Historia

Ojciec Aleksander - Szaleństwo

nieprawicz 0 6 lat temu 870 odsłon Czas czytania: ~10 minut

Ojciec Aleksander: Szaleństwo

Duchowny siedział na mało wygodnym siedzeniu w wąskim korytarzy wagonu, wysłużonego pociągu zmierzającego do Moskwy. Jego głowę spowijał istny Mętlik. Nie dalej jak miesiąc temu brał udział w obelżywej grze o przyszłość swojej siostry, która teraz spoczywała w małej ampułce zawieszonej na jego szyi w postaci Naszyjnika. Jedynego Amuletu ocalałej radości jaka mu pozostała. Nie wiedział czy powinien otwierać owe naczynie. Być może splamiona jarzmem dusza byłaby wtedy znów pochłonięta w odmęty piekielnych czeluści, które były najgorszą kara dla jakiegokolwiek grzesznika.

Egzorcyście wydarzenia tamtej feralnej nocy nie mieściły się w głowie. Jakim cudem Diabeł zwrócić to co zabrał niemalże bezinteresownie. Być może była to zasługa tego hazardzisty, Marka, który w samolubnej rozpaczy i trosce o własne jestestwo próbował odzyskać swoją utraconą godność. Przegrał i na tym jego znana Duchownemu opowieść się zakończyła. Tymczasem Watykan wysłał Sługę Bożego do niewielkiej miejscowości gdzieś za Uralem gdzie ponoć miały dokonywać się cudy. Według relacji naocznych mieszkańców obrazy w okolicznych cerkwiach sporządzone na drewnianym linorycie miały począć krwawić. Na ogół kościół Rzymsko-katolicki trzymał się od Prawosławnego z daleka, pozostawiając go swoim rozterkom i problemom. Jednakże była to sytuacja wyjątkowa. Liczne prośby tamtejszych Popów o wsparcie, a także obietnice o swoistym zadośćuczynieniu słane były cięgiem korespondencji listownej prosto do Watykanu. Sam Papież Franciszek po raz pierwszy spotkał się z takim ewenementem, a że był nie tylko namiestnikiem zastępującym Emmanuela ale również człowiekiem z natury poczciwym, tedy pouczył swych doradców by wysłali tam "takiego sługę bożego, który podoła wszelkim szalbierstwom i spokój w okolicy na nowo powtórnie zatwierdzi". Oni zaś wziąwszy to pospołu z przymrużeniem oka, wybrali ich zdaniem "najbardziej obłąkanego", który sam w swych zeznaniach twierdził iż potykał się z Diabłem co przybrał postać kobiety.

Duchowny wolał pozostawić te sceptyczne niedowierzania w niepamięci. Nie zapomniał twarzy napiętnowanej wszelkim bluźnierstwem jakie kazi ludzkie serca i dusze. Szczerze nienawidził personifikacji wszelkiego cierpienia jakie rozprzestrzeniał "Zły Duch" z skutecznością nie mniejszą od złośliwego nowotworu. Bez wątpienia jeżeli miał kiedykolwiek wątpliwości co do tego czy wypędza demony z opętanych czy raczej odmawia modlitwę nad schizofrenikiem to bez wątpienia ta niepewność została już rozwiana. Jego doświadczenia skażone szaleńczym strachem, wykrzywiły jego osobowość do granic jestestwa, w których zostało zawarte. Nie pozostawało mu już nic innego jak pozostanie posłusznym Szaleńcem Boga gotowym przejść każdą próbę ognia. Nie ulegało wątpliwości iż ów przypadek nie jest bynajmniej żadnym zbiegiem okoliczności. Nim jednak dotarł do Stolicy Rosji skąd miał obrać podróż za Ural zmorzył go sen. Nie spodziewał się jeszcze w jakich okolicznościach będzie dane mu się znaleźć.

***

Po długiej i wyczerpującej podróży, duchowny wreszcie dotarł niemalże przy pomocy samych autostopów do Obwodu Archangielskiego usytuowanego między innymi w syberyjskiej, zapadłej wiosce "Biereznik".

Nie ulegało wątpliwości iż działo się tu coś złowróżbnego. Okolica jaka miała tendencję do raczej umiarkowanej liczby mieszkańców, teraz jawiła się niczym miasto widmo, opuszczone na skutek niezbadanego kataklizmu. Nikt nie przywitał duchownego w żadnej Cerkwi. Wszystko stało otworem, niejednokrotnie wnętrza domostw wyglądały jakoby przeszukał je tuzin ludzi z KGB. Aleksandrowi nie podobał się ten obrót spraw. Co gorsza, wszelkie linie komunikacyjne zostały zerwane. Słupy dostarczające prąd do domostw były co jakiś czas zerwane a napiętrzenie przewodów oklejonych czarną, gumową izolacją zmuszały nieraz zbyt przezornego Egzorcystę do szukania alternatywnej drogi.

Aleksander już uprzednio przygotował swój ekwipunek na niezbadane okoliczności. Pod ciepłym płaszczem spoczywała dobrze dopasowana kamizelka kuloodporna, zaś do pasa u spodni został przytroczony średnich rozmiarów nóż który miał w swoim asortymencie dodatkowo otwieracz do puszek. Duchowny nie miał zbyt dużo prowiantu i liczył iż przynajmniej uda mu się znaleźć jakąś restaurację w której znajdzie cokolwiek zdatnego do spożycia. Tak też się stało.

Pośród obskurnych trzewi restauracji, która przypominała najbardziej pazerną jadłodajnię zastał on poczciwą wiekiem staruszkę, która niestrudzenie smażyła omlety na patelni. Duchowny zamówił jedzenie lecz prócz tego niewiele się wywiedział. Jedyne co dało się posłyszeć z posiniałych ust poczciwej kobiety były słowa:

- Po zmroku niebezpiecznie wychodzić w objęcia nocy.

Była to cała wiadomość jaką ktokolwiek był w stanie mu udzielić. Nie wiedział co powiedzieć ani jak przekonać do swojej osoby rozmówczynię. Być może był traktowany jakoby był na straconej pozycji. Niczym homar który ugotowany żywcem w bulgoczącej pienistej wodzie miał za chwilę stać się czyimś daniem. Wychodząc zapłacił w dolarach znając zgubną naturę słabego rubla, w których mało kto chciał przebierać. Opuszczając przybytek starał dokładnie zapamiętać jego położenie. Walizka którą targał prócz ubrania i znikomego prowiantu na zaś posiadała dobrze mu znany i wysłużony tom Biblii, który należycie obrobiony krył niejedną pożyteczną wskazówkę pośród Psalmów Dawidowych, a Apokalipsą św. Jana.

Dochodząc do czegoś w rodzaju Domku Parafialnego, Zakonnik ani myślał czekać aż mu otworzą. Przerzuciwszy walizkę na druga stronę sam przeskoczył z gracją harcerza na druga stronę płotu i gdy począł już forsować drzwi wejściowe usłyszał przekręcany mechanizm zamka. Zaprzestał swej czynności i odsunął się. Zza drzwi wyjrzała wynędzniała niemalże fioletowa twarz duchownego o spękanych ustach i podkrążonych oczach. Jego twarz przepełniona obłąkanym, szaleńczym całunem bluźnierstwa wywołała na twarzy egzorcysty nieprzychylny grymas.

-Niech Bóg ma Ojca w opiece. -rozpoczął wynędzniały duchowny- Zgroza na...niech pan czym prędzej wejdzie...proszę...

W krótkim czasie duchowny znalazł się wewnątrz domostwa zaś drżące ręce rozmówcy zaprosiły go do wnętrza pokoju gościnnego gdzie buchał słaby ogień. Drewno zostało dołożone, zaś Pop począł niezdarnymi, wręcz nerwowymi urywkami wyjaśniać stan rzeczy:

-S....spowił nas mrok...wszystko pożarła bluźniercza żółć...nikt nie wydostał się z okowów...

To mówiąc pokazał swoje poranione dłonie, które posiadały ohydnie rozcięte wzdłuż, postrzępione paznokcie. Widok dalece nieprzyjemny i odstręczający. Ojciec Aleksander zacisnął pięści.

-Co konkretnie się stało?

-N-nie wiem...wszyscy....poszli...w góry...nie wrócili. W mocy słychać dudnienie. Piekielne dzwony

obwieszczają ich wyznawcom czas modłów. Żółć, bluźniercze wyznanie trawi ich dusze. Zaklinam Ojca na wszystkie świętości, niech pan tam nie idzie.

-Skąd konkretnie dobiegają odgłosy tych dzwonów.

-Na wyżynie jak się idzie z nurtem tej rzeki znajduje się jedna z opuszczonych cerkwi...Tam...właśnie...rozpoczynają swój obchód...kłębią się niczym szarańcza...niczym larwy wyjadające padlinę by zmienić się w tuziny much...

Mówiąc to popatrzył w spowite chmurami niebo i zatrząsł się w konwulsyjnej rozpaczy.

-Niech Ojciec wybaczy...

To powiedziawszy Prawosławny Pasterz zginął gramoląc się na górne piętro domostwa. Nie trwało jednak długo nim odgłos naprężonej liny poprzedzony trzaśnięciem wyrwał Zakonnika z jakiegokolwiek oczekiwania na powrót rozmówcy. Aleksander dopadł schodów które prowadziły na piętro gdzie dogorywało w pośmiertnych konwulsjach ciało rozmówcy. Nie namyślając się zbytnio, świadek tego zdarzenia dopadł wiszącego i sprawnym ruchem przeciął linę, na której wisiał samobójca. Wysupłał uciskająca obręcz duchownego. Niestety kręgi szyjne zostały przerwane pod naporem szarpnięcia liny.

Egzorcysta popatrzył na słusznych rozmiarów belkę podtrzymującą spadzisty strop. Najwidoczniej to właśnie z niej musiał skoczyć nieszczęśnik fundując sobie przy tym szybką i skuteczną śmierć, w przeciwnym wypadku zapewne by dusił się znacznie dłużej.

Aleksander przeklną w duchu swoje położenie. Nie miał jednak wiele możliwości. Ułożył zwłoki na wznak i opatrzywszy je różańcem odmówił modlitwę za spokój zmarłych. Następnie zszedł na dół i wypakowawszy swoją torbę wziął najpotrzebniejsze do swej powinności rzeczy. Cokolwiek znajdowało się w miejscu do którego zmierzał, było szkaradne i dalece bardziej niebezpieczne niżeli to co spotkało go w Kotlinie Konga. Słońce poczęło już zachodzić za horyzont chyląc dzień ku kolejnemu upadkowi w mroki niezbadanych sił piekielnych. Egzorcysta szedł równymi miarowym krokiem, ubrany w nieco bardziej ciepłe, traperskie odzienie. Jego wysłużony, workowaty plecak nie zawierał niczego ponad niezbędny ekwipunek. Nurt rzeczny zawiódł go końcu do miejsca gdzie stała mizerna Cerkiew zaś tuż niedaleko niej ciągnął się wydeptany w śniegu szlak ludzkiego obuwia w liczbie dalece przekraczającej tuzin. Zakonnik ideał się tropem pochodu. Mijał niejednokrotnie ślady zakrzepłej, niemalże czarnej posoki rozlanej skąpo między wykrotami i konarami iglastej kniei. Wyprawa leniwym zboczem wzgórza nie nastręczała problemów. Jednak wraz z nastaniem zmroku uszu duchownego dobiegły odgłosy dudnienia. Spiżowe, rozdzierające nieboskłon odgłosy, które można by porównać do kruszenia skały wielkim młotem zdawały się pozbawiać świadka tej demonicznej pieśni przytomności. Im coraz bliżej źródła tym więcej odpoczynków i postojów musiał robić Ojciec Aleksander. Jego głowa niemalże pękała od szaleńczego, monumentalnego dudnienia, którego trzeszczące echem pogłosy sprawiały iż Egzorcyście niemal chciało się wypluć własne wnętrzności. Po kilku zmaganiach, przestał uzupełniać swoich niedoborów wody z manierki. Wiedział iż nie dalej jak pięć minut po wypiciu zdążył zwrócić wszystko. Niebawem jednak jego oczom ukazał się szczyt wzgórza obleczony bluźnierczym całunem postaci które w fanatycznym tańcu oddawały bałwochwalczą cześć swoim bogom. Tutaj też kończyła się droga wyjeżdżona przez pojazdy i wydeptana przez zastępy ludzi. Nieopodal dostrzegł dość nietypowy na okolicę czarny samochód ale był zbyt zmęczony, odurzony dźwiękiem żeby miał się przejmować tym detalem.

Po niewielkiej przeprawie wysadzanej ciosanymi w skale schodami jego oczom ukazał się obraz szkaradny. Postacie odziane w plugawą żółć i wysokie szpiczaste kapoce, zakrywające ich twarzy z wyjątkiem otworów na oczy. Wszyscy wyciągali ku szkaradnemu, krwistemu ołtarzowi zachłanne dłonie zaś najwyższy kapłan odziany w najżywszy karmazyn i czarny, naznaczony kredowymi wzorami geometrycznymi fartuch rozcinał swym rytualnym, sękatym ostrzem gardło kolejnej ofiary.

-Itrna Itrna Raz harzezan!!!

-Itrna Itrna Raz harzezan!!!

-Itrna Itrna Raz harzezan!!!

-Itrna Itrna Raz harzezan!!!

Brzmiał niewzruszony chorał gregoriański, upojony, szaleńczą zgrozą cierpienia jaka emanowała z przerażonych oczu umierających. Ów niewysłowiony gwałt na ciele i duszy ludzkiej, który nie spotykał się z żadnym przejawem empatii zaś szkaradne symbole na kamiennym stole ofiarnym złowieszczo obwieszczały swe przeznaczenie nowo przybyłemu.

Umysł Aleksandra zdawał się być zaćmiony kroczył on ostatkiem sił z biblią w ręku nim padł półprzytomny na kolana przed istnym dziełem terroru, którego nawet konstelacje nie potrafiłyby opisać. Oto z szaleńczego całunu Kapłana piekielnej sekty wyłoniły się zarysy eterycznego monstra, tak dalece nieludzkie i obelżywe iż nie sposób oddać ich dokładnego opisu bez postradania zmysłów. Istota wiła się, przenikała i wnikała w dusze wiernych gotowych ją czcić. To właśnie wtedy główny kapłan spojrzał na sylwetkę egzorcysty. Ścisnąwszy sztylet w dłoni począł kroczyć ku niemu...

-Widzę, że nieźle sobie poczynacie...-odparł Egzorcysta kładąc Biblię na Ziemi.

Zakapturzona postać stanęła przed nim śmiejąc się niemalże do rozpuku. Z lubieżnym tryumfem zakrzyknęła w nieznanym dialekcie wpatrując się w okrągłe szkła Ojca Aleksandra. Jej głos wyrażać mógł czysta pogardę:

~"Poddaj się klecho. Umysł twój nie pojmie zakazanej mądrości jakiej dostąpiłem. Nie zmierzysz jej w żadnym calu, stałem się nieśmiertelny, stałem się sługą Itrny"~

Duchowny uśmiechnął się i otarł krew z nosa:

-"Mądrość nie wejdzie w duszę przewrotną, nie zamieszka w ciele zaprzedanym grzechowi." -to powiedziawszy otworzył Słowo Boże na Księdze mądrości. Oczom obydwu ukazały się wycięte w prostokąt strony które skrywały we wnętrzu lektury nabity rewolwer. Nim Kapłan Bluźnierstwa zdążył się zorientować i zareagować. Lufa broni wypaliła przeszywając jego głowę i roztrzaskując czaszkę w strzępy. Piąte przykazanie zostało złamane. To co potem nastąpiło, można określić jako chaotyczne pandemonium paniki. Wszelcy wierni jakoby wyrwani z transu poczęli wić się bądź uciekać we wszystkich kierunkach. Bestia którą jeszcze tak nie dawno czcicieli zniknęła im z oczu lecz jej cielsko zagnieździło się ciele każdego z nich trawiąc swoich nosicieli od środka. Zakonnik został stratowany przez parę z tych nieszczęśników lecz odczołgawszy się na pewną odległość obserwował jak śmierć zbiera swoje żniwo by, w krótce nie ostał się nikt prócz niego. Zmęczonego Szaleńca Boga zmorzył sen.

Wybudziło go poranne zimno. Słońce poczęło wschodzić na horyzoncie. Aleksander podniósł się. Ból głowy zniknął, krew jaka wypływała z jego nosa ustała i zakrzepła. Po obrzędzie pozostały jedynie ubrania, kości oraz nieokreślona galaretowata masa przypominająca rozbabrane, nieścięte białko. Widok nienaturalny o tyle iż po członkach sekty nie został nawet jeden mięsień, ani jedna wątroba.

Duchowny wstał, wydobył z plecaka termos i bogato wyładowany czekoladą baton. Kawa była niewiele letnia, prawie zimna. Wzmocniwszy się tym Zakonnik zapakował wszystko do plecaka i począł zachodzić zostawiając splamiony szkarłatem ołtarz, obok którego leżała księga znana wtajemniczonym w zakazanych sekretach pod nazwą "Ohynominymokrom-u".

Zszedłszy z trudem zobaczył ponownie czarny i elegancki samochód, który o dziwo posiadał w drzwiach kierowcy zakleszczone w zamku kluczyki. Aleksander wziął je do ręki i wiedziony nienaturalnym przeczuciem otworzył bagażnik. W środku znajdowała się dużych rozmiarów, czarna walizka. Kod do zamka na niej był już wpisany. Egzorcysta otworzył bagaż. Kiedy uchylił wieko, jego twarz przeszył grymas zniesmaczenia i odrazy. Zamknął raptownie wieko klnąc pod nosem aż przykro było słuchać. Zebrawszy się jednak na retrospekcję otworzył ponownie walizkę. W jej wnętrzu znalazł bowiem Złego Ducha, który spowity białą jak kreda skórą, skrywał w zabandażowanych taśmą klejącą rękach, przekrwione oczy o czarnych smolistych tęczówkach. Nie ulegało wątpliwości iż to Kobieta. Kobieta, która swego czasu o mało nie pozbawiła go życia w Zielonym Piekle, Czarnego Lądu i kobieta, która zwróciła mu duszę jego siostry, którą nadal nosił przy sobie niczym talizman przeciwko złym mocom.

Wzrok Demona poprzedzony był jego drwiącym uśmiechem. Aleksander nie odpowiedział nic. Wyjął przytroczony do pasa nóż i rozciął więzy zabierając tym samym z wnętrza bagażu przedmiot który uformowany na kształt totemu oznaczonego jarzącym się, słonecznym całunem hebrajskich inkantacji.

-Wsiadaj. -odparł lapidarnie i zająwszy miejsce kierowcy poczekał aż bagażnik zostanie zamknięty.

Czarnowłosa Kobieta wręcz wczołgała się na przednie siedzenie od prawej strony. Widać było iż nie tylko ona miała komplikacje z kultem niepamiętnego bóstwa Itrny. Nie zamierzała niczego komentować a duchowny nie zamierzał wdawać się w zbyteczną rozmowę.

Samochód ruszył ku dolinie, do miasta, które opustoszało spowite jarzmem szaleństwa.

[The End]

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje