągle bił mnie i moją matkę. Widziałem martwe ciało mojej matki, kiedy popełniła samobójstwo. I przypomniała mi się chwila, kiedy pod mój dom podjechał wóz i zabrał mnie tutaj, do tego pieprzonego sierocińca.
A teraz podbiegałem do niej, mojej kochanej Clarice, której twarz była pokiereszowana tak znajomymi ranami, a na podłodze leżały jej zęby. Na lustrze był ten sam napis.
„Wciąż nie mam zębów”
Nabazgrany jej własną krwią.
Tym razem żadne leki już nie pomogły. Wiedziałem, że ona tu jest. Sama mi to przecież powiedziała: „zawsze będę przy tobie”.
***
Zanim przejdę do ostatniej historii chciałbym wam coś wytłumaczyć. W sierocińcu poznałem prozę Lovecrafta. To dlatego tyle o nim wiem. Czytałem tam o Cthulhu, o górach szaleństwa i o różnych innych okropieństwach z Necronomiconu.
On istnieje, naprawdę musi być gdzieś tam pod oceanem. Bo to on zabił Bety po to, żeby odrodziła się na nowo, to on dał jej to, co już sam ma, wielkie macki zwisające mu z głowy. To jednocześnie jego symbol, pokazujący, że to w ten sposób ona została przez niego naznaczona. Lękam się więc dnia, kiedy Cthulhu wyjdzie w końcu ze swojej świątyni i pogrąży świat w mroku, a to stanie się na pewno.
***
A teraz czas na rozwiązanie zagadki.
W wieku dziewiętnastu lat podałem się za geja. Poszedłem do gejowskiej knajpy, gdzie poznałem Michael’a. Rozumieliśmy się i widać było, że mnie pokochał. Jednak ja tylko udawałem, traktowałem jak dobrego kumpla, najlepszego przyjaciela, ale to tylko po to, żeby coś zobaczyć.
Tej nocy się na to zdobyłem. Zacisnąłem zęby i poszedłem z nim do łóżka, a on szeptał mi do ucha miłe słówka o tym, że jestem jego największym skarbem, obiecywał, że już nigdy mnie nie zostawi. A ja kłamałem go, mówiąc zupełnie tak samo.
I moje mniemania i obserwacje potwierdziły się. Chtulhu oszukał Bety. Tak, zabrała Michael’a, chociaż wcale mi na nim nie zależało, nawet za nim nie płakałem, a wręcz brzydziłem się nim.
Oto cała tajemnica. Bety zabiera tylko tych, którzy naprawdę mi współczują, którzy chcą dla mnie dobrze. I tylko ich i wyłącznie ich uczucia może wyczuć, podczas gdy ja jestem całkowicie bezpieczny.
***
I tu właśnie kończą się moje słowa drogi czytelniku. Dla ciebie to zwykła opowieść, dla mnie zaś ratunek, albo raczej coś, dzięki czemu będę mógł mieć spokój.
To dlatego tak dokładnie opisywałem swoje uczucia, przerwałem wam fragmentem z historyjką o krokodylach, żebyście bardziej zrozumieli mój strach. Opowiedziałem o moich uczuciach do Clarice, abyście zaczęli mi współczuć.
Tak, zrobiłem to. Jeśli poczuliście ze mną jakąś więź, związaliście ze mną i moimi uczuciami ona po was przyjdzie. Przyjdzie, pokiereszuje wam twarz i wyrwie wszystkie zęby.
Ja zaś już i tak nie mam życia. Straciłem wszystko, stałem się aseksualny, nie czuję pociągu do niczego, stałem się tylko marnym wrakiem człowieka, kimś kto nie ma prawa się podnieść. Więc dlaczego inni mieliby mieć lepiej?
Tak więc strzeżcie się teraz, bo Bety nadal nie ma zębów. I jeżeli połączyła was ze mną jakaś więź, to ona po was przyjdzie.
Życzę wszystkim udanej śmierci. Bo tylko ci, co nie umieją czuć mają prawo to przetrwać.
----------------------------------------------------
Dawno mnie tu nie było, co? :D Jakby co, to piszę właśnie swoją książkę, a ta pasta była dla mnie miłą odskocznią :3 mam nadzieję, że się spodobała.
Tak tylko chciałem jeszcze napisać, żebyście chłopaki nie podrywali dziewczyny tak jak w tym kawale, który opowiadał Mike... no chyba, że chcecie łatwo zarobić w mordę xD
Tak jeszcze, ktoś się mnie pytał - nie pamiętam czy tutaj czy na innej stronie - czy mam jeszcze jakieś pasty, więc przypominam, że tak i są one tutaj na moim profilu straszne-historie.pl a jeżeli komuś ich mało, to zapraszam do tego dokumentu
https://docs.google.com/document/d/1PcIaVewlrYoK8S_MVIfCfj8XGaUqZ2aNDyXc3lbBujY/edit
Mam nadzieję, że teraz wystarczająco wam odpowiedziałem.
A i jeżeli komuś zależy, żeby ze mną popisać, to zapraszam na mój kanał na YT
www.youtube.com/user/frostxb20
Od taka chamska reklama ^^
Nie, serio, fajki mi się kończą, muszę iść siku, a poprawiam dla was tą pastę... ech.
No dobra na koniec powiem, że zabiłem pająka na ścianie, a to podobno przynosi pecha ;-;
A WSZYSTKIM GAPĄ PRZYPOMINAM, ŻE CTHULHU MA NAJWIĘKSZĄ AKTYWNOŚĆ W NOCY Z 22 NA 23 MARCA ;) Tak tylko piszę, bo kto wie, może uda wam się usłyszeć jego zawodzenie spod oceanu :3
Pozdrawia Frostx
Komentarze