Historia
Czarny Bóg
Wszedzie był piasek. Przedwieczna pustynia rozpościerała swoje tereny przed pojedynczym nomaderem zamkniętym w kombinezon
wspomagającym ruchy. Śmiałek ów został wyklęty przez swoje plemię zwane Ra'ghal. Nazywał się Elk Solomirski. Nienawidził
sytuacji w jakiej się znalazł. Bateria zasilająca jego kombinezon była pełna do połowy. Straszliwe 50% szybko malało w
miarę jak śmiałek zapędzał się głębiej i głębiej w terytorium wydm kształtowanych przez wiatr i burze piaskowe.
Elk nie był wyjątkowy w żadnym znaczeniu tego słowa. Nie był wybrańcem który poprowadzi armię ku nowej erze świetności i dobrobytu. Był zwykłym nomadem i wyklętym. Jego holograficzny kompas pokazywał mu północ. Jeżeli przejdzie jeszcze 30
kilometrów być może odnajdzie skryte pośród pustyni targowisko do którego ściągali nie tylko ludzie jego pokroju ale
również handlarze. Była to też szansa na wydostanie się z tej przeklętej planety. Tam bowiem można było odbyć pordóż
podziemnym metrem do miasta ulokowanego przy oceanie. Wszelka woda na owej piaszczystej planecie była słodka co owocowało
w rożnorodne gatunki ryb i skorupiaków które produkowały tlen. Ląd zaś był pustynią i nie posiadał żadnych form życia
podobnych chociażby w ułamku do roślin. Jedynym ratunkiem przed żarem gwiazdy dla nomadów były studnie które dosięgały
swoimi dziurami do wód gruntowych.
Elk przystanął na chwilę by odpocząć. Jego ekwipunek był zapiaszczony. Jego broń jaką był blaster był czymś w rodzaju
pistoletu strzelającego wiązką plazmy jednakże z amunicji zostało tyle co nic. Zaledwie dwie malutkie baterie energetyczne.
Dwa naboje z któych ten ostatni miał być dla niego samego. Mogący ulżyć mu w cierpieniu spragnionego oferując wieczystą
śmierć. Solormirski zajżał do plecaka w którym trzymał swoje rzeczy. Żelazne racje żywnościowe już dawno się skończyły.
Jego dwudniowy głód jedynie się nasilał. Miał już tylko ampułki w postaci sześciu fiolek z narkotykiem. Przyczyną wygnania
go ze swojego plemienia. Narkotyk ów był czystą endorfiną przechowywaną tak by nie uległa rozkładowi.
-Wygląda na to że zostałyśćie tylko wy. -powiedział Elk sam do siebie przyglądając się fiolkom. Wyjął jedną z nich włożył do
specjalnego wstrzykiwacza i wykonał zastrzyk w kark tam gdzie kombinezon go nie zakrywał. Momentalnie poczuł ulgę i
przypływ szczęścia. Jego nadwątlone siły zdawały się być teraz dalekie i nieważne. Nomad wstał z piaszczystego podłoża.
Schował resztę fiolek do plecaka i podjął dalszą wędrówkę uważnie patrząc na holograficzny kompas czy nie zbacza z kursu.
W swoim ekwipunku przy pasie miał jeszcze nóż. Jego ostrze było proste a sztych ucięty tak by przypominał trapez
równoramienny. Znamienny znak iż pochodził z plemienia Ra'ghal. Podczas wznowionej podróży Elk długo rozmyślał nad swoją
utraconą miłością Minervą. Była jego kochanką jednakże podczas jego procesu który zadecydował o jego wygnaniu nie zdradzała
ani cienia poparcia i nie brała jego strony. Nie było w tym nic dziwnego. Jej ojciec zabronił jej pojawiania się na
obradach twierdząc iż tylko starszyzna ma do tego prawo. Oczywiście zdarzało się też że młodzi nomadzi zjawiali się na
wiecach jednakże nie byli oni dopuszczeni do głosowania. To co rada postanowiła było prawem. Elk wspominał także swoich
przyjaciół którzy wraz z okrzyknięciem go banita odwrócili się od niego. Napawało go to odrazą. Jak mógł tak szybko stracić
wartość w ich oczach. Solomirskiemu wydawało się iż to wszystko było bardzo podłym żartem. Żartem z niego samego.
A przecież był nie mniej utalentowany od nich samych. Wiedział jak znaleźć wodę na pustyni. Wiedział jak polować na
Strzykcze. Formy życia o wielu krabowatych odnóżach i mocnych pancerzach. Pamiętał także jak on i reszta ucztowali na ich
smażonych na patelni odwłokach, które miały smak zbliżony do Ziemskich raków jednak posiadały dość ciekawy ostry posmak.
Elk być może rozmyślałby jeszcze dalej nad swoimi dniami dobrobytu gdyby nie fakt iż idąc zauważył jak coś wyłania się z
piasku. Był to bowiem Strzykcz. Samotny wielonogi skorupiak pustynnej planety. Miał łokieć długości i pół łokcia szerokości.
Zdesperowany nomad żucił się na niego wyszarpnął nóż i nim zwierze zdąrzyło się zorientować co się stało leżało martwe.
Wygłodzony i zdesperowany "renegat" wyciągnął z niego ostrze i począł zachłąnnie chłeptać posokę wyciekającą z rany zadanej
precyzyjnym pchnięciem. Było to niemalże znakiem od boga że jeszcze nie kazał mu umierać. Wypiwszy niemalzę całą cielonkawą
krew stworzenia Elk zdjął swój hełm co sprawiło iż jego dłogi włosy uwolnione spod pancerza rozwiały się na wietrze. Był
blondynem zaś jego twarz była pociągła i szczupła stąd jego matka nazwała go Elkiem. Miono to w narzeczu jego plemienia
oznaczało "świetny". Zaś Nazwisko nomada zgodnie z tradycją reprezentowało korzenie plemienia jakoby oni mieli być
pierwszymi potomkami koloniatorów tej planety którzy przylecieli z gwiazd z domu który nazywali Ziemią.
Nomad oprócz długich żóltych włosów posiadał także tatuaż rozciągający się w formie granatowej kreski z jednej kości
policzkowej przez nos na drugą. Elk rozpoczął oporządzać czym prędzej swoją upolowaną ofiarę. Jadł jej wnętrzności
zachłannie jakoby chciał się nimi udławić. W końcu gdy ze stworzenia nie pozostało nic ponad pancerzych. Elk zebrał jego
płaty i włożył do plecaka. Był to gest zabobonnego podróżnika. Pancerzyk miał się okazać jego szczęśliwym amuletem. Solomir
co prawda zaspokoił swój żołądek lecz nadal nie był syty. Musiał zjeść przynajmniej jeszcze jednego więcej skorupiaka by
można było mówić o jakimkolwiek zaspokojeniu potrzeby. Surowe mięso nie było jednak nowością dla Solomirskiego. Jadł już w
przeszłości surowe mięso więc nie musiał się martwić o zwracanie treści pokarmowej. Założywszy hełm na głowę udał się w
dalsze podróż. Było kompletnie ciemno nim zobaczył targowisko. Było przestronne zbudowane na fundamentach rozbitego statku
kosmicznego. Światła tego małego miasta majaczyły w oddali nim się nie zbliżył do bramy. Tam, kiedy już doszedł przeżył
podwójne zaskoczenie. Na warcie nie było nikogo a brama była otworzona na ścierz. Elk wyjął swój blaster i odbezpieczył go.
Wnętrze wielkiego jarmarku do którego mało kto by nie ściągnął jawiło mu się niczym cmentarzysko. Idąc główną zapiaszczoną
ulicą spostrzegł iż nie ma żadnych śladów lub oznak bytności jakiegokolwiek tubylca. Wszelkie ślady butów zatarł wiatr. W
końcu po pnad dziesięciu minutach spacerowania po zaułkach i otwartych domostwach Solomirski zauważył iż wszelkie ogniska
zostały pogaszone a prochy rozkopane jedynie pochodnie na warcie przy bramie miasta płonęły leniwym płomieniem.
-Co się tu stało, czyżby napadli ich piraci? -powiedział zaniepokojony Elk. Przemierzywszy jeszcze parę domów w końcu
znalazł mieszkanie w któym ognisko nie zostało zgaszone. Paliło się zaś nad paleniskiem wisiał kocioł w którym to bulgotała
woda a wniej odwłoki Strzykczy. Nie namyślając się za wiele samotny nomad skorzystał z nadarzającej się okazji i
poczęstował się zawartością kotła. Mięso było miękkie i syciło niesamowicie. Jednakże Solomirski zauważył iż porcja
znajdująca się w kotle starczyłaby spokojnie na sześć osób. Jekież było jego zdziwienie gdy usłyszał gardłowe charknięcie.
Elk dd razu porwał swoją broń i wycelował wnieoświetloną paleniskiem ciemność pomieszczenia. Tam pośród ciemności wyłoniła
mu się sylwetka mężczyzny spalonego słońcem na brąz. Był ranny. W jego brzuchu i klatce piersiowej tkwiły noże.
-Krrrhhhaa...krrtoś ty? -wycharczał brodacz z wysiłkiem próbując przyjżeć się nieznajomemu.
-Jam jest Elk z plemienia Ra'ghal. Ktoś ty?
-Jestem Cyromir z Tek'kal...wszyscy zostali zabrani...kobiety...dzieci...wszyscy skończą w paszczy czarnego boga.
-Czarnego Boga. Toż to nie byli piraci jeno Sekta.
-Taaak...zatarli wszelkie swoje ślady...Jedynie ja się uchowałem. Pomóż mi.
-Nie jestem znachorem. Nie wiem jak ci pomóc. Wiem tylko iż jeżeli wyjmę ci owe noże umrzesz na pewno.
-Khhhheee... -zacharczał niedobitek i nim zdążył coś jeszcze powiedzieć jego dusza uszła z jego ciała podąrzając ku
krainie umarłych.
Elk niewiele rozwodził się nad tragizmem położenia jego martwego rozmówcy. Wypił nieco bulionu jakim była woda w garnku
używając do tego metalowej chochli po czym spakował parę odwłoków Strzykczy do swojego plecaka obwijając je w płótno
przypominające ręcznik i tak spakowany postanowił ruszyć byle dalej ku miastu portowemu które znajdowało się o dzień drogi
stąd jeżeli miałby jechać metrem. Szybko jednak okazało się iż owa szybka podróż jest niemożliwa. Wszelkie przyrządy
sterowania maszyną zostały zepsute. Nie pozostawało mu w takim razie nic innego jak odnalezienie drogi którą obrali
kultyści czarnego boga. Czy było to jednak rozważne? Czy nie lepiej byłoby po prostu dołączyć do nich i wieźć życie oddając
cześć czarnemu bogu? Elk nie miał żadnych zatargów z kultystami i chciał by tak pozostało. Co więcej cóż on może zdziałać?
On jest tylko jeden a kultystów mogą być setki. Z tego co wiedział Kult Czarnego Boga nigdy jeszcze nie porywał zwykłych
mieszkańców. Coś w jego strukturach musiało się zmienić. Czarny Bóg był symbolem mądrości i rozwagi a teraz stał się
okrutną bestią jaka żądała ofiar. To oznaczało tylko jedno. Ktoś o niezwykłej charyzmie musiał zawładnąć rzeszami kultystów
i ustanowić swoje nowe warunki.
Elk brał pod uwagę wszystkie te możliwości. Nie był geniuszem ale z pewnością nie był głupcem. Nie zamierzał wchodzić w
pieczarę niebezpieczeństwa nie wiedząc czy ujdzie z życiem. Zresztą jak miałby wytropić owych kultystów gdy wiatr dawno
zatarł po nich wszystkie ślady obecności. Wtedy to gdy już miał się poddać na decyzji o ratunku mieszkańców owego
targowiska spojrzał na ratusz. Tam na dobudowanej do niego dzwonnicy sterczało niewielkie latające stworzenie. Był to
Luryks. Stwór o podobnej budowie do Ziemskich ptaków. Storzenie umiało latać ale nie posiadało ani piór ani błon jak
nietoperze. Zamiast tego posiadło skrzydła podobne do tych jakie mają motyle. Miało szyję podobną do sępiej i otwór gębowy
któru rozwierał się na cztery segmenty. Widząc to stworzenie Elk niezmiernie się uradował. Oznaczało to że może nadać
informację do miasta portowego zaś to stworzenie latające wysoko na niebie dostarczy ów wiadomość w dwa dni. Wspiąwszy się
po schodach na wieżę elk zobaczył iż siedlisko w budynku jest wyposażone w pióra kałamarze i małe listewki specjalnego
białego plastiku na którym to można było napisać wiadomość. Uczyniwszy to Elk szybko zwinął wiadomość w rulonik włożył
wiadomośc do metalowej fiolki i przywiązał ją rzemieniami do odnóży lotnej kreatury. Po czym wziął ją na ramię i wymachem
dłoni ponaglił stworzenie do lotu. Podziałało. Luryks wzbił się w powietrze i już po kilki chwilach Elk obserwował jak
maleje do postaci małej kropki na granatowym tle. Szybko zszedł z wierzy nie chcąc zostawiać tam śladów swojej obecności po
czym zakamuflował się w piwnicy jednego z pomniejszych domostw myśląc iż jego obecność nie zostanie wykryta gdyby kultyści
jednak zdecydowali się powrócić.
W końcu zmożył go sen. Spał twardym snem wymęczony od ekstazy jaką sprawił mu jego własny narkotyk. Obudził się związany i
zakuty w metalowe dyby. Szarpnął się raz i drugi lecz szybko pojął iż to na nic. Korzystając z okazji rozejrzał się i
stwierdził iż wszedzie jak okiem sięgnąć znajdują się jemu podobni ludzie. Przeklinał się w duchu za użycie na sobie
narkotyku. Endorfiny wprawdzie poprawiały samopoczucie i zwiększały chęć do wysiłku fizycznego jednakże z czasem ogranizm
musiał wyprodukować hormon który przeciwdziałałby temu pobudzeniu. Elk rozejrzał się jeszcze raz i przekonał się iż
znajduje się w obozowisku kultystów. Ci zaś nosili się na czarno a ich twarze zasłaniały czarne maski z czerwonymi wzorami
świadczącymi o ich lojalności. Namioty zaś tak jak okiem sięgnąć ułożone były w okrąg zaś w samym sercu znajdował się
namiot głównego kapłana.
-Cześć Czarnemu Bogu i Namidesowi -odzywały się chóry kultystów zaś zakuci w dyby zostali z nich wypuszczeni by zaraz p otem zostać spętanymi powrozem i iść gęsiego jeden za drugim. Solomirski również został potraktowany w taki sam sposób. W
końcu przed oblicza przyszłych ofiar wystąpił najwyższy kapłan. Naminedes.
Miał rzymskie rysy twarzy, złamany nos i zapadłe policzki zaś jego oczy były w całości pokryte bielmem co budziło strach
wśród świadków którzy widzieli jego twarz.
-Wielki Czarny Bóg domaga się ofiary. Dziś nastał ów czas. Czas składania darów, aby nasz dobrobyt był tak wspaniały jak
wspaniałe jest mienieni się gwiazd na niebie. Nastał Czas złożenia Ofiary i czas dobrobytu. Niech Czarny Bóg otworzy swe
usta i pochłonie tych którzy sprzeciwili się jego wierze. Krew za Krew!!!
-Krew za Krew !!!
Wtedy nastał chwila iście niezwykła. Piaski pustyni poczeły falować i się zmieniać niczym wzburzone morze. Elk patrzył ze
zgrozą w oczach jak obok obozowiska powstaje piaszczyste wgłębienie by zaraz z jego odmętów wyłoniła się paszcza stworzenia
jakiego dotychczas nie widział. Potworna Kreatura grozy i horroru wyglądała jak przerośnięty Strzykcz. Jego żuwaczki
rozwarły się zaś ogromne odnóża wychynęły na powierzchnię. Wtedy kultyści zaczęli odcinać pojedynczo więźniów od sznura i wrzucać w najeżoną tysiącami zębów podniebiennych gardziel. Elk nie chciał zostać wrzucony, nie chciał umierać, wszelkie jego rzeczy jakie miały mu pomóc zostały odebrane. Nie miał nic. Gdy przyszła jego kolej i już miał zostać wrzucony w paszczę podjął desperacki krok. Jak tylko jego sznur łączący go z więźniem za nim został odcięty ten ze spętanymi w liny dłońmi zarzucił je na zaskoczonego kultystę i pociągnął go ze sobą wprost w otchłań. W Paszczę Czarnego Boga. Kreatura
zwarła swoje żuwaczki i poczęła zakopywać się w piachu.
-Dzieci moje -zakrzyknął Namides- Głód Czarnego Boga zoastał zaspokojony. Dobrobyt zostanie nam zesłany. Zaludnimy wszelkie
tereny owej planety a dzieła nasze będą wielkie i godne zapamiętania.
Wtedy jednak zakopująca się kreatura znieruchomiała, zgięła się i wygięła by zaraz potem wystrzelić łapczywie ku górze
przymiażdżając wielkiemu kapłanowi Namidesowi nogi. Ten jęknął i starał się uwolnić z uchwytu lecz cielsko wielkiego stwora było wielkie i ciężkie a on sam ślepy. W pewnym momencie z gardzieli dobiegł ludzki odgłos. Odgłos który brzmiał:
-Jam jest Elk z plemienia Ra'ghal. W imieniu Czarnego Boga niosę ci śmierć zuchwały kapłanie.
To powiedziawszy Elk wyszedł z wielkiej paszczy przerośniętego Strzykcza a widząc struchlałą sylwetkę przygniecionego
kapłana uniósł sztylet którym jeden z pomniejszych popleczników Naminedesa odcinał fragmenty liny i zatopił go w oczodole
kapłana. Ten jęknął. Lecz potem przyszła seria ciosów i zarówno klatka piersiowa kapłana jak i oczodoły zostały kar
poranione i poszarpane iż wkrótce nikt nie mógł rozeznać czym były zwłoki. Elk poraniony dotkliwie przez żeby kreatury w
końcu przestał znęcać się nad martwym ciałem kapłana i począł iść przed siebie utykając na jedną nogę. Miał serdecznie dość
grania roli bohatera. Chciał jedynie dotrzeć do miasta portowego i opuścić tą planetę. Powoli jego wzrok słabł. Widział
słabe przebłyski uciekających w popłochu kapłanów i oswobadzających się więźniów. W końcu stracił przytomność mdlejąc.
***
Obudził miarowy marsz wojska. Otworzył oczy znajdował się w tym samym pokoju gdzie znalazł dogorywającego człowieka. Szybko
zorientował się iż jego lewa noga jak i brzuch są zabandażowane a wnioskując po bólu założonych zostało parę szwów. Wokół
niego siedziała Starszyzna wraz z kobietą, która w milczeniu gotowała strawę.
-Jesteśmy ci wdzięczni za ocalenie nas -podjął jeden starzec odziany w białą tunikę- bez ciebie marny byłby nasz los.
-Nie jestem bohaterem -odparł Elk- chciałem tylko przeżyć. Gdyby nie dyby najprawdopodobniej uciekłbym z tego obozu
kultystów i ani jedna łaza po was nie zostałaby uroniona.
Starszyzna nieco spochmurniała na ta wiadomość lecz oto inny stary wiekiem mędrzec się odezwał:
-Słysznie być uczynił. W końcu każdy ceni się więcej od innych lecz ty. Ty po wydobyciu się z paszczy Czarnego Boga
krzyknąłeś iż Naczelny Kapłam Namides jest zuchwały. To sprawiło iż kultyści uciekli z popłochu. Mało któy mąż zdobył się
na taki akt. Twoje Słowa uratowały nas przed gniewem jego popleczników. W ich oczach teraz ty jesteś kimś o wiele
straszniejszym niż przepastna gardziel Martwego boga.
-Zaiste, tak jest. -odparł Elk.
Wiedział już że być może zagrzeje tu miejsca na nieco dłużej. Jego rany musiały się zabliźnić. W dlaszym ciągu nie wiedział
jakim sposobem znaleźli go kultyści. Być może zobaczyli go już wtedy gdy wysyłał lotnym stworzeniem wiadomość i go
wyśledzili kryjąc się w mroku nocy. Niemniej jednak Elk cieszył się w duchu iż został okrzyknięty bohaterem. Teraz nieco
łątwiej będzie mu podróżować do miasta portowego. I kto wie może dorobi się jakich pieniędzy które pozwolą mu w końcu opuścić
planetę i pognać do gwiazd o których to do dziś opowiadają wiele mitów i legend.
[The End]
Komentarze