Historia
Medium (II)
Druga część. Nie wiem, czy kogoś takie rzeczy przerażają, ale mam nadzieję, że się spodoba.
___________________________________________________________________________
Rano czułam się, jakby ktoś grzmotnął mi łopatą w łeb. Oczy mnie piekły. Byłam kompletnie niewyspana. Rodzice gdzieś zniknęli, Bastian zresztą też. Śniadanie zjadłam w samotności na werandzie. Z Ray Banami na nosie mieszając łyżką w misce z płatkami. Nie mogłam się skoncentrować. Zostawiłam śniadanie i poszłam do garażu. Wyciągnęłam z niego mate i ustawiłam ją w ogrodzie. Pobiegłam do swojego pokoju po łuk i kołczan. Z szafki wyjęłam dużą tarcze.
Ubrałam plastron na lewe ramię. Sprawdziłam czy mam skórkę i smyczkę. Z przykrością stwierdziłam, że smyczka wyparowała. Przeszukałam cały kołczan. Sprawdzałam pod łóżkiem… NIE MA! Zdenerwowana ubrałam kołczan i wzięłam łuk.
Postawiłam łuk w odległości około trzydziestu metrów. Podeszłam do maty i przyczepiłam na niej tarcze. Tata kupił tę matę gdy zostałam mistrzynią stanu i dostałam łuk na własność. Wzięłam łuk do ręki. Wyprostowałam nadgarstek. Z jaskrawo zielonej sznurówki zrobiłam smyczkę. Zawiązałam ją na palcu wskazującym. Sznurówką oplotłam majdan i końcówkę zawiązałam na kciuku. Założyłam strzałę. Stanęłam w lekkim rozkroku. Naciągnęłam łuk i przyłożyłam cięciwę do nosa, ust i brody. Wycelowałam w środek tarczy. Pociągnęłam cięciwę jeszcze trochę. Klikier opadł. Wypuściłam napiętą cięciwę i pozwoliłam by luk spokojnie zawisnął na sznurówce. Szum lecącej strzały zawsze mnie uspokajał, tak było też i tym razem. Po mimo tego, że mogłam zginąć od strzały, która leżała na szafce. Grot stępił się, strzała pękła. Nadawała się tylko do wyrzucenia.
Charakterystyczny dźwięk, gdy strzałka wbija się w mate. Bezcenne. Osiem na trzeciej. Przestawiłam celownik nieco w prawo. Założyłam kolejną strzałkę i strzeliłam. Dycha! Powtórzyłam czynności. Tym razem dziewięć.
Strzeliłam właśnie dziesiątą strzałkę, która wpiła się centralnie w środek tarczy, gdy usłyszałam przyjemny dla ucha głos.
- Dobra jesteś. – Na werandzie stał Martin. Przyglądał się strzałką skupionym w samym środku tarczy.
- Dzięki – Zarumieniłam się – Skąd się tu wziąłeś?
- Drzwi były otwarte, chciałem sprawdzić, czy wszystko porządku.
- Oczywiście dlaczego miało by być inaczej. – Zaśmiałam się nerwowo. Popatrzył na mnie przenikliwie.
- Coś się… stało?
- Nie nic. – Odstawiłam łuk na stojak. Ściągnęłam kołczan i oparłam go o ramię łuku. Podeszłam do niego powoli. Stanęłam metr przed nim. – Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję. Przyszedłem sprawdzić czy wszystko porządku.
- W jak najlepszym – Uśmiechnęłam się. – Wyszłam trochę poćwiczyć.
Zszedł po schodkach na trawnik. Wziął łuk do ręki i wyjął jedną strzałę z kołczanu. Założył ją i stanął w idealnej pozycji. Wciągnął rękę przed siebie i obniżył bark. Cięciwą dotknął ust. Kilkier strzelił, a Martin wypuścił z dłoni cięciwę. Strzała wbiła się w środek uderzając o nasadkę innej strzały, łamiąc ją. Odstawił łuk.
- Wybacz, że zepsułem jedną nasadkę. – Byłam tak zaskoczona jego umiejętnościami, że zaniemówiłam. Uśmiechnął się widząc moje zaskoczenie. – Kiedyś trenowałem.
- Łał – Koniec mojej kompetentnej wypowiedzi!
- Jakby ci się kiedyś nudziło, to wiesz gdzie mieszkam. Wpadnij kiedy tylko zechcesz.
- Dzięki
- A i pamiętaj by nie zapalać świecy w oknie. – powiedział drapiąc się w potylice.
- Ale dlaczego? – zapytałam zdziwiona.
- Po prostu tego nie rób, proszę.
Wyszedł, a ja wróciłam do strzelania.
WIECZÓR
Łuk zamknęłam w garażu. Uznałam, że zbyt niebezpieczne jest trzymanie go w pokoju. Co najdziwniejsze zepsuta strzała zniknęła. Szukałam jej po całym domu, ale wsiąknęła, jak kamień w wodę.
Chciałam położyć się wcześniej spać, ale bałam się. Bałam się, że oni wrócą i zrobią mi krzywdę. Mama powiedziała, że będzie czuwać. To nic nie da, ja to wiem, ale ona nie chce tego zrozumieć! Przebrałam się w piżamę. Wskoczyłam pod kołdrę. Zgasiłam lampkę przy łóżku. Zapowiadało się koszmarnie. Czułam, jak ktoś przeszywa mnie swoim spojrzeniem.
- Nie patrz – usłyszałam cichy, spokojny i przyjemny głos. – Proszę cię, nie patrz. Cokolwiek by się działo nie wolno ci się rozejrzeć. Nie słuchaj tego, co do ciebie mówią. Ja jestem przy tobie śpij… aaaa… - zawył z bólu. Usłyszałam warczenie i szyderczy śmiech. Skuliłam się pod kołdrą.
- Simonka, kochanie, choć do mnie. – usłyszałam babcie. Jej głos odbijał się echem w moich uszach.
- Nie słuchaj jej! Ona nie jest twoją babcią. – Odgłosy szarpaniny. Głosy rozlegające się w mojej głowie przyprawiały o mdłości. Prosiły, groziły i namawiały bym wyszła z łóżka, bym im zaufała. Bałam się strasznie. Krew wrzała w mich żyłach.
- Moja wnusi! Nie poznajesz mnie? – Głos zbliżał się. Fala chłodu ogarnęła moje ciało. Drżałam już nie tylko z przerażenia, ale i z zimna. Zacisnęłam pięści.
- Zostaw ją! – Znałam skądś ten głos. Miły i słodki. – Co ona wam zrobiła?
- Przybyła tu! Zejdź nam z drogi, albo zabijemy i ciebie.
Mój obrońca krzyknął z bólu. Nie spojrzałam. Zrobiłam, jak prosił. Siedziałam cicho, przykryłam głowę cienką kołdrą.
- Śpij, zaśnij. Jutro będzie wszystko, jak dawniej. – Nagle zapadła cisza. Czułam ruch, ale nie słyszałam dźwięków szarpaniny.
RANEK
W pokoju zastałam pobojowisko. Książki leżały porozrzucane po całej podłodze. Kołdrę miałam poszarpaną. Obejrzałam swoje ciało dokładnie. Ani jednej ranki. Nawet małego zadrapania. Uśmiechnęłam się. „Dziękuję ci dobry duchu – powiedziałam w myślach – Jak mogę ci się odwdzięczyć?”.
- Będziesz miała okazję – cichy głos był tak przyjemny, że przymknęłam oczy. Byłam zaskoczona. Jeszcze nigdy, żaden duch nie odpowiedział mi na żadne pytanie.
Wstałam z łóżka. Zrobiłam krok i wywróciłam się boleśnie tłukąc kość ogonową. Rękami podparłam się po bokach. Poczułam jak przemakają mi spodnie. Spojrzałam na ręce. Były całe umorusane we krwi. Oddech mi przyśpieszył. Spojrzałam pod siebie. Siedziałam w kałuży krwi. Do oczu napływały mi łzy. To nie byłą moja krew. Więc czyja ona była?!
Do pokoju wbiegła mama.
- Jezusie! Dziecko! – wrzasnęła patrząc na mnie. Ja w dalszym ciągu oglądałam czerwone dłonie.
- Mamo! – zapłakałam.
PÓŹNIEJ
Cały dzień snułam się, jak cień. Mama wezwała lekarza. Powiedziałam, że zdechł mi pies i dlatego jestem taka załamana. Wątpię żeby uwierzył, ale leki antydepresyjne mi przepisał. Czułam, jakby ten dom wysysał ze mnie energie do życia. Bolała mnie głowa. W brzuchu czułam nieprzyjemne wibracje. Coraz częściej czułam obecność czegoś dziwnego. Czegoś nieopisanego.
- Simona – do kuchni weszła mama i wyrwała mnie z letargu. – Ktoś do ciebie.
Do pomieszczenia weszły dwie dziewczyny. Były prawie identyczne. Były bardzo dziwne. Jedna miała włosy rude z żółtymi pasemkami. Oczy miała również pomarańczowe. Jej siostra, jak mniemam miała włosy kruczoczarne. Gdzie niegdzie widać było fioletowe kosmyki. Miała śliczne fioletowe tęczówki.
Nigdy wcześniej tych dziewczyn nie widziałam, ale kogoś mi przypominały. Były śliczne.
- Nasi bracia powiedzieli nam, że na osiedlu jest nowa dziewczyna w naszym wieku. Jesteśmy tylko trze więc wypadałoby się zakolegować – powiedziała rudowłosa. Uśmiechnęła się a na policzkach utworzyły jej się słodkie dołeczki.
- Bracia?
- Tak, Albin i Denis. – powiedziała fioletowa. – Ja jestem Nat, a to moja siostra Persi. A to mały prezent dla nowej koleżanki.
Wzięłam od niej różową torebkę. Była ciężka. Od razu zajrzałam do środka, żeby sprawdzić co jest w środku. Zaparło mi dech w piersiach. Ostrożnie wyjęłam różowy majdan do łuku. Musiał kosztować fortunę. Nie wiedziałam co powiedzieć. Otworzyłam tylko buzie i dostałam wytrzeszczu oczu.
- Mówiłam! – krzyknęła persi – Trzeba było brać fioletowego samicka! To nie! Wybrałaś różowego hoyta!
- Martin mówił, że strzela z hoyta, to wiełam hoyta!
- Jest przecudowny! – po policzku spłynęła mi niesforna łezka. – On kosztował kupę kasy, a my się prawie w ogóle nie znamy! Nie mogę tego przyjąć.
- Nie pieprz bezsensu, tylko bież! – puściła do mnie oczko Nat.
Zrobiłam im gorącą czekolada i przegadałyśmy pół dnia. Rozmawiałyśmy o wszystkim. Podło parę komentarzy na temat Martina. „Ma zabójcze oczy” skomentowała Persi, a ja się z nią zgodziłam. W pełni podzielałam jej zdanie. Śmiałyśmy się i plotkowałyśmy. Całkowicie zapomniałam o tym, że złe moce próbują mnie zabić.
Poszłyśmy razem do garażu. Wymieniłam majdam w łuku. Wyglądał cudownie! Wyściskała bliźniaczku, bo co innego miałam zrobić.
Niestety przyszła pora rozstania. Wycałowałyśmy się na pożegnanie. Wyszły z domu ciągle mi machając. Zamknęłam za nimi drzwi.
- Ładne – skomentował Bastian schodząc po schodach.
- Za młode dla ciebie! – zaśmiałam się, a on mi zawtórował.
WIECZÓR
Na podwórku szarówka. Leżałam na łóżku z książką na kolanach. Czytałam, ale treść nie docierała do mózgu. Miałam wrażenie, jakby litery skakały po kartce i za nic nie chciały ułożyć się w sensowny wyraz. Łuk wrócił do mojego pokoju, ale strzały nie. Uznałam, że wilgotny garaż to nienajlepsze miejsce dla nowego, metalowego majdanu.
Poczułam, jak powieki same zaczynają opadać. Odstawiłam książkę na półeczkę. Zgasiłam lampkę, ale w pokoju nadal było jasno. Źródło światła znajdowało się na drugim końcu łóżka. Bałam się odwrócić głowę. Bałam się tego, co zobaczę. Zamknęłam oczy i powoli zaczęłam obracać głowę. Oddech przyśpieszał, nie mogłam się opanować. W uszach mi dzwoniło. Słyszałam głosy. Głosy wołające o pomoc. Błagające bym odnalazła ich ciała i pogrzebała je z należytym szacunkiem. Szepty stawały się coraz bardziej natarczywe, coraz głośniejsze. Przekrzykiwały się, a mi zaczęło się robić niedobrze. Otworzyłam oczy. Krzyki ustały.
Na skraju łóżka siedziała dziewczynka. Zmęczona twarz była pokiereszowana. Na skroni miała zaschniętą krew. W zwiewnej błękitnej sukieneczce . Siedziała i patrzyła na mnie, a ja na nią.
- Kim jesteś? – zapytałam cicho.
- Jestem Dajana. – odpowiedziała cicho.
- Czego chcesz? – zapytałam srogo.
- Jaa… - po policzku spłynęła jej łza – Ja chciałam tylko porozmawiać.
Zrobiło mi się jej żal. Taka mała, taka biedna. Nie wyglądała groźnie. Byłą tylko dzieckiem.
- Ze mną?
- Jesteś taka sama jak twoja babcia. Ona często ze mną rozmawiała.
- Ja? Taka, jak babcia?
- Yhym. Tyle, że jesteś śliczniejsza. Wyglądasz jak anioł. Szkoda, że skończyłam żywot tak szybko.
- Ile masz lat… znaczy, ile miałaś lat, jak umarłaś?
- Osiem – zaszlochała – Zabił mnie mój starszy brat. Zanim to zrobił, zgwałcił mnie i mamę. Tata musiał na to wszystko patrzeć ! Zabił nas wszystkich. Tyle, że ja nie mogę przejść na drugą stronę. Jestem uwięziona tutaj.
- Przykro mi. – Podeszła bliżej mnie i wcisnęła się pod kołdrę. Miała ciało. A właściwie, to wyglądało, jakby je miała. Przytuliłam ją. Strach odszedł. – Rozmawiasz ze mną, ale jak?
- Jesteś cudem! Zbawieniem dla nas. Czekaliśmy na ciebie.
Zasnęłam. Dajana została ze mną co było mi bardzo na rękę.
CDN
Komentarze