Historia
Zapomniany (IV)
/ To opowiadanie stanowi kontynuację historii "Zapomniany". Aby zrozumieć jego sens, zachęcam do wcześniejszego zapoznania się z poprzednimi częściami
Część I: http://straszne-historie.pl/story/12983-Zapomniany
Część II: http://straszne-historie.pl/story/12999-Zapomniany-II
Część III: http://straszne-historie.pl/story/13090-Zapomniany-III /
Wracając do domu rozmyślałem o tym, w jaki sposób mam podjąć kolejne kroki. Nadal nie wiedziałem, komu rzuciłem wyzwanie, ale mój przeciwnik miał nieludzką moc. Mimo swojej determinacji bałem się nie tylko o los Laury, ale wszystkich moich bliskich. I choć z nieznanych mi powodów „Adam” na tę chwilę nie chciał (lub nie mógł) pozbawić mnie życia, nie byłem pewien, czy w końcu tego nie zrobi.
Wchodząc po schodach własnego bloku czułem się jak jakiś tajny agent. Rozglądałem się uważnie, czy nikt mnie nie śledzi, a w najmniejszym szmerze moje uszy dopatrywały się inwigilacji.
– To jest diabeł, Dawid, pamiętaj! – powtarzałem sam do siebie – Jeden fałszywy ruch i spieprzysz wszystko.
W mieszkaniu profilaktycznie zamknąłem drzwi na wszystkie zamki i zasłoniłem okna. W zaciszu sypialni, ostrożnie, kolejny raz otworzyłem pudełko. Musiałem się upewnić, że nadal tam jest. Było... Trzymałem je w rannej dłoni – nie paliła. To dało mi nadzieję, że Adam o niczym nie wie.
*Pamiętam ten dzień dokładnie. To był jakiś rok po śmierci mojego dziadka. Laura i ja byliśmy akurat na urlopie. Postanowiliśmy nigdzie nie wyjeżdżać, by posprzątać rzeczy po dziadku w jego domu. Mieliśmy wyjechać po śniadaniu, jednak Laura dostała zawrotów głowy i mocno wymiotowała. Siedziała z łazience około 20 minut, a wyszła z niej mokra i blada jak ściana. To był początek. Tego dnia nigdzie nie pojechaliśmy, Laura odpoczywała i piła smocze ilości wody.
Kiedy następnego poranka sytuacja się powtórzyła, skłoniło mnie to do wizyty w aptece. Właściwie to zasugerowała to moja blondyneczka, zapewniając z uśmiechem, że to chyba nie jest zatrucie. Plany porządków w wiejskim domku spełzły na niczym. Przeleżeliśmy ten dzień w łóżku, jedząc kilogramami pomarańcze i przytulając się, wpatrując w cudowne dwie kreski.
Nie planowaliśmy tego, ale mimo wszystko byliśmy szczęśliwi. Oboje mieliśmy dobrą pracę, mieszkanie, dom i siebie. Chcieliśmy także sformalizować nasz związek. Niczego by mu nie brakowało. Naiwnie zastanawialiśmy się nawet nad imieniem i zgadywaliśmy, do kogo będzie podobne. Zawrzeliśmy także umowę, której być może dzisiaj zawdzięczam cień nadziei.
– Dawid – zaczęła cicho Laura, głaszcząc swój niewidoczny jeszcze brzuch – na razie nic nikomu nie mówmy, dobrze? Chcę najpierw pójść do lekarza i się upewnić. Wiesz, niedawno zmarł dziadek... Nikomu niepotrzebne teraz fałszywe alarmy, prawda?
– Jasne – odpowiedziałem, całując ją w dłoń – na razie to będzie nasza tajemnica.
Laura umówiła się na wizytę u ginekologa, ale nie poszła na nią w wyznaczonym czasie. Żadne z nas nie powiedziało nikomu ze znajomych ani rodziny, że moja narzeczona jest w ciąży. Nawet pani w recepcji została poproszona o zapisanie Laury na „standardowe” badanie. Nikomu ani słowa, nikomu. To mógł być 8, może 9 tydzień. Wróciłem z pracy nieco później. Zastałem narzeczoną w łazience, słabą i skręcają się z bólu. Niewiele myśląc zadzwoniłem na pogotowie, ale linia była wciąż zajęta. W uszach grzmiały mi jęki i rozdzierający krzyk Laury. Postanowiłem więc zawieźć ją do szpitala sam. Pobiegłem więc po jej kurtkę, ale kiedy z nią wróciłem, było już za późno. Oblana potem Laura siedziała na podłodze w samej koszulce. Wokół jej nóg pełzły strużki krwi. Drżącymi dłońmi przyciskała coś do piersi, brudząc przy tym ubrania. Już nie krzyczała z bólu, tylko z cierpienia.
Po tym tragicznym wydarzeniu nie pozwoliła zabrać się do szpitala. Bałem się o nią, nie wiedziałem ile krwi straciła, czy nie potrzebuje teraz jakiejś pomocy medycznej, leków… Ale ona uparła się, i choć byłem na nią zły, wymusiła na mnie, bym to uszanował. Do ginekologa poszła wiele tygodni później, nic nie wspominając o tym, co ją spotkało. Udawała, że przyszła na rutynową kontrolę. Po naszej stracie nie było już wówczas śladu, miewała już normalne cykle. Lekarz zapewnił ją, że wszystko ok -to jej wystarczyło. Mnie również.
Ciążą i poronienie nadal zostały więc naszym sekretem. Laura była nieco osłabiona i obolała po krwawieniu, więc wzięła kilka dni wolnego w pracy, wykręcając się przeziębieniem. Niecały tydzień po stracie ciąży przyszła do domu z białym pudełkiem. Przyznam, że byłem przerażony, kiedy zobaczyłem, co do niego chowa. Nie miałem pojęcia, jak znalazła tak niewielką rzecz wśród tej całej krwi i płynów, ale zrozumiałem, co z taką czułością i rozpaczą przytulała tamtego dnia do piersi w zamkniętej dłoni. W innym przypadku zrobiłoby mi się pewnie niedobrze, ale patrząc na nią odczuwałem tylko żal. W pudełko, w oddzielnym zawiniątku, spoczął też tamten pozytywny test.
– Jedźmy na wieś – powiedziała, nie patrząc mi w oczy.
– Teraz? – odrzekłem zdezorientowany.
– Teraz.
Całą drogę milczeliśmy. Na kolanach Laury spoczywało drewniane pudełko. Głaskała jego wieczko tak, jak kilka tygodni temu swój brzuch. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, moja narzeczona bez słowa ruszyła w stronę sadu. Nie słuchała moich próśb, by na mnie zaczekała. Nim się obejrzałem, dopadła do kamienia pod drzewem i podjęła samodzielną próbę przesunięcia. Gdyby nie tamtejsza sytuacja, fakt iż niecałe 50 kg drobnej blondynki próbuje przesunąć cięższy od siebie głaz, byłby całkiem zabawny.
– Czekaj, pomogę ci – szepnąłem do niej, domyślając się, co chce zrobić.
Przesunęliśmy kamień na bok, potem poszedłem po łopatę i wykopałem dziurę. Laura włożyła do niej pudełko i kilka kwiatów. Kiedy jej biały skarb przykrył piasek, a „łzy aniołów” wróciły na swoje miejsce, emocje mojej narzeczonej puściły. Zaczęła płakać i tulić się do mojej piersi. Było mi przykro z powodu naszego nienarodzonego dziecka, ale jeszcze bardziej żal mi było Laury. Drogę powrotną również przemilczeliśmy. Pierwsze słowa wydusiła dopiero kiedy leżeliśmy w łóżku, tuż przed zaśnięciem.
- Dawid, obiecaj, że nikt się o tym nie dowie, proszę. Obiecaj, że nikt nie dowie się nigdy o tym, że kiedykolwiek... kiedykolwiek spodziewałam się tego maleństwa. Nie chcę tego, chcę żeby zostało tylko nasze, skoro nie pozwolono mu się narodzić. Obiecaj...
– Obiecuję – szepnąłem, przytulając ją mocno, choć nie miałem pojęcia, dlaczego to dla niej takie ważne. Później okazało się, że Laura traktuje tę prośbę poważniej, niż sądziłem.*
Nigdy żadne z nas nie wspomniało już nawet jednym słowem o tamtych zdarzeniach. Moja narzeczona wręcz sprawiała wrażenie, jakby sama o wszystkim zapomniała - nawet widok niebieskiego kamienia podczas wizyt w sadzie zdawał się nie wzbudzać w niej żadnych emocji. Zgodnie z prośbą nikt prócz naszej dwójki o niczym się nie dowiedział. Do dnia dzisiejszego nawet ja zapomniałem o tym, że mogłem zostać ojcem. Ale to niewielkie, nienarodzone prawie-ciało było teraz moją jedyną deską ratunku. Zawiązałem pudełko w obawie, że może się rozpaść. Wyglądało bowiem na to, że zraniony umysł Laury postanowił wyprzeć z pamięci fakt, że straciła rozwijające się w niej życie. W takim przypadku pamiętałem o tym tylko ja. Tym samym Adam nie mógł wymazać istnienia zarodka, ponieważ do mojej pamięci nie miał dostępu i moje wspomnienia pozostały niezmienione. Nie mam pojęcia, czemu postąpił ze mną w inny sposób niż ze wszystkimi, ale nie miało to dla mnie teraz większego znaczenia. Jedyne, czego teraz potrzebowałem, to pokazać pudełko Laurze. Byłem pewien, że kiedy tylko je zobaczy, jej pamięć także powróci. Wiedziałem jednak, że Adam ciągle kręci się wokół niej i nie ma możliwości abyśmy mogli dyskretnie porozmawiać. Poza tym sama Laura żywi do mnie teraz jedynie strach i odrazę. Nie pozostało mi nic innego, jak uciec się do jakiegoś podstępu. Nigdy jednak nie byłem zbyt dobry w knuciu intryg i rozwiązywaniu zagadek logicznych, więc wymyślenie jakiegokolwiek planu zdawało się być czymś całkowicie niedorzecznym. Co prawda mógłbym zaczepić Laurę w jej pracy, ale obawiam się, że albo ochrona szybko by mnie stamtąd przegnała (zresztą trudno mi będzie do niej w ogóle dotrzeć), albo też moja ukochana wzięła wolne na czas ślubu z tym frajerem. Adam na pewno też wszędzie ją zawozi i odwozi. Przyjmuje wszystkie listy i paczki w jej imieniu. Na pewno wszystko ma pod tym względem dopracowane. Żadnej możliwości. Zdenerwowany łaziłem po pokoju jak nawiedzony.
– Kurwa! – krzyknąłem, waląc pięścią w ścianę - Co ja mam zrobić?!
Zacząłem analizować wszystkie upodobania i nawyki Laury. Przecież musi być coś, co woli robić sama lub z jakimiś koleżankami. Przecież on nie może pilnować jej 24 godziny na dobę. Wytężyłem wszystkie szare komórki. I wtedy wpadła mi do głowy myśl, która choć niedorzeczna, była chyba jedynym rozwiązaniem. Pamiętam, jak szykowaliśmy się z Laurą do naszego wesela. Wspólne wybieranie sali, orkiestry, kamerzysty, kwiatów. Moja narzeczona wszędzie mnie ciągnęła, choć mnie w tej dziedzinie było wszystko jedno. Był jednak pewien szczegół, który nie wpisywał się we „wspólne wybory”.
– Nie czekaj jutro na mnie. Jadę z Moniką z pracy na ślubne zakupy – oznajmiła mi któregoś dnia.
– Beze mnie? – odparłem rozczarowany. To był jedyny zakup, oprócz bielizny na noc poślubną, który jako tako mnie interesował.
– No oczywiście! – wykrzyknęła oburzona – Pan młody nie może widzieć sukni panny młodej przed ślubem!
Roześmiałem się na te jej zabobony. Ona jednak mówiła jednak całkiem serio.
– Jakoś dziewictwa przede mną do dnia ślubu nie uchowałaś – nie mogłem się powstrzymać od złapania ją wtedy za pośladki.
– Głupek! – wyrwała się zła z moich objęć. Nie odezwała się do mnie wtedy do wieczora. Faktem jednak pozostaje, że głęboko wierzyła, iż nie mogę nawet rzucić okiem na jej ciało w białej sukni aż do dnia, gdy staniemy przed ołtarzem. Bardzo pilnowała tego zwyczaju.
Jeżeli pomimo braku wspomnień jej przekonania się nie zmieniły, nie pozwoli Adamowi zobaczyć sukni ślubnej. Nie pozwoli mu nawet ze sobą pojechać. Przez moment będzie sama, bez żadnej ochrony. I nawet gdyby ją śledził, będę miał czas na jakikolwiek krok. Tak, wiem, to cholernie naiwny pomysł. Ale jedyny, jaki mam. Muszę spróbować.
Na moją korzyść działa póki co fakt, że Adam i Laura wykonują kroki, które ja miałem z nią podjąć. Nie zmienił rzeczywistości całkowicie, po prostu „wskoczył na moje miejsce”, a mnie z niego wyciął. Tak mi się przynajmniej wydaje. Próbowałem wygrzebać z pamięci, kiedy Laura była umówiona na pierwszą przymiarkę w salonie sukien ślubnych. Ale jeśli chodzi o takie babskie pierdoły, moja pamięć wyraźnie traktuje je jako zbędny balast. Spojrzałem w kalendarz na ścianie. Na próżno. Laura zaznaczała na nim zielonym markerem dni, w których miała coś ważnego do zrobienia albo ktoś obchodził jakieś święto. Każdego roku kupowałem w kiosku ścienny kalendarz, a ona sobie po nim bazgrała. Oczywiście wszystkie zaznaczenia zniknęły. Nagle coś zaczęło mi świtać. Tłem tego miesiąca był jakiś kwitnący ogród. Laurę coś dziecinnie cieszyło….
– Hej, Dawid spójrz jak fajnie! – piszczała wtedy z markerem w dłoni – W dniu, w którym mam przymiarkę, na kalendarzu w tle jest różowo-biały kwiatuszek! No popatrz no!
– Tak, tak…. – odmruczałem znad gazety – to naprawdę ekstra, kochanie.
Średnio mnie to wtedy interesowało, ot infantylne fascynacje mojej małej blondynki. Teraz żałuję, że temu pieprzonemu badylowi nie poświęciłem więcej uwagi. Zerknąłem na kartkę kalendarza. Rzeczywiście, czcionka jednej z dat wypadała idealnie na środku białego kwiatka, stanowiącego część tła. Szesnasty, to musi być ten dzień. Zaznaczyłem go kółkiem. Nie jestem pewien co do godziny – pewnie gdzieś późnym popołudniem – ale jeśli trzeba, będę tam sterczał od rana do nocy, jak pod domem dziecka. Do tego momentu pozostały mi jeszcze cztery dni. Cztery długie, pieprzone dni, podczas których będzie mnie dręczył niepokój i wkurwienie na te diabelskie sztuczki. Postanowiłem jednak udawać, że żyję całkowicie normalnie. Jeśli Adam w jakikolwiek sposób może mnie obserwować, powinienem zachować ostrożność i nie wzbudzać jego podejrzeń. Niech myśli, że jednak pogodziłem się z sytuacją. Tak na wszelki wypadek. Upewniłem się już chyba po raz setny, czy „mój dowód” jest bezpieczny i poszedłem zrobić sobie kawę. Przez ostatnie dni to głównie adrenalina i kofeina trzymały moją osobę przy życiu. W lodówce znalazłem jakąś konserwę turystyczną, którą zjadłem bez większego przekonania prosto z puszki. No cóż, nie miałem głowy do zaopatrzenia się w chleb i bułki. Zajrzałem do szafki w poszukiwaniu cukru i zarejestrowałem brak słoika z kakao. Moja ręka odruchowo zacisnęła się w pięść. Przyzwyczaiłem się już do tego, ale nadal nieziemsko mnie to wkurwiało. Postanowiłem chwilę się przespać, by zregenerować siły. Kiedy jednak zacząłem ściągać koszulkę, usłyszałem pukanie do drzwi.
Szlag by to.
Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/13219-Zapomniany-czesc-ostatnia
Komentarze