Historia

JR

nieprawicz 0 3 lata temu 478 odsłon Czas czytania: ~9 minut

Ubrany był przyzwoicie jak na gentelmen-a. Oprawiony był w szykowny strój jakim była biała koszula, ciemna kamizelka, czarne spodnie i ciemne skórzane buty. Wszystko to przykryte było czarnym jak smoła płaszczem a fasonu dopełniał zwyczajny kapelusz z średnim rondem.

Padał deszcz zaś parowiec jakim płynęliśmy smagany był potężnymi falami. Łajba jednak nie poddawała się porywom wiatru

zaś on swoją prawą ręką podtrzymywał kapelusz by wiatr mu go nie strącił z głowy. Osobnik którego opisuję był także blondynem ogolonym tak iż pozostał mu zarost w postaci wąsów. Włosy miał zaś na tyle długie by nie dotykały mu ramion. Zaczesane były z przodu na tył.

W pewnym momencie jedna z fal uderzyła tak w burtę parowca iż nieznajomy gentleman zachwiał się i już miał wypaść w objęcia

wód gdyby nie moja silna ręka. Jednym zamachem schwyciłem za ramię nieszczęśnika i pociągnąłem do siebie. Blondyn upadł na deski pokładu. Jego twarz wyrażała zdziwienie i zaskoczenie.

-Prędko Panie. Niech pan wejdzie do środka! -krzyknąłem prowadząc go do wnętrza parowca. Gdy byliśmy już wewnątrz dopiero wtedy zauważyłem iż kapelusz człowieka którego uratowałem nie siedział na jego głowie. Musiał zatem przepaść w odmętach wód gdy nim szarpnąłem. Ponieważ nie chciałem zostawiać owego jegomościa samemu zaproponowałem mu udanie się do pubu gdzie każdy z pasażerów mógł dobrze zjeść a także wypić coś mocniejszego.

Każdy na tym statku płynął z Wielkiej Brytanii ku Ameryce z zamiarem rozpoczęcia tam swoich karier a ja nie byłem wyjątkiem. Pracowałem już jako rzeźnik i kaletnik więc miałem jako takie pojęcie o pracy w przeciwieństwie do ludzi wysoce urodzonych zdolnych zaledwie pisać książki o wątpliwej fabule. Do diabła sam gentelman, którego uratowałem prawdopodobnie należał do owej klasy lecz pewności mieć nie mogłem. Być może był arystokratą albo biznesmenem jednak kiedy zasiadł przy barze i wypił nieco koniaku ujawniła się na jego twarzy pewna dziwna cecha. Mianowicie melancholia. Wyglądał jak człowiek na wskroś zraniony i nieszczęśliwy. Oderwany jakoby od rzeczywistości.

-Czemu pan mnie uratował? -spytał, zaś Ja poczułem się skrycie urażony. Zupełnie jakbym to co zrobił było afrontem.

Nie odpowiedziałem zgoła nic. Zamówiłem grzaniec piwny i naparstek czystej wódki. W tym czasie parowiec o dźwięcznym imieniu Victoria pruł fale chybocząc się to na prawą to na lewą burtę. Ciecze w naszych szklanicach również trzęsły się

zmieniając formę z menisków wypukłych na wklęsłe. Blondwłosy Gentelman wypił swój trunek kiedy ja kończyłem pić ciepłe piwo po czym odparł.

-Nie powinien pan był tego robić. Ratowanie mnie przyniesie panu tylko pecha.

-Ależ co pan opowiada... -podjąłem próbę porozumienia się z owym straceńcem- Życie panu niemiłe? Może jeszcze pan mi powie iż życie nie ma sensu... Jak prawdziwy nihilista.

Na te słowa nieznajomy zesztywniał po czym uśmiechnął się a jego wąsy się nastroszyły. Przygładził je palcami po czym powiedział:

-Ma pan rację. Jestem panu winny dług wdzięczności.

Po tych słowach nastała chwila dłuższego milczenia. Sam nie wiedziałem co powiedzieć w stronę rozmówcy. Wypiłem naparstek wódki po czym zamówiłem sobie kolejny kufel grzańca. Towarzysz mój jednak poprosił o zieloną herbatę. W kilka chwil później

obaj mieliśmy przed sobą zamówione napoje zaś ja począłem sie mu zwierzac i uzewnętrzniać jak to zwykłem robić kiedy trunek uderza mi do głowy. Nieznajomy od czasu do czasu przytakiwał mi ale widać było iż jego zainteresowania obrały inny kierunek gdyż zaczął przypatrywać się damom przy stoliku gdzieś w głębi tego baru.

-Oj, bracie mówię tobie...z kobietami to się ino zadawaj ale ostrożnie bo kobiety którą zawiodłeś w uczuciach nie powstrzyma nawet piekło. Ty...a może zaprosilibyśmy je na partyjkę brydża. Widać stąd że grają w karty. To nasza szansa.

Nieznajomy popatrzył na mnie nieco od niechcenia lecz w chwilę później jego twarz rozpromieniła się uśmiechem. Obaj wstaliśmy od lady Pubu i podeszliśmy do dwójki kobiet które kończyły grać w makao. W parę chwil później przedstawiliśmy się z imienia. Ja Borys oraz mój nowo poznany przyjaciel Lucjusz. Damy potraktowały nasze najście przychylnie i pośród radosnego szczebiotania pogrążyliśmy się w grze.

Wtedy to też Poznaliśmy i imiona tych piękności. Najstarsza z dam o orzechowych włosach Elizabeth i nieco młodsza blondynka Olivia.

Lucjusz zdawał się nie ulegać zalotom Pań. Wydawał się nieco skrępowany zaś ja uradowany z towarzystwa i dobrej zabawy nie przebierałem w anegdotach czy żarcikach o wątpliwej przyzwoitości. Czas szybko zleciał nam na kartach, ostatecznie Lucjusz wygrał o włos od Elizabeth zaś ja pozostałem na trzecim miejscu. Kiedy t już wybiła północ wszyscy rozeszliśmy się do swoich kajut.

Nikt jednak nie przygotował nas na to co miało wydarzyć się jutro. Nim w mojej kajucie na nakręcanym zegarze zdołała wybić 7-ma rano hol wypełnił się gwarnymi jękami i szlochami. Szybko wypadłem w swoim szlafroku na zewnątrz i poszedłem zobaczyć co się stało. Wtedy to zobaczyłem kapitana statku wraz ze swoją załogą stojącego pośród tłumu zaś w samym centrum leżała pani Elizabeth. Jej zwłoki były zmasakrowane, twarz pocięta tak iż niemal nie mogłem jej rozpoznać. W jednej z rąk ściskała pomiętą kopertę. Kapitan prędko polecił nadać telegram by zawiadomić co się stało. Zaś ja z Lucjuszem zostaliśmy przesłuchani. Obaj opowiedzieliśmy o tym co zdarzyło się wczoraj. O partyjce brydża i o tym jak każdy udał się na spoczynek. Nie trwało długo nim Kapitan obwieścił iż jesteśmy świadkami w sprawie i po dotarciu na ląd mamy poddać się przesłuchaniu przez policję która właśnie wtedy przyjęła telegram.

Mieliśmy pozostać w swoich kajutach pod nadzorem. Oczywiście pomimo ograniczenia swobód mogliśmy nadal poruszać się po pokładzie statku jednak musiało to być w towarzystwie marynarzy o marsowych minach. Lucjusz niewiele sobie z tego robił i gdy tylko wybiła już dziesiąta, zaprosił mnie do swojej kabiny.

-Nieciekawa sytuacja co..?

Przytaknąłem po czym usiadłem na małym stołku naprzeciw niego. Wydawał się być nieco podenerwowany, nieco przerażony. Lewą ręką sięgnął do niewielkiego kredensu i wyciągnął z niego książkę. "Morderstwo w Orient Expressie" Agaty Christie.

-Widzisz Borys... -zaczął jakbyśmy byli przyjaciółmi od kołyski- Wydaje mi się że to...morderstwo jest jak to opisane w tej książce. Czytałeś?

Zaprzeczyłem.

-Widzisz, pewien człowiek w orient expressie ma wielu wrogów którzy chcą go mieć martwego. W akcie desperacji próbuje pozyskać usługi pewnego detektywa Poirot-a (czyt. Płarota) po czym ginie w tajemniczych okolicznościach. Pod koniec opowiadania okazuje się że wszyscy w wagonie w którym ów straceniec przebywał byli w zmowie i zaszlachtowali go razem dopiero później wymyślając sobie fikcyjnego mordercę.

-Nie bardzo widzę związek z naszą sytuacją. -przyznałem

-Dla ciebie Przyjacielu pewnie nie będzie nowiną iż pochodzę z warstw uprzywilejowanych. Jestem bękartem z przeszłością krętacza i hazardzisty. W liście który ściskała ofiara na pewno znajduje się dowód który nakieruje policję na mnie.

Zesztywniałem. Lucjusz mordercą? Nie to niemożliwe, nikt kto próbował skoczyć do wód Atlantyku nie dopuściłby się morderstwa i to na tak niewinnej damie. Lecz skąd ów ten list się mógł wziąć i kto go napisał?

-Przyjacielu ręczę iż nie ja jestem winny ale sprawy od jakich uciekłem z Londynu chcą mnie dopaść aż tutaj.

Na to wytłumaczenie przygryzłem wargi i zastanowiłem się. Być może to właśnie on był mordercą i chciał bym został jego wspólnikiem. A może to co mówił było prawdą i faktycznie ów młodzieniec wdał się w szemrane towarzystwo? Nie wiedziałem co o tym myśleć dlatego też postanowiłem się przekonać co ów list mógł zawierać. Nie mogłem jednak zrobić tego od tak gdy

na karku miałem przynajmniej jednego z marynarzy, który miał mnie chronić przed istniejącym zabójcą.

NA szczęście kiedy nastał zmrok a fale przybrały zdradzieckie kształty marynarze byli zbyt zajęci koordynowaniem ruchów parowca by zwracać na nas uwagę. Toteż szybko wymknąłem się ze swojej kajuty i zakradłem do spiżarni gdzie umieszczono ciało z braku innych alternatyw. Ciało Elizabeth było tak zmasakrowane iż nie mogłem się powstrzymać od odrazy. Jakże szpetny mógłby być umysł człowieka, który zgotował jej taki los.

Nigdzie jednak jak okiem sięgnąć nie było widać koperty z listem. Postanowiłem zatem zajść do kajuty kapitańskiej i oto moim oczom ukazał się zakrwawiony list. Rozłożony, napisany być może przez osobę podenerwowaną lub zrozpaczoną. Niestety był napisany po francusku i za nic nie mogłem zrozumieć jego przekazu. Jedyne słowa na jakie zwróciłem uwagę były napisane po angielsku a brzmiały następująco: "Kuba Rozpruwacz".

Bez wątpienia list ów był dowodem w sprawie i mógł świadczyć o winie Luciusza tylko wtedy gdyby on sam okazał się być owym Rozpruwaczem. Znając jednak historię tego zwyrodnialca z gazet szumiących o rekordowej ilości podejrzanych już dawno wyrobiłem sobie zdanie iż żadnego Rozpruwacza nie było i tylko prasa jest odpowiedzialna za stworzenie tego mordercy.

Ciała pięciu prostytutek nie pierwszy raz i nie ostatni zostaną znalezione w dzielnicy Whitechapel. Zresztą jestem niemal pewny iż nie ma powiazania pomiędzy tymi kobietami innego jak podobny sposób zabicia. Upozorować zwłoki na robotę Rozpruwacza mógł każdy i nie musi być rzeźnikiem ani być biegłym w anatomii ludzkiej.

Mając przeszłość zawodu rzeźnika rozumiałem to aż nazbyt dobrze. Pozostawiłem zatem list tam gdzie go znalazłem i powróciłem do swojej kajuty. Wtedy to do mojej "sypialni" zapukała Olivia. Przyjaciółka zamordowanej. Długo opowiadała mi o tym iż nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Mówiła też że ów list który ściskała w swoich martwych rękach Elizabeth

mógł wskazać podejrzanego jednakże na pytanie czy uczyła się francuskiego, zaprzeczyła.

W końcu parowiec dotarł do portu. Wszyscy świadkowie zostali przesłuchani. Policja wyłoniła parę podejrzanych w tym naszą dwójkę jednak po przedstawieniu swoich alibi zostaliśmy puszczeni wolno. Nikt nie powiadomił mnie jednak o informacji zawartej w liście. Być może policja znalazła istotną poszlakę lecz przypuszczając po rozbazgranym charakterze pisma jakie zobaczyłem tamtej nocy mogłem śmiało przypuszczać iż pisała go osoba podenerwowana i być może nie powiązana z nagłą śmiercią

Elizabeth. Zresztą co ja tu będę dużo mówił. Nie jestem detektywem. Nie znam się na schematach zbrodniarzy.

Ciągle jednak zastanawiam się choć upłynęło od tej chwili ładnych parę lat. Czy wtedy na targanym falami parowcu uratowałem życie Kubie Rozpruwaczowi?

Nie chcę jednak znać odpowiedzi na to pytanie. Jeżeli faktycznie zawiniłem to niech Bóg mi wybaczy iż ten zbrodniarz uciekł szponom śmierci i wymiarowi sprawiedliwości.

Epilog

Luciusz Karnacki zszedł z parowca wprost na ziemię Nowego Świata. Miasto portowe Ameryki prezentowało się przecudownie.

Osobnik ubrany jak na przyjęcie udał się w kierunku witającego go Waszyngtonu. Jego czarny jak smoła płaszcz powiewał na skutek rześkiej bryzy dobiegającej od strony Atlantyku. Podróżnik o nieco długich zaczesanych z przodu na tył blond włosach odebrał swoje bagaże podarł bilet odbity w parowcu i udał się do serca miasta. Stolica Stanów Zjednczonych w erze przemysłu była nie bardziej zapchlona niżeli ulice Londynu a w szczególności Whitechapel. Chociaż tu w tym przypadku architektura była nieco inna. Luciusz przypłynął tu żeby uciec od swojej przeszłości. Od czasu jego pięciu sławetnych morderstw zyskał coś więcej niżeli tylko sławę. Zyskał nieśmiertelność.

Sam nie umiał powiedzieć kiedy ani jak się to stało. Wyglądał maksymalnie na 25 lat podczas gdy Tak naprawdę stuknęła mu 71-sza wiosna. Tak, to on był osławionym Kubą Rozpruwaczem, którego policja nie zdołała ująć. Od tamtych wydarzeń minęło ponad 30 lat. Sam Rozpruwacz w tym czasie zmienił imię i nazwisko. Nie ważne już było jak naprawdę się nazywał. Teraz był tylko Luciuszem Karnackim. Polskim emigrantem który wychował się w Londynie zaś nowego początku postanowił znaleźć tutaj, na kolumbijskim kontynencie.

Zabójstwo damy Elizabeth nie przysporzyło mu kłopotów. Zrobił to po części ze swojej naturalnej pobudki a po części z przezorności. Elizabeth bowiem była brytyjskim agentem zajmującym się sprawą ostatnich morderstw w Londynie. Luciusz nie przewidział iż posiadała list. Zobaczył go w rękach dopiero gdy powrócił na scenę zbrodni jako jeden z gapiów. Spreparować alibi nie było trudno. W końcu oddawał się lekturze Agaty Christie. I nakłonił pewnego pasażera który uratował go przed wypadnięciem za burtę by mu pomógł. Z uwagi na to że list był po francusku nie przedstawiał oczywistego dowodu ani poszlaki. Zresztą któż by przypuszczał iż morderca z Whitechapel mógł zyskać nieśmiertelność i młodość. Szukaliby wtedy siedemdziesiątego paro letniego mężczyzny a nie młokosa. Był więc bezpieczny. Niewykryty.

Karnacki szybko znalazł hotel i wynajął pokój na dwa dni. Miejsce może nie było luksusowe ale wystarczająco znośne by w nim funkcjonować. Karnacki uśmiechnął się do siebie. Miał do dyspozycji cały nowy świat w którym to jego żądze mogły zostać zaspokojone. Nie zamierzał zabijać. Oj nie. Zamierzał napawać się długo skrywaną chęcią do mordu i być może raz na jakiś czas podciąć gardło tej lub innej nierządnicy. Słońce za oknami zaczynało zachodzić. Nadchodziła noc. Idealny czas dla niego.

[The End]


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje