Historia
Zwołując demony, zsyłając koszmary
– On już śpi, chodźcie, bracia! – zawołał Cień kryjący się w kącie.
– Mam nadzieję, że masz rację – odrzekł starszy mężczyzna z krogulcem na dłoni, przeciskając się do pokoju na krokodylu. – Amonie, Baalu, przybywajcie!
– Wpuść mnie, to wlezę! – zawołała z parapetu pokraczna postać.
Cień wysunął jedną ze swych macek, którą sięgnął do okna, a następnie je otworzył na oścież. Zimny podmuch wdarł się do pomieszczenia razem z trójgłowym demonem na pajęczych nóżkach, mierzącym niewiele więcej niż pół metra.
– Dziękuję ci bardzo – odezwała się ludzka twarz, usytuowana między pyskiem kota i gębą ropuchy. – A gdzie nasz przyjaciel Amon?
– Jestem tutaj – burknął wilk z ogonem w postaci syczącego węża wypełzający spod łóżka.
– Więc już nie mamy na kogo czekać! – ucieszył się Cień. – Spójrzcie na tego śpiącego młodzieńca, to na nim będziemy ucztować, powinniśmy być mu za to wdzięczni!
– Wyczuwam, jak się boi... – oznajmił wilk o imieniu Amon, sycząc jednocześnie ogonem. – Nie nas, ale czegoś innego.
– Jest taki młody – wymamrotał starzec z krogulcem na dłoni – a już ma tyle problemów...
– Czy to znaczy, że nasza obecność jest tu niepotrzebna? – zaniepokoił się Baal, przestępując z jednej pajęczej nóżki na drugą.
– Bynajmniej! – odrzekł Cień. – Pokażmy temu młokosowi, czym naprawdę jest strach!
– Masz rację – przyznał Amon. – Agaresie, złaź z tego krokodyla i weź mnie na ręce, pójdę jako pierwszy.
Starzec pstryknął palcami, w odpowiedzi na co jego wierzchowiec rozpłynął się w powietrzu, a następnie mężczyzna pochwycił wilka i uniósł go nad śniącego chłopaka.
– Baw się dobrze! – zawołał Baal, wtórując sobie żabim kumkaniem oraz kocim miauczeniem.
– Och, będę – wymamrotał Amon. – Ten biedak dowie się, jak małe są jego problemy w stosunku do tego, co mu zaraz zgotuję!
– A zatem idź! – rozkazał Agares, wypuszczając równocześnie demona z rąk.
Autobus mknie naprzód, rozcinając światłem reflektorów okalającą go ciemność. W środku nie ma prawie nikogo prócz Adama oraz urzędującego za kółkiem kierowcy. Jedyny pasażer przeczesuje wzrokiem tonące w półmroku pobocze, upatrując tam tabliczki z napisem „Topola”. W jego umyśle kotłują się obawy, że być może już ją przeoczył i teraz jedzie nie wiadomo gdzie. Ma ochotę zapytać się kierowcy o to, kiedy staną na tym właśnie przystanku, w tej właśnie wsi, lecz się wstydzi. Mężczyzna nie wygląda na przyjaznego, jest to wręcz przeciwieństwo kogoś, do kogo chciałoby się iść po pomoc. Dlatego Adam tylko siedzi, nerwowo pocierając dłonie, i wyczekuje.
Pojazd nagle staje, a drzwi otwierają się z sykiem, wpuszczając do środka kobietę. Ona wchodzi, nonszalancko rzucając kierowcy pieniądze na bilet, po czym maszeruje między rzędami wolnych siedzeń, aż wreszcie sadowi się tuż za chłopakiem. Ten, zaskoczony, rzuca jej ukradkiem niepewne spojrzenie, które zostaje przez nią dostrzeżone i odprawione szyderczym uśmiechem, ukazującym pożółkłe zęby. Zmieszany Adam stara się nie zwracać na nią uwagi, całkowicie poświęcając się badaniu wzrokiem pobocza.
Mijają minuty, może nawet kilkanaście. Autobus zdaje się jeździć w kółko, gdyż nic, poza liczbą pasażerów, się nie zmieniło. Żadnych świateł na horyzoncie, nawet drogi są całkowicie puste. Świat jakby wymarł, z czego Adam doskonale zdaje sobie sprawę, przez co niepokoi się jeszcze bardziej. Wreszcie się przełamuje i odwraca się do kobiety siedzącej za nim.
– Przepraszam bardzo – przełamuje ciszę – wie może pani, gdzie jesteśmy?
– A wie pan, że też od paru chwil się nad tym głowię? – odrzeka tamta, uśmiechając się. – No nic, chyba pójdę się zapytać kierowcy.
Młodzieniec kiwa głową z wdzięcznością i obserwuje, jak pasażerka przemyka się na przód pojazdu, a następnie rozmawia z mężczyzną.
Upłynęła już chwila, a kobieta wciąż gada z kierowcą, chichrając się pod nosem. Zaciekawiony Adam nadstawia uszu, by spróbować coś wychwycić z ich rozmowy.
– Kiedyś byłam zaklinaczką węży, ale to dawno, dawno temu...
– Jest pani naprawdę ciekawą osobą, proszę opowiadać dalej.
– Czy ja wiem... Te wszystkie moje przygody już się skończyły i nawet nie liczę na to, że kiedyś powrócą...
– A czemuż to?
– Choroba. Mam parszywego tasiemca w brzuchu.
– Przykro mi to słyszeć...
– Ale wie pan co? Ta harmonijka tam, mogę ją na chwilę pożyczyć?
– Proszę bardzo.
– Jestem po prostu ciekawa, czy niektóre melodie działają na tasiemce tak samo jak na węże.
– To by dopiero było!
Śmieją się. Adam patrzy, jak kobieta chwyta za harmonijkę i przybliża ją sobie ust. Jego ciałem wstrząsają dreszcze, niosąc ostrzeżenie nadesłane przez intuicję. W tym samym momencie dostrzega jednak tabliczkę z napisem „Topola”. Uradowany podrywa się ze swojego miejsca, by ruszyć ku wyjściu.
Kiedy się zbliża do drzwi, w pojeździe rozlega się muzyka. Kobieta gra na harmonijce, a wciąż uśmiechnięty kierowca spogląda na chłopaka, zadając mu nieme pytanie, czy tutaj wysiada, na co ten potakuje. Autobus zatem hamuje, a drzwi się otwierają. Adam z niewysłowioną ulgą wychodzi, opuszczając tamtych dwojga. Słyszy, jak za jego plecami pojazd znowu rusza w drogę. Rzuca mu przelotne spojrzenie na pożegnanie, po czym taksuje wzrokiem okolicę. Nie dostrzega jednak nigdzie dziewczyny, która miała na niego czekać, gdy dojedzie. Jest sam. Całkowicie sam.
– Czuję, jak nasz przyjaciel majstruje w tym koszmarze! – zawołał podniecony Cień.
– Dzieciak się poci, wierci... – zauważył starzec kątem oka, skupiając się głównie na zabawie ze swoim zwierzątkiem, krogulcem.
– Powinniśmy działać teraz, to spotęguje efekt! – zaproponował Baal, niecierpliwie potakując sobie wszystkimi trzema głowami.
– Cóż za pomysł! – skomentował Cień. – Popieram!
Agares bez słowa chwycił Baala, nieco krzywiąc się, gdy dotknął pajęczych odnóży, a następnie, tak jak poprzednio Amona, uniósł demona nad śpiącego chłopaka.
– Pokażę mu namiastkę piekła! – obwieścił dumnie trójgłowy duch.
Starzec, słysząc to, wypuścił go z rąk.
Adam czeka na przystanku, zerkając co chwilę na telefon tylko po to, by się przekonać, że wciąż nie może złapać zasięgu. W jego głowie tymczasem mnożą się obawy – czy wysiadł na właściwym przystanku? może ta dziewczyna go porzuciła? Nie ma pojęcia, co poszło nie tak, co mogło spowodować zaistniałą sytuację. Z zamyślenia wyrywa go dopiero kaleczące uszy szuranie czegoś ciężkiego o nawierzchnię. Chłopak się odwraca, po czym odruchowo robi krok w tył, widząc wymęczonego mężczyznę wlokącego trumnę po asfalcie.
– Czego się wzdrygasz? – mamrocze przybysz. – Nie widziałeś nigdy pracującego człowieka?
– Są chyba specjalne samochody do przenoszenia takich rzeczy – odpowiada zmieszany Adam.
– Może i są – oburza się tamten – ale to jest wyjątkowy przypadek, kiedy trzeba tę robotę wykonać ręcznie.
Tragarz zatrzymuje się na poboczu i ostrożnie odkłada trumnę, po czym, jak gdyby nigdy nic, siada na niej, czyniąc sobie z niej ławkę.
– Kto tam jest? – pyta nieśmiało Adam.
Mężczyzna wzrusza ramionami. Więcej swojej uwagi skupia na zapaleniu papierosa niż na pytaniach chłopaka. Wreszcie z nieukrywaną przyjemnością zaciąga się dymem.
– Dam ci tam zajrzeć, jeśli pomożesz mi ją przenieść – oznajmia, wlepiając swoje kasztanowe ślepia prosto w oczka Adama.
– Chyba nie skorzystam... – krzywi się Adam.
– Oż ty kurwo, już ja cię nauczę manier! – wrzeszczy nagle nieznajomy.
Jednym zgrabnym ruchem przeskakuje za trumnę, a następnie potężnym kopniakiem przewraca ją na bok. Pokrywka wypada na pobocze razem czymś, co wcześniej spoczywało w tym uroczym lokum. Młodzieniec nie ma czasu spostrzec, czym jest tajemnicze „coś”, bo od razu rzuca się do ucieczki, skąpiąc czasu na chociażby rzut oka przez ramię.
– Bierz go! – wydaje rozkaz tragarz, wybuchając jednocześnie śmiechem.
Adam biegnie. A raczej, biorąc pod uwagę jego szalejące z wycieńczenia serce oraz płuca – spierdala, samym środkiem drogi. Nie słyszy żadnych kroków za sobą, żadnych głosów ani wrzasków. Zamiast tego do jego uszów dochodzą odgłosy łamania gałęzi, dzikie powarkiwania, syki. I to wcale nie zza pleców, lecz z boków, jakby to, co wypełzło z trumny, go oskrzydliło. Jest przerażony taką myślą, bo oznacza ona, że wkrótce nie będzie miał już nawet gdzie uciekać – zostanie otoczony.
Wtem jego nadzieja się rozbudza na widok dwóch tylnych, czerwonych świateł autobusu, którym niedawno jechał. Pobudzony mózg wysyła impuls do zmordowanych nóg, każący im jeszcze bardziej przyspieszyć, choć wydaje się to niemożliwe. A jednak się udaje i przez moment chłopak nawet czuje, że uciekł już poza zasięg goniącego go monstrum, ale jest to tylko pobożne życzenie i Adam ma tę świadomość.
Cały zdyszany wpada do środka pojazdu, dziękując Bogu, że drzwi są otwarte, po czym rzuca się do kabiny kierowcy i wciska losowe przyciski, łudząc się, że któryś zamknie za nim wejście. Po paru sekundach rozchodzi się tak bardzo wyczekiwany syk i Adama ogarnia poczucie bezpieczeństwa. Zataczając się, dochodzi do jednego z foteli, gdzie postanawia chwilę odpocząć. Niepokój jednak ponownie rozgaszcza się w jego umyśle, przez co chłopak nerwowo podrywa wzrok i omiata nim wnętrze pojazdu. Szybko stwierdza, że to był błąd.
Na tyłach dostrzega dwa umorusane we krwi truchła. Kierowca i tamta kobieta. Leżą z przeżartymi na wskroś brzuchami, a ich wnętrzności walają się niemal po całym autobusie. Adam nie musi długo szukać zabójcy – on sam się ujawnia. Syczy, wijąc się między siedzeniami, stopniowo przesuwając się w stronę nowej ofiary. Przypomina obdartego ze skóry węża, długiego na parę metrów, odsłaniającego w złowróżbnym uśmiechu rzędy nienaturalnych kłów. Chłopak, widząc tego potwora, odskakuje w tył, jak najdalej od bestii. Ta jednak szybko rusza w pościg.
Przerażony Adam w ostatniej chwili zauważa harmonijkę leżącą tuż przy siedzeniu kierowcy. Sięga po nią, po czym momentalnie przykłada ją sobie do ust i posyła w ciszę korowód dźwięków, zamykając oczy. Mijają sekundy, a on wciąż żyje. Rozwiera powieki i widzi kolebiący się w rytm melodii łeb żmii, zatrzymany niecałe pół metra przed jego twarzą.
– Jak dyszy, jak przebiera nóżkami! – uradował się Cień.
– Najlepsze jeszcze przed nami – odburknął starzec, głaszcząc krogulca. – Już czas najwyższy, bym wkroczył.
– A zatem ruszaj i niech rozpocznie się wielki finał!
Agares wyciągnął swe dłonie nad śpiącego niespokojnie chłopaka, wstępując tym samym do koszmaru.
Nie przestawaj grać, tylko nie przestawaj grać – powtarza w myślach Adam. Błądzi wzrokiem po pojeździe, szukając ratunku, lecz nie jest w stanie niczego wymyślić. Jednocześnie boi się drgnąć, przeczuwając, że wtedy melodia płynąca z harmonijki może się urwać, a żmija tylko na to czeka.
I kiedy wydaje się, że nie może być już gorzej, coś ogromnego i zarazem całego czarnego ociera się o tył autobusu. Adam dostrzega to jako masę płynnej ciemności, która przechyliła autobus niczym fala okręt. Całe zdarzenie trwa krótko i chłopak nie zauważa nawet, w którą stronę pełznie to cielsko. Świadomość, że monstrum zaraz może pojawić się na przedzie nawiedza jego ociekający strachem umysł, przez co młodzieniec nie jest w stanie zatrzymać potoku moczu spływającego mu po nogawkach spodni. W obliczu tego wszystkiego żmija wydaje się nieistotna.
Wie, że musi działać, dlatego powoli wstaje. Za cel obiera sobie panel z guzikami do otwierania drzwi i kroczy niepewnie ku niemu. Żmija rusza od razu, jakby ciągnął ją za sznurek, lecz nie zbliża się, a jedynie utrzymuje stałą odległość. „Graj, graj, graj” – to zdanie można wyczytać z oczu chłopaka. Uderza łokciem w nadziei, że przetrąci przy tym właściwe guziki i nawet mu się to udaje. Drzwi się otwierają, lecz chłopak nie zamierza wychodzić. Jeszcze nie.
Teraz każdy ułamek sekundy ma znaczenie. Może zadecydować o życiu lub o śmierci. Harmonijka przestaje wydawać dźwięki dopiero po chwili od naciśnięcia przycisku zamykającego drzwi. Właśnie wtedy Adam rzuca się do ucieczki, porzucając instrument. Wyskakuje przez pomniejszającą się szczelinę w ostatnim momencie. Słyszy tylko, jak równocześnie rozchodzą się dwa dźwięki – syk, który przypieczętowuje zamknięcie się drzwi, oraz huknięcie, jakie wywołał uderzający w właśnie te zamknięte drzwi łeb żmii. Chłopak odwraca się i przez jakiś czas podziwia wijące się w pojeździe wściekłe zwierzę, po czym wyrywa się z tego transu, przypominając sobie o czyhającym gdzieś w pobliżu monstrum.
Jego wzrok utyka jednak w czymś, co nie jest ani potworem, ani ścianą bezkształtnego mroku – w ludzkiej sylwetce. Adam ją rozpoznaje, ma ją wyrytą w pamięci, tyle razy o niej myślał. Natychmiast kroczy ku niej, rozdziawiając usta, chcąc się odezwać, zawołać, lecz coś go powstrzymuje. To skurcz w gardle, zwiastujący tragedię, odbiera mu zdolność mowy. Gdy tylko chłopak łapie stojącą plecami do niego dziewczynę za ramię, jego dłoń oblewa fala chłodu.
– Przyjechałem... – udaje mu się złamać ciszę drżącym głosem.
Postać zaczyna powoli odwracać się w jego stronę. Ten moment wydaje się trwać wiecznie, szczególnie dla Adama, którego oczy zdążyły już napłynąć łzami na widok obojętnej twarzy jego ukochanej. Dostrzega jej pusty wzrok, nieme oblicze, jakby była martwa od środka.
Nic nie mówi. Chwyta go tylko za rękę, po czym przykłada ją sobie do brzucha. Adam czuje, jak w jej trzewiach coś się porusza. Coś się wierci, szarpie. Obrzydzony chce cofnąć dłoń, ale dziewczyna ani myśli puszczać. Zamiast tego rozwiera swoje pobladłe usta, z których zaczyna dobiegać cichy, stłumiony bulgot. Po chwili przez jej gardło zaczyna przeciskać się krogulec. Wpierw widać dziób, w którym coś trzyma, a następnie wyłania się jego cielsko, kaleczące pazurami dziewczynę od środka. Dopiero gdy wyrzyguje ptaka razem z krwią, zwalnia uścisk i sama pada na ziemię martwa.
Adam próbuje zrobić krok w tył, lecz jego sparaliżowane ciało tylko wali się boleśnie na glebę. Natychmiast zaczyna pełzać jak najdalej od budzącego się do życia krogulca, lecz na próżno. Zwierzę podlatuje do niego, po czym wypluwa mu przed oczy kawałek mięsa. Serce. Wciąż bijące serce ukochanej.
– Nieee! – lamentuje chłopak, starając się wstać.
Gdy mu się to udaje, od razu rzuca się do biegu na oślep, wzdłuż drogi.
Nie zatrzymuje się. Prze naprzód, brodząc w niemalże płynnej ciemności, która teraz oblepia już wszystko, pochłaniając jakiekolwiek światło. Nie wie dokąd, nie wie po co. Jest sam, zupełnie sam na morzu czerni. Znikąd ratunku. Na próżno spogląda w niebo, doszukując się na nim migoczących gwiazd – i one zostały pochłonięte przez tę bezksiężycową noc. Nie pozostało już nic prócz niego.
Wreszcie upada, nie mogąc już zmusić mięśni do dalszego wysiłku. Ląduje na fałdach cieni, które zaczynają go pochłaniać, pożerać żywcem niczym galaretowata masa. On nie ma siły, by chociaż krzykiem stawić opór. Wie, że to koniec, że nic mu nie okaże litości.
Myli się.
– Agaresie, Amonie, Baalu! – zawołał Cień. – Wracajcie tu!
Jego głos rozbrzmiał potężnym echem, dudniąc w pokoju. Śpiący chłopak go jednak nie usłyszał, w przeciwieństwie do trzech demonów, które od razu zawtórowały rozpaczliwym wrzaskiem. Cień zawisł nad Adamem, po czym wepchnął swoje macki prosto w oczy młodzieńca, gdzie przez moment grzebał, aż wreszcie wyrwał z nich skomlącego wilka, starca ze swoim zwierzątkiem oraz trójgłowego potwora. Cisnął ich bezpardonowo na podłogę, na co oni zareagowali oburzonymi stęknięciami i powarkiwaniami.
– Co ty wyczyniasz! – odezwał się starzec, najbardziej zdenerwowany z całej trójki. – Już prawie go wykończyliśmy!
Amon i Baal przytaknęli, po czym stanęli po bokach Agaresa niczym jego gwardziści.
– Wykonaliście swe zadanie, a teraz, tak jak was przyzwałem, teraz was wypędzam! – obwieścił Cień.
– Jaka niewdzięczność! Tyle trudu tylko po to, by przerwać w najlepszym momencie!? Złazimy do tego koszmaru, czy ci się to podoba, czy nie, dusza młokosa będzie nasza! – zagroził wilk, sycząc przy tym na pokaz swym wężowym ogonem.
– Głupcy z was! – zadrwił Cień. – Władcy piekła, a dali się wziąć podstępem!
– Głupia duszo, kim tak naprawdę jesteś!? I po co żeś nas przywoływał w ogóle!? – zawołał Baal, trzęsąc się na swoich pajęczych nóżkach ze złości.
– Nie wasz interes! – odparł Cień. – Znikajcie!
– Jesteś tylko błąkającym się duchem, niechcianym ani w niebie, ani w piekle, nie posiadasz nad nami żadnej władzy! Czym chcesz nas niby wypędzić? Nawet imię Boga nic ci nie pomoże, twoje usta je tylko zbezczeszczą! – rzucił gniewnie Agares.
– Wynocha! W imię mojej miłości do tego, którego chcieliście skrzywdzić, każę wam stąd wypierdalać!
Jednocześnie rozbrzmiał grom oraz wrzask. Po pokoju rozszedł się swąd siarki – jedyny ślad po obecności demonów.
Cień spojrzał na śpiącego Adama. Wiedział, że to jest ten moment. Zbliżył się do rzucającego się niespokojnie przez sen młodzieńca.
Ma wrażenie, że mrok wdziera mu się przez nos, przez usta, przez skórę w głąb ciała, że zaraz zachłyśnie się ciemnością i się w niej utopi. Jest wszędzie, a teraz nawet wdziera się w niego samego. Biedak nie potrafi nawet sklecić krótkiej modlitwy o zakończenie tych cierpień. Całkowicie bezbronny, pokonany.
Ale wtem pojawia się iskierka nadziei. Rozbłysk światła siecze ciemność, a czyjaś dłoń chwyta nadgarstek Adama i wyrywa go z całkowitej pustki.
Ocknął się, lecz nie był w stanie drgnąć. Mógł jedynie wodzić oczami po rozmazanych kształtach kryjących się w jego pokoju oraz nasłuchiwać dobiegających zewsząd dziwacznych dźwięków. Stan pół jawy, pół snu – czytał o tym kiedyś na forum o świadomym śnieniu, dlatego szybko zdał sobie sprawę ze swojego położenia i odetchnął z głęboką ulgą, wiedząc, że koszmar się już skończył.
– Synku... – usłyszał nagle głos. – Nadszedł czas, byś wreszcie przestał się bać. Dopiero co walczyłeś z prawdziwymi demonami, więc co gorszego może cię spotkać? Spędzisz tak całe życie, trzęsąc się nawet przed jakąś dziewczyną?! Do cholery, zrób ten pierwszy krok! Uwierz w siebie! Nie każ mi się za ciebie wstydzić nawet w zaświatach! Spróbuj tylko zignorować te słowa, a nie zaśniesz przez najbliższy rok! I wiedz, że to dla twojego dobra...
Potem głos stał się słaby, odległy, aż ostatecznie zniknął. Półprzytomny Adam powrócił do swoich snów, lecz tym razem koszmary trzymały się od niego z daleka.
Kiedy obudził się następnego ranka, nie pamiętał nic z ostatniej nocy. Coś mu jednak podpowiadało, że powinien zrobić ten „pierwszy krok”, który zresztą zaczął mu się wydawać dziecinnie prostą rzeczą.
Komentarze