Historia

Spowiedź

CymbrykCreepypasty 0 9 miesięcy temu 239 odsłon Czas czytania: ~17 minut

Cześć Marek. Dawno nie gadaliśmy, wiem, i przepraszam Cię za to. Wiesz, życie. Ciągle za czymś gonisz, a w końcu, gdy dosięgniesz mety, zaraz zaczyna się kolejny wyścig. U ciebie jest pewnie podobnie – widziałem, że masz nową pracę. Co tam u Kasi? Na zdjęciach wydawała się szczęśliwa. Wiem, że mi nie odpowiesz, więc założę, że tak właśnie jest. Wyglądacie na spełnionych, więc w mojej głowie tacy właśnie jesteście.

A, no właśnie! No i co z dzieckiem? Kasia jest chyba w którym… (cicho) cztery, pięć… (normalnie) siódmym miesiącu? Jak to usłyszysz, to pewnie będzie już po wszystkim. Mam nadzieję, że będzie zdrowe. I Twoje! (śmiech). Na pewno będzie. Będziecie dla niego świetnymi rodzicami. Jeśli będzie to chłopiec – naucz go grać na gitarze. Przy tym nagraniu zostawię kilka piosenek, które napisałem. Jedna jest o Twojej starej corolli (śmiech). A jak dziewczynka, to proszę, ochroń ją przed wszystkim. Twoje dziecko zasługuje na najlepsze. I nieważne, jakiej płci będzie, proszę, powiedz mu o mnie. Możesz nazwać mnie wujkiem, kolegą, przyjacielem, czym chcesz. Mam tylko marzenie, że będzie wiedziało, kim byłem.

Wiesz, wpakowałem się w niezłe gówno. Siedzę teraz na fotelu i słucham odgłosów natury. Trochę spokoju na stare lata, wiesz o co chodzi. Piję tą whiskey, co cały czas mi polecałeś. Wzrok mi się trochę rozmywa, więc nie widzę, jak się nazywa, ale jest dobra. Przypomina mi czas liceum. Wtedy każdy alkohol smakował, stary. Nawet ciepła żołądkowa, jeśli się było w dobrym towarzystwie. A nawet jak nie smakował, to wchodził, a następnego dnia wstawało się żwawym i wypoczętym. Młodzież ma trochę łatwiej w życiu, jeszcze nie wiedzą, że w przyszłości naprawdę TRZEBA wstawać, a nie tylko decydować, czy dziś warto.

O, świerszcz mi właśnie przed nosem przeleciał, cholerstwo. Chyba świerszcz. Czy świerszcze mają skrzydła? Uh… Tak, tak, mają! Pamiętasz, jak się Oli wpakował we włosy nad jeziorem? Pewnie, że pamiętasz. Jak się wydarła, to rowerami wodnymi podpływali, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku. Zresztą, wiesz co u Oli? Ostatnie, co o niej pamiętam, to że ten swój zakład otworzyła. Co ona chciała sprzedawać, koszulki? Czy ręczniki? Chyba ręczniki. Mam nadzieję, że wszystko u niej dobrze.

Kurwa, wiesz stary, strasznie tęsknię za tym czasem. Wszystkie te imprezy, spotkania, głupie wymówki i udawanie przed rodzicami, że się nie wie, o co chodzi, gdy pokazywali lufkę wyciągniętą z plecaka. Wtedy jakoś wszystko było łatwiejsze… No, do czasu. Ale o tym później.

Pewnie się zastanawiasz, czemu to nagrywam. Wiesz, że zawsze wolałem gadać, niż pisać. Śmiałeś się ze mnie, że mam brzydkie pismo. Może inaczej, zastanawiasz się, czemu nagrywam to właśnie dla Ciebie. Pewnie myślisz sobie teraz: Jarek? Przecież nie gadaliśmy z dobrych siedem lat! Co on ode mnie chce?

I tak, wiem, przepraszam, to rzeczywiście był długi czas. Nie będę mówił, że to nie moja wina, bo obaj wiemy, że to nieprawda. Po prostu… Życie, wiesz? Ale nigdy jakoś nie mogłem przestać o Tobie myśleć. Byłeś moim najlepszym przyjacielem przez, cóż, praktycznie całe dzieciństwo. W liceum było jeszcze lepiej! Gościu, pomogłeś mi wyrwać Paulinę! Chryste, taka dziewczyna… Jestem ci za to dozgonnie wdzięczny, choć, oczywiście, związek nie wypalił. No ale wspomnienia są. Tylko sobie nie myśl! (śmiech) Pamiętaj, kto cię przedstawił Kasi!

Więc teraz gdy siedzę sobie przed domkiem, który budowałem od trzech lat, naszło mnie na wspominki. Myślałem o nagraniu sobie jakiegoś in memoriam, żeby pamięć nie zginęła, więc zamówiłem sobie mikrofon i ot, proszę, będziesz pierwszą osobą, która usłyszy efekty jego pracy. Całkiem fajny jest, taki profesjonalny. Mógłbym teraz zacząć nagrywać podcast typu true crime! Babki to kochają. Niektóre nawet słuchają tego do snu, dasz wiarę? „We wnętrzu jego lodówki znaleźli trzy mózgi i kawałek ludzkiego uda” a one chrapią z uśmiechem! Pojebane.

No. Mam mikrofon, mam whiskey i mam historię do opowiedzenia. Więc może przejdę do rzeczy, żebyś się nie znudził. Pamiętasz, jak dopiero zaczynaliśmy liceum, że z jednej z trzecich klas zniknęła taka Justyna? Praktycznie nie zdążyliśmy jej spotkać, ale była ładna. Miała takie kręcone włosy, rude. Wszyscy ją lubili, bo zawsze pomagała innym, tak nam powiedziała Pani Borowska. Pewnie tak było, no ale. W każdym razie, zniknęła, tak o. W połowie trzeciego tygodnia szkoły. Część dzieciaków mówiła, że pewnie wyjechała, zostawiła rodzinę i zaczęła szukać szczęścia w jakimś dużym mieście. Ktoś rzekomo widział ją w Warszawie, ktoś inny podobno siedział obok niej w tramwaju we Wrocławiu. Wszyscy wiedzieli, że to ściema, ale jakoś łatwiej było w to uwierzyć, niż w to, że dziewczyna wyparowała. Nikt też nie chciał mówić o potencjalnym porwaniu czy zabójstwie, bo o takich rzeczach się po prostu nie myśli. Wszyscy byliśmy tym cholernie przerażeni. A najgorsze było to, że nigdy jej nie znaleźli. Żadnych oficjalnych informacji, żadnych potwierdzonych kontaktów, nie było ciała, nie było przedmiotów osobistych, nie było nic. Więc zapomnieliśmy o tym.

Potem zniknął Szymek. On był z równoległej klasy, co to było, klasa C? Humany. Gadałem z nim wiele razy, fajny gość. Cholernie dużo wiedział o muzyce. Polecił mi Aeorosmith, to dzięki niemu do dziś mam tatuaż z ich skrzydełkami. On zniknął jakoś w okolicach przerwy wielkanocnej. Pamiętam, że był na zajęciach w czwartek, bo spotkałem go w szatni, a gdy wróciliśmy po poniedziałku, Szymka nigdzie nie było. Pani Borowska mówiła, że jego rodzina wyjechała na święta, więc pewnie wróci później, ale wszyscy wiedzieliśmy, że coś się święci. Szymek nigdy nie opuszczał zajęć. Strasznie chciał się dostać na psychologię, chyba do Łodzi. Na pewno by się dostał, swoją drogą, mądry był jak cholera. Nawet pismo miał lekarskie! (śmiech) No ale zniknął. Z tym, że nie całkowicie. Pamiętasz, mieliśmy apel, powiedzieli tam, że znaleźli w jego pokoju kartkę, w której napisał, że ucieka z domu. Że rodzice za bardzo naciskali, że miał już tego wszystkiego dość. Podobno zamieszkał na jakimś squacie pod Toruniem. Problem polega na tym, że nikt go tam nie widział, po prostu ktoś rzucił tą plotką i ludzie uwierzyli. Nie wiem, czy wiesz, ale znaleźli go kilka lat po tym, jak skończyliśmy szkołę. To znaczy, znaleźli kawałek szkieletu i pękniętą czaszkę. Rozpoznali go po aparacie na zębach. Pamiętasz, miał taki żółty, przez co wyglądał, jakby miał całkowicie zżółknięte zęby. Resztki zakopane były jakieś trzy kilometry od jego działek. Płytki grób, taki prowizoryczny, aż dziwne, że tak długo im to zajęło. Podobno ktoś natknął się na spacerze na zwierzęta, które kopały w ziemi. Jakoś ciężko mi to uwierzyć, bo po tylu latach mięsa już tam pewnie nie było, no ale taka była wersja oficjalna. Nie było żadnych śladów zabójcy, ale wszyscy wiedzieli, że sam się nie zabił.

Potem jeszcze kilka osób znikało. Policja zaczęła to ze sobą wiązać, bo na początku wierzyli, że to odrębne przypadki. Po Szymku były te bliźniaczki z trzeciej D, potem Karolina z roku niżej, a w trzeciej klasie jeszcze chyba z trzy osoby. Aż w końcu zniknęła Pani Borowska. Ją znaleźli, jako jedną z niewielu, bo nie mogli już zakładać, że uciekła z domu. Babka miała wtedy ile, z pięćdziesiąt lat? Męża i trójkę dzieci. Reszta zniknięć dotyczyła nastolatków, buzujących hormonami dzieciaków, których zaczynała dobijać rutyna i wymagania rodziców czy społeczeństwa. Ale gdy znika lubiana przez wszystkich nauczycielka z kilkudziesięcioletnim stażem, sprawy nie można już zamieść pod dywan.

Znaleźli ją żywą, choć ledwo. Leżała oparta o skałę w starym kamieniołomie, tym, w którym kiedyś chlaliśmy na integracji. Już wtedy był zamknięty, co dopiero trzy lata później. W telewizji puścili wywiad z policjantem, który ją zauważył jako pierwszy. Widać było, że mocno go to dotknęło, bo aż się cały trząsł, jak opowiadał. Powiedział wprost, że pani Borowska, czy, jak on ją nazywał, POSZKODOWANA, prawdopodobnie doznała poważnych uszkodzeń mózgu. Nie mogli się z nią porozumieć. Podobno kiwała głową i ruszała oczami, ale nikt nie mógł stwierdzić, czy próbowała się w ten sposób komunikować, czy były to mimowolne odruchy ciała.

Aż dziwne, że następnej części tego wywiadu nie wycięli. Mówił o cholernie brutalnych rzeczach, kilka razy nawet przeklął. Podobno miała dziury w nogach, mniej więcej w okolicy kostek, prawdopodobnie zrobione wiertarką, żeby nie uciekła. Paznokcie z prawej dłoni zostały wyrwane, z lewej zniknęły dwa całe palce. Była torturowana i zostawiona na śmierć w kamieniołomie. Dla pewności, porywacz uderzył ją czymś jeszcze kilka razy w tył głowy, aby upewnić się, że umrze. Policja spekulowała, że była to jakaś metalowa pałka albo kij bejsbolowy, ale stan jej głowy sprawiał, że trudno było cokolwiek stwierdzić bez dalszych uszkodzeń. Lekarze podobno powiedzieli, że prościej byłoby, gdyby zmarła na miejscu – wtedy można byłoby dokładnie sprawdzić, co się stało. Może żyje do dziś, choć co to za życie? Pewnie leży gdzieś, zapomniana, w smutnym i zimnym miejscu, zawieszona gdzieś pomiędzy życiem i śmiercią. Szkoda mi jej, cholernie porządny był z niej człowiek.

Czegoś mnie ta sytuacja nauczyła. Że zawsze, naprawdę zawsze, trzeba się upewnić. Gdybym zamiast kija uderzył ją młotkiem, nie byłoby żadnego problemu. Zmarłaby spokojnie, nie czując już bólu ani strachu. Teraz z całą pewnością się boi, jeśli jeszcze żyje.

Miałeś dużo szans, żeby się domyślić. Cholera, sam sporo ci ich podsunąłem. I nie były to nawet typowy w mediach dyskurs, że chciałem być złapany. Na początku po prostu nie wiedziałem, co z czym jeść. Z Justyną zrobiłem tyle błędów, że to chyba cud, że mogę swobodnie pić whiskey i nagrywać dla Ciebie wyznania. Cudem było też to, że Justyna po prostu zgodziła się ze mną pójść! Nie dość, że co najmniej trzy osoby widziały, jak zapraszam ją na spacer, to jeszcze minęliśmy dwie w drodze do kamieniołomu. I żadna nic nie powiedziała! Po prostu patrzyli na nas, jak na młodych, zakochanych ludzi, idących porozmawiać lub robić cokolwiek, co robią młodzi zakochani ludzie. Byłem już wtedy wyższy od niej, więc wszystko wyglądało w porządku.

W kamieniołomie poszło już sprawniej. Gdy siedzieliśmy na kocu, pac, jedno uderzenie młotkiem i się wyłączyła. Powiem Ci stary, cholernie kuszącym było, żeby zrobić coś więcej, ale to nie był ten moment. Pociłem się ze stresu, gdy zawijałem ją w koc. Nawet raz mi upadła! (śmiech). Miałem już wykopany dołek, więc łatwo było ją tam wrzucić. Nie upewniłem się wtedy, czy na pewno nie żyła, nawet o tym nie pomyślałem. Po prostu wrzuciłem ją do dziury, zasypałem ziemią i wyklepałem. Kilka kamieni na górę, jakiś mech i proszę bardzo – Justyna stała się częścią krajobrazu. Pewnie nadal tam leży. A, no właśnie, jak już dostaniesz to nagranie, możesz podesłać je policji. Nie obchodzi mnie szczególnie, czy znajdą ciała, ale chyba lepiej, żeby wiedzieli. Może jak się wszyscy dowiedzą, co robiłem, oskarżenia i niepewności padną na moich znajomych. W sensie, wiesz, czy mi nie pomagaliście, czy coś. Oświadczam więc uroczyście, że sam knułem coś niedobrego (śmiech). Marek mi nie pomagał! To byłem ja, sam, Jarosław Owczarski. Tylko ja.

No, prawie. Można powiedzieć, że pomogłeś mi z Szymkiem. Chociaż w sumie nie ty, tylko twój tata. Pamiętasz, jak w pierwszej klasie wyszedł ten film, ten, no, Matrix któryś? I jechaliśmy do kina z twoim tatą, ale w połowie drogi powiedziałem, że właśnie mi się przypomniało, że miałem zrobić obiad dla rodziny, bo mama i tata dłużej pracują? Poprosiłem wtedy twojego tatę, żeby podrzucił mnie pod MarcPolem, bo miałem kupić kapustę na gołąbki. Tam się umówiłem z Szymonem i jakoś to poszło (śmiech). Rodzice rzeczywiście mieli tego dnia dłużej pracować, więc pojechałem z Szymonem na działkę. Wiesz, że miałem działkę? Chyba nie. Rodzice spisali ją na straty już dawno temu, powiedziałem im, że całość się zapadła, a oni i tak nie mieli czasu, żeby naprawiać szopę. Słuchaliśmy tam muzyki i gadaliśmy o dziewczynach. Wiesz, że Szymek kręcił wtedy z Kasią? Chyba zrobiłem Ci przysługę, co?

No, ale nie trafiłem go tak dobrze, jak Justyny. Wiesz, gorąco było, a drewniana rączka już się trochę poluzowała. Trafiłem go nad uchem. Coś jakby pękło, ale chyba niewystarczająco, bo spojrzał na mnie tak tępo. Widać było, że coś chce powiedzieć, ale nie mógł skupić się na tyle, żeby ułożyć jakieś słowa. Wydał z siebie wtedy taki dźwięk, jak wydają krowy. Taki głośny, ale czuć w nim głupotę. No i zaczął uciekać.

Przestraszyłem się nie na żarty, więc zacząłem za nim lecieć. Na szczęście to była co, środa? Może czwartek…? W każdym razie prawie nikogo nie było na działkach, bo następnego dnia do pracy, więc mógł krzyczeć ile chciał. Dogoniłem go dopiero za bramą, bo zaczął mocno zwalniać. Ściana lasu tam stoi, choinki, wiesz, kiedyś tam na pikniku we czwórkę byliśmy z Pauliną i Kasią. No i chyba cokolwiek, co mu w głowie przeskoczyło od uderzenia, w końcu zaczęło do niego docierać, bo jak stał, tak padł na ziemię. Trafił głową na kamień i rozbiła się z takim cichym „plum”. Pomyślałem wtedy, że dziś jest mój szczęśliwy dzień – walnął dokładnie tą samą częścią głowy, w którą go uderzyłem. Głowę miał tak jakby… na pół? Grałeś kiedyś w The Last of Us? Tam są takie zombie, co im się głowy rozwarstwiły. No, to Szymek wyglądał podobnie. Mogłem go tam zostawić na chwilę bez obaw, bo gdyby ktoś go znalazł, miałbym alibi. „O, szedłem właśnie na działkę, bo tam mam telefon, żeby zadzwonić po pogotowie” (śmiech). Wyglądało to tak, jakby się po prostu przewrócił i niefortunnie upadł. A poszedłem po prostu po łopatę.

Wiesz, z Borowską sprawa wyglądała inaczej. Tu nie było żadnego szczęścia, tylko dokładne planowanie. Po Szymku wprawiłem się w bojach – wiedziałem już, co i jak, na co mogę sobie pozwolić. Szopa na działce służyła mi częściej, niż kiedykolwiek wcześniej. Wiesz, wtedy zaczynali budować u nas te wieżowce, więc MOP sprzedał trochę ziemi jakimś koncernom, a Bóg chciał, że nasza działka wchodziła w część tej ziemi. Do rodziców przyszedł list z umową sprzedaży, wystarczyło go było podpisać. Całe szczęście, brzydkie pismo mam po ojcu, więc po prostu postawiłem tam jego parafkę, działka oficjalnie trafiła w ręce jakiejś korporacji, a ja przy okazji otrzymałem za nią trochę forsy. Wiesz, jak to jest, jak rodzice ciężko pracują, to dzieci odbierają pocztę. Ja przy okazji trochę ją przesiewałem. Cokolwiek dotyczyło działki, szło do mojego pokoju. Kurde, nie pamiętam, ale chyba z kilkanaście tysięcy za nią dostałem. Stąd, po części, miałem pieniądze na tego forda. Ojcu wcisnąłem, że roznosiłem ulotki i zaoszczędziłem trochę pieniędzy. Reszta poszła na… cóż, narzędzia. (śmiech)

Bliźniaczki skończyły pod szopą. Najpierw jedna, potem druga. Podłoga rzeczywiście była przeżarta przez korniki, więc łatwo było ją rozłupać. Wiesz, młotkiem wyciągnąć gwoździe, trochę pouderzać, potem wykopać dziurę. Potem, jak już leżały w środku, położyłem na nich sporą ilość folii, takiej wiesz, śniadaniowej. Jak się okazuje, świetnie izoluje zapachy! Zakopałem ziemią, przybiłem nowe deski. A no właśnie, zapomniałem ci wtedy oddać miarkę, do dziś ją mam. Sorry stary, tak wyszło. Mam ją gdzieś tu, jak chcesz, to pewnie Ci ją oddadzą.

No, potem było lżej, bo z działek wynieśli się wszyscy inni. Korporacja zaczęła wstawiać te tabliczki, typu „własność prywatna! Płot z prądem!” ale chuja tam, prądu nie było, a roboty się opóźniały. Małe były te działki, więc po bliźniaczkach nie było za bardzo już miejsca. Musiałem pokopać dołki na innych posesjach. A no właśnie, do jednego sam wpadłem! (śmiech). Wykopałem grób na posesji jakby na krzyż od mojej, no i, jak przyszedłem tam z Karoliną, to się potknąłem i wpadłem prosto do środka! Niezłe to było. Dobrze się stało w sumie, bo upadkiem lekko przyklepałem ziemię. I przy okazji zobaczyłem, że wpadła mi tam wcześniej jedna śrubka! A to ważna była śrubka, bo bez niej by mi się drzwi od szopy mogły rozwalić.

Pewnie się zastanawiasz teraz, czy to jakiś żart? Powiem Ci wprost – nie. I tak nie zostało mi za dużo, więc po co miałbym kłamać? A, no właśnie. Rak trzustki. Przejebana sprawa. Może to jakaś boska sprawiedliwość, a może po prostu pech, nie zastanawiam się. Co się stało, to się nie odstanie. Teraz zostało tylko z tym żyć, choć nie muszę się tym martwić szczególnie.

No i drugie pytanie – czy miałem jakiś motyw albo sposób dobierania ofiar. Nie miałem. Dużo mówi się o jakichś traumach z dzieciństwa czy coś, gdy pojawia się dyskurs seryjnych zabójców. Ojczulek go bił, matka szydziła, dzieci się z niego śmiały… Nic z tych rzeczy. Nie zabijałem, żeby coś w sobie naprawić, czy żeby zemścić się za jakieś niesprawiedliwości. Zabijałem, bo sprawiało mi to, stary, cholerną przyjemność.

A ofiary…? Cóż, chyba szukałem naiwnych. Wiesz, Justyna wszystkich lubiła, więc wszystkim ufała. Z Szymonem się zakumplowałem, więc łatwo było go wyciągnąć. Bliźniaczki też mnie lubiły, Karolina była młodsza, więc wystarczyło zagrać kartą „pokażę Ci dorosły świat”. No ale z Borowską było inaczej. Nie wiem nawet, dlaczego wybrałem akurat ją. Chyba po prostu ją lubiłem. No i wiesz, przy okazji udało mi się zmylić policję. Ale do rzeczy.

Borowska miała problemy z mężem. Chyba ją zdradzał, czy coś. Może nie, nie pamiętam już. W każdym razie musiała się komuś wygadać. Od jakiegoś czasu chodziłem do niej na korepetycje, więc zaproponowałem, że skoro mamy piękny letni dzień, to możemy korepetycje wykonać w plenerze. Trochę się zastanawiała, no ale ostatecznie powiedziała „spoko”. I nie myśl sobie, że to kolejny łut szczęścia, że nikt nas nie zobaczył – tu wszystko było zaplanowane. Widzisz, to był dzień tego festiwalu, na który przyjechała do nas Angie Stone, więc połowa miasta była właśnie tam. Trochę żałowałem, że tam nie poszedłem, bo cholera, Angie to miała jednak głos. Ale miałem trochę ważniejszą, albo inaczej, bardziej nie czekającą zwłoki sprawę na głowie.

Pojechaliśmy więc na działkę. Wtedy szopa była już całkowicie opancerzona, nawet agregat w niej postawiłem. Rozłożyłem nam kocyk, usiedliśmy, zaczęła mi tłumaczyć jakieś zagadnienia z HiSu. Nie pamiętam już co, ale to w sumie nic dziwnego. Nie słuchałem. Czekałem, aż zapyta, bo wiedziałem, że zapyta.

No i w końcu – Jarku, gdzie jest tu toaleta?

Pokazałem, że prosto w szopie, więc wstała, otrzepała się i poszła. A ja po cichutku za nią. I jak tylko otworzyła drzwi, ja złapałem ją za głowę i uderzyłem o ścianę. Myślałem, że trochę powalczy, ale to jedno uderzenie wystarczyło. Padła jak długa (śmiech). Zakleiłem usta, zawiązałem nogi i ręce. Poczekałem aż się obudzi. W tle, dość daleko, bo na drugim końcu miasta, leciała Angie. Kurde, nawet na działce słyszałem! Gdy Borowska się w końcu obudziła, koncert wciąż trwał. I od razu zaznaczę – tu nie chodziło o żaden seks. Na początku może był jakiś zalążek, przy Justynie, ale potem już nic. Opracowałem sobie swoje modus operandi i działałem w zgodzie z nim. U Borowskiej też nic. To znaczy, nic seksualnego.

Nie będę zagłębiać się w szczegóły, zresztą widziałeś raporty. Miałem więcej narzędzi do dyspozycji, więc mogłem pozwolić sobie na nieco większą finezję i kreatywność. Wiesz, obcęgi, młotek, wiertarka, gwoździe, jakaś piłka. No i ten kij. Kurwa, po co mi był ten kij… Przecież miałem już młotek. No ale dałem się ponieść. Chciałem spróbować wszystkiego, zobaczyć, na co jak zareaguje. Gdzieś w połowie wiercenia się wyłączyła. Już nawet nie płakała. Po prostu tak patrzyła przed siebie. Chyba już wiedziała, że nie wyjdzie. Nie musiałem nawet bawić się w jakieś rękawiczki czy zmazywanie odcisków. Wiedziałem, co zrobię po wszystkim.

Więc uderzyłem ją kijem. Raz, drugi, trzeci. Chyba włącznie z osiem uderzeń. Po szóstym przestała się ruszać. Miała wielokrotnie więcej ran, niż poprzednie, więc stwierdziłem, że z pewnością jest po niej. Opakowałem folią siedzenie forda, wrzuciłem ją tam, zapiąłem nad nią pas i pojechałem na kamieniołom. Zaniosłem ją delikatnie na miejsce, postawiłem pod kamieniem. Nie ruszała się, więc po prostu wsiadłem z powrotem do auta i skierowałem się w stronę autostrady. Rozpędziłem się trochę – nie jakoś dużo, ale wystarczająco. Z 80 kilometrów na godzinę…? Kurde, pamiętasz, jak ten ford pierdział, gdy osiągał powyżej siedemdziesiątki? (śmiech) No, i tak przyjebałem w barierkę. Wszystko było obliczone. Gdybym jechał 90, auto miałoby bardzo dużą szansę zrobić koziołka. Gdybym jechał mniej niż 70, pewnie wyhamowałoby po prostu i tyle. Miałbym może zepsuty zderzak, powybijane migacze. Ale 80 to był taki sweet spot, że ford przewrócił się na bok, ale nie dachował. Jakimś cudem nic mi się nawet nie stało. No, oprócz tego łokcia, ale to wiesz. Policji powiedziałem, że wracałem z koncertu, a jakiś wariat przejechał obok mnie co najmniej dwieście na godzinę i popchnął mnie na barierki. Uwierzyli, no bo co innego mieli zrobić? Oczywiście miałem wersję, że był to jakiś żółty sedan i że kierowca, chyba, jechał w czerwonej koszulce. Czy to było na odwrót, że czerwony sedan i żółta koszulka? Ty pewnie pamiętasz, bo też ci tak powiedziałem.

No, i to w sumie tyle. Więcej ich nie było, Borowska była ostatnia. Spartaczyłem robotę, przyznaje, bo przeżyła. Ale oprócz tego całkiem dobrze mi poszło. Po liceum z tego wyrosłem, bo ile można! Były ważniejsze rzeczy do roboty, wiesz, praca, Paulina. Potem odeszła, a z pracy mnie wylali, no ale cóż. Dom zbudowałem, drzewo posadziłem, syna nie spłodziłem, co prawda, ale dwie trzecie to całkiem wysoki wynik.

Lekarze dają mi może ze dwa tygodnie. Podobno jest to „najgorszy rak”, bo nieoperowalny, a się potrafi rozpanoszyć po całym ciele. Tak sobie pomyślałem, że równie dobrze mogę ten czas dobrze spożytkować i nagrać Ci tą ostatnią spowiedź. Nie szukam przebaczenia. Wiem, że to, co robiłem, było złe, ale ani mnie to szczególnie wtedy nie obchodziło, ani nie obchodzi mnie to teraz. Każdy zrobił w życiu coś złego, więc nie ma nad czym rozpaczać.

Na kolanach mam strzelbę. Trochę się namęczyłem, żeby ją dostać. Wiesz, to nie są Stany, tu nie wystarczy pokazać legitymację szkolną, żeby kupić sobie smitha & Westona. Testy psychologiczne, uzasadnienia, pozwolenia. Wszystko zdałem śpiewająco. Śmieszne, zabiłem, co, z osiem osób? A psycholog powiedział, że jestem nie tylko zdrowy na umyśle, ale też wysoko racjonalny. Niezłe, co? Ciekawe, ilu jeszcze jest takich, jak ja. Pewnie sporo.

Także no. Trzymaj się i powodzenia przy dziecku. A, no właśnie, do człowieka, który mnie znajdzie, albo do policji, która niezwłocznie przybędzie na miejsce zdarzenia – przekażcie plik z tym nagraniem Markowi Wodaczko. Mareczku – zdrowie! (śmiech)

(Strzał).

[Transkrypt nagrania archiwalnego]

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Czas czytania: ~11 minut Wyświetlenia: 8 547

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje