Historia
Sen...
Gdy wyszedłem od przyjaciela było już ciemno, padał deszcz, od którego kropel odbijał się blask latarni, słychać było tylko szum deszczu, żadnych ludzi czy samochodów, nawet zwierząt. Westchnąłem i podążyłem wąskim chodnikiem, który przeżył już Swoje, różne budowy i prace.
Droga jaka mnie czekała nie była długa, lecz z każdym krokiem czułem się coraz dziwniej nie wiem jak to opisać... po prostu dziwnie, kurtka powoli przesiąkała spadającym nań kroplami, na ulicach pojawiły się już kałuże w ich odbiciu zobaczyłem między chmurami księżyc, zdawał się być większy i jaśniejszy niż zazwyczaj, zawsze lubiłem podczas pełni go obserwować lecz dziś gdy na niego spojrzałem poczułem lekki niepokój, jakby coś było nie tak.
Rozmyślając tak nie spostrzegłem nawet kiedy znalazłem się przed Swoją kamienicą, była to stara i obskurna kamienica, jedna z ostatnich w tej dzielnicy, jedna z dwóch ostatnich na skraju nowego blokowiska.
Światło z latarni rozświetlało numer ulicy "puszkina 38" nie wiem czemu spojrzałem na ten numer... jak bym chciał się upewnić, że to właśnie tu przecież mieszkam w tym domu od 20 lat.
Stojąc tak przed przedostatnią kamienicą na tym zadupiu przemokłem już do suchej nitki, spojrzałem na zegarek była 22:49 pomyślałem, że szkoda by było wracać do domu tak wcześnie lecz nie miałem pomysłu do kogo mógł bym iść...
Nagle naszła mnie myśl, przecież jest jeszcze ta stara kamienica na końcu ulicy!
Nogi zaczęły nieść mnie same, droga była rozświetlona blaskiem księżyca bo żadnej latarni tu już nie było, kamienica jest do rozbiórki i nikt o zdrowych zmysłach się tu nie zapuszcza o tej godzinie, nikt oprócz mnie.
nie zajęło mi długo dotarcie na miejsce, wszystko było porośnięte różnej maści krzewami, roślinami, jakimś bluszczem, chwastami, mchem. Zdawało by się, że opuszczono to miejsce lata temu a zaledwie 6miesięcy temu wyprowadził się ostatni lokator, Piotrek dziwny starzec, Swoją drogą przypominał mi trochę Gandalfa z władcy pierścieni.
podszedłem do wydającej się solidnej drewnianej bramy i gdy tylko próbowałem ją uchylić ta z hukiem opadła na ziemie, jeżeli jest tu jakiś bezdomny to już wie, że ma gości, zawsze brakowało mi taktu i poruszałem się jak słoń w składzie porcelany, westchnąłem i wszedłem do środka, poczułem chłodny powiew po plecach, ściany były wilgotne i porośnięte mchem, popękane, zauważyłem małą zarośniętą plakietkę "UWAGA Grozi zawaleniem!" widać... pomyślałem i wszedłem dalej przedzierając się przez krzewy porastające podłoże bramy, mniej więcej w połowie drogi od wejścia do podwórza były dwa wejścia, jedno było do starego salonu rowerowego a drugie prowadziło na klatkę schodową.
Nogi same poniosły mnie na klatkę, nie zatrzymywałem się i nie rozglądałem, jak bym wiedział o co tu przyszedłem, gdy dotarłem na trzecie piętro zobaczyłem drzwi, nowe schludne drzwi w kamienicy do rozbiórki! miały na Sobie jakieś zdobienia, całe białe z czarnymi wzorkami, które nie przypominały nic co znałem.
Całe piętro emanowało dziwną poświatą, jak gdyby światło było zapalone, poczułem przyjemny ciepły powiew wiatru o dziwo nie uspokoił on mnie a raczej jeszcze bardziej zdenerwował, serce przyśpieszyło tępa, oddech przemienił się w lekkie dyszenie zacząłem się bać, lecz nie na tyle by nie sprawdzić co się kryje za tymi drzwiami.
Podszedłem do nich i gdy złapałem za klamkę zdały się same otworzyć, skóra zjeżyła mi się na całym ciele, przeszły mnie ciarki, za daleko już zaszedłem by się teraz wycofać... gdy pchnąłem drzwi oślepiło mnie jasne światło, chwilę trwało nim oczy przyzwyczaiły się do tak jaskrawego światła, wszedłem do środka, ujrzałem sterylnie biały korytarz podłoga, ściany, sufit wszyto białe zdające się emanować białym blaskiem, korytarz prowadził tylko do jednego pomieszczenia znajdującego się na samym jego końcu. Wszedłem dalej, drzwi za mną same się zamknęły z lekkim skrzypieniem.
Poczułem wilgoć na całym moim ciele, lecz to nie był efekt deszczu, deszczu którego tu nie było słychać, to był pot. Słyszałem tylko moje dyszenie, coraz głośniejsze i głośniejsze, spanikowałem próbując otworzyć przed chwilą zatrzaśnięte drzwi, od wewnątrz nie posiadały klamki, futryny, progu... zdawały się zlewać ze ścianą.
Nie miałem innego wyjścia jak iść dalej... gdy dotarłem do końca korytarza ujrzałem pokój, niewielki, cały czarny, bez okien, bez drzwi, żadnej drogi ucieczki, pośrodku pomieszczenia znajdował się biały zdawało by się skórzany fotel stojący plecami do wejścia, przed nim stało łóżko, zdawało się mieć jakieś paski i klamry, łańcuchy.
Nagle usłyszałem głos "Podejdź tu" cały zbladłem, sparaliżował mnie strach, kto to jest? co to za miejsce? jak się stąd wydostać! te myśli huczały mi w głowie, myślałem, że to trwa wieczność... później coś mnie uderzyło i straciłem przytomność.
Ocknąłem się przywiązany do tej kozetki, miałem związane ręce i nogi, zakneblowane usta, nie mogłem nic mówić ani nawet się ruszyć, miałem problemy z oddychaniem, czułem niesamowity ból głowy...
-Ocknąłeś się? To dobrze, słuchaj uważnie. Wypowiedział człowiek siedzący na tym fotelu, o ile to był człowiek... miał ciemne okulary na nosie, długą czarną brodę umazaną w jakieś mazi, śnieżno białe włosy emanujące jasną poświatą i biały długi płaszcz.
-Ten świat jaki znasz nie jest prawdziwy, to sen a gdy Tobie wydaje, się że śpisz wtedy przenosisz się do innego wymiaru w którym jest prawdziwe życie, prawdziwe osoby. Moim zadaniem jest Cię obudzić, jedynym sposobem na to jest śmierć, nie obawiaj się, będzie bolało tylko chwilę...
Łzy spłynęły mi po policzkach, jakiś szaleniec coś sobie ubzdurał... nie chcę umierać, nie chce zostać zabity przez jakiegoś świra!
wziął do ręki coś przypominającego skróconą wersję szpady, całe było umazane w tej obleśnej czarnej substancji, gdy zbliżył się do mnie jego odór wręcz mnie uderzył, nieomal straciłem przytomność... myślałem, że zaraz umrę, że zaraz stracę szansę na to kim chciałem być, na to co chciałem osiągnąć...
Stanął nade mną i powoli wbił szpikulec w mój brzuch, czułem straszny ból, nie mogłem się ruszać, nie mogłem krzyczeć mogłem tylko płakać, płakać z bólu, płakać, że wszystko straciłem...
Ból powoli ustawał, zrobiło mi się zimno było coraz ciemnej aż....
***
Karola nie ma już od tygodnia... a jeżeli nie żyje? przecież miał wracać do domu prosto ode mnie! mogłem pójść z Nim... nie wierzę, że coś mu się stało, to niemożliwe.
Muszę się przejść, gdy wsiadłem do windy w lustrze był wyryty napis, jak gdyby ktoś go wypalił, z szczelin wydobywał się czarny śmierdzący śluz, wyryte były dwa słowa...
OBUDŹ SIĘ
Komentarze