Historia
Pętle mostu groszowego, część trzecia
Wpis wszystkich części w profilu autora: http://straszne-historie.pl/profil/5495
PRZEGRAŁEŚ
– Jak mogliście nic nie znaleźć, przecież wy od tego jesteście! Leniwe świnie! – krzyczała na całą komendę matka Jadwigi Ursynów, jednej z dziewczynek, która zawisła na moście groszowym. Obok stał jej mąż, który również miał wiele do powiedzenia.
– Nie rozumiecie tego? Zabili nasze dziecko! Powiesili je jak krowę w chłodni! Co my mamy teraz robić? Co mamy robić, do cholery?
– Proszę państwa, naprawdę robimy wszystko co możemy, sprawa śmierci państwa dziecka, zarówno jak i śmierci innych uczniów, jest teraz priorytetem najwyższej wagi. Proszę się uspokoić, inaczej będę zmuszony państwa wyprowadzić. – mówił głośno i dosadnie Węgrzyński. Krzycząca kobieta upadła na kolana i zaczęła wyć. Przez histeryczny płacz ledwo brała wdech. Ojciec chciał ją podnieść, lecz ona odpychała go. W pewnym momencie położyła się i zaczęła rozpaczać na podłodze. Stary glina wezwał strażników, którzy wyprowadzili panią i pana Ursynów w inne miejsce. Jeszcze przez dłuższą chwilę wycie matki roznosiło się po korytarzu. – Czy oni nie rozumieją, że nie jestem Bogiem i nie wiem o wszystkim co wydarzyło się na świecie? – zapytał głośno sam siebie Węgrzyński. Westchnął i gdy już miał wejść do swojego gabinetu, zobaczył z daleka zbliżającą się panią Lewarek. Gdy ta go ujrzała, przyspieszyła kroku. Po chwili była już przy nim.
– Czy u mojego syna wszystko dobrze, panie Węgrzyński?
– Oczywiście, siedzi u mnie w gabinecie, zamieniałem z nim jeszcze parę słów. Sądzę, że nie przyda się on nam już na nic.
– Mówił pan, że to może potrwać długo, o Boże, jak dobrze, bardzo panu dziękuję.
– Dla mnie i dla niego to było długo. Mimo, ze dla pani to była tylko jedna noc.
– Pan sobie chyba żartuje, nie zmrużyłam oka. Mąż także. Jestem bardzo zmęczona…
– Nie tak zmęczona jak pani syn. To dzielny chłopak, naprawdę bardzo nam pomógł. Proszę wejść do środka, zaraz do państwa przyjdę. Niech mu pani powie, że za parę minut będziecie się kierowali do domu.
– Dziękuję – odparła mama Karola i poszła zobaczyć syna.
Naprawdę, bardzo nam pomógł. Tak bardzo, że nie wiemy nic. Absolutnie nic. Kurwa mać.
Węgrzyński szedł korytarzem do pokoju o numerze 214. Gdy do niego dotarł, otworzył drzwi i wszedł do środka. Przy biurku siedział psycholog, przed nim leżała walizka z wszystkimi jego rzeczami.
– Już nas pan opuszcza? Nie przestraszył się pan chyba, co? – spytał komisarz. Lekarz podniósł wzrok.
– A pan? Słyszałem, że nad ranem miał pan niemiłą przygodę. – stary glina zmarszczył brwi.
– Skąd o tym wiesz? – skończyło się mówienie ‘per pan’. Psycholog uśmiechnął się.
– Opowiedział mi o tym stróż. Potknąłeś się, tak?
– Tak, potknąłem. Byłem w Sali konferencyjnej… sprawdzić, czy wszystko gra. Próg był za wysoko. Trzeba go ściąć, to niebezpieczne. – skłamał komisarz.
– Rozumiem. Więc zajmij się tym, tak będzie najlepiej. Inni ludzie będą zwlekać. Jeśli problem dotyczy nas, najlepiej rozwiązać go samemu. Zwłaszcza, jeśli nasila się z każdym dniem. Dziękuję za miły pokoik, dobrze mi się w nim pracowało. – lekarz chwycił za walizkę i ruszył w stronę drzwi. W progu zatrzymał go głos starego gliny, który zajął jego dawne miejsce za biurkiem.
– Czytałem Lettucemana. – Węgrzyński wyciągnął się na krześle.
Psycholog mówił odwrócony do niego plecami.
– I co przeczytałeś?
– Że białe mordy to niezłe popaprańce.
– I co jeszcze?
– Że… że…
– Przeczytałeś, że w niedowiarków zło uderza ze zdwojoną siłą?
Komisarz lekko się zirytował. Denerwował go ton i tajemniczość lekarza, a także fakt, że musiał rozmawiać z jego plecami.
– Przeczytałem.
Psycholog poprawił kołnierz koszuli.
– Gdyby coś zmieniło się w sprawie mostu groszowego, jestem pod telefonem. Jeszcze raz dziękuję. – rzucił i odszedł, kierując się do głównego wyjścia.
Przyjechał, by leczyć, a sprawił, że jestem bardziej chory niż kiedykolwiek. Najgorsze jest to, że nie mowa tu o grypie, tylko wichurze, jaką zostawił mi w głowie. Przeklęty doktorek.
Po chwili Węgrzyński wstał i wyszedł z pokoju. Obiecał przecież, że wróci do państwa Lewarek.
TAK MI PRZYKRO
– Czyli wszystko załatwione, tak? – spytała matka Karola.
– Tak, możecie się zbierać. Dziękuję. – odparł wyraźnie znużonym głosem Węgrzyński. Starał się być miły, tak jakby wszystko szło w dobrą stronę. Nie udawało mu się to.
– Proszę pana, czy to naprawdę koniec? – z niedowierzaniem zapytał chłopak.
– No wiesz młody… Tutaj tak. Pamiętajcie o tym, że przez cały czas musicie być gotowi na to, że możemy was wezwać, zażądać dalszych zeznań i tak dalej… Ale na razie się na to nie zanosi. Możecie sobie spokojnie siedzieć w domu, przez najbliższe dwa tygodnie wasz dom będzie pod stałą obserwacją i ochroną policji. Na wypadek gdyby… – matka Karola zbladła na samą myśl. Stary glina widząc to udał, że pluje i stuknął trzy razy palcem w stół. – Ale na pewno nic takiego się nie stanie, nie bójcie się. Proszę tędy, odprowadzę was do wyjścia. – Węgrzyński wskazał ręką na drzwi i wyszedł za nimi na korytarz. Droga korytarzem do wyjścia odbyła się w milczeniu a zakończyła przy drzwiach wyjściowych krótkim ‘dowidzenia’. Komisarz wrócił do gabinetu, ledwo usiadł, gdy do środka wpadła sekretarka.
– Telefon ze stolicy… Musi pan podejść natychmiast.
– Czego oni chcą?
– Nie mówili, tylko…
– Tylko co?
– Pozwolę sobie zacytować: dawaj tu tego łysego dziada ty tępa suko, bo załatwię ci zwolnienie z tej roboty i będziesz karmiła dzieci w przytułku dla bezdomnych. – jej oczy się zaszkliły. Komisarz natychmiast wstał i wyszedł szybkim krokiem z pokoju zostawiając w środku bliską płaczu sekretarkę. Wbiegł do sekretariatu i podniósł leżącą na stole słuchawkę.
– Halo? Tak, Węgrzyński. Tak. – przez dłuższą chwilą stał ze zmrużonymi oczami i uważnie słuchał głosu w słuchawce, który był tak głośny i agresywny, że przebijał na całe pomieszczenie.
– Jakim cudem? Jakim cudem nic nie wiemy? Dostaliście wyniki sekcji, dostaliście wszystko, co udało nam się znaleźć. Przecież zajmujemy się praktycznie tylko tym, do cholery! Jeśli mówię, że nie wiemy, to znaczy, że nie wiemy! Może podejrzewacie mnie o ukrywanie informacji? Albo, że to ja jestem sprawcą? Przyjedźcie, pomóżcie, wyślijcie kogoś! Co, ten dziwak w okularach? Psycholog? Co prawda sprawił, że chłopak nie znienawidził samego siebie i nie będzie chował się w szafie do końca życia, ale co zrobił oprócz tego? Zszarpał mi nerwy! On sam powinien się leczyć! – stary glina próbował jeszcze powiedzieć coś wielokrotnie, ale za każdym razem przerywał mu coraz to głośniejszy głos rozmówcy i wyglądało to tak, jakby Węgrzyński uczył się od nowa mówić.
– Ale… Ja… No, ale przecież… No, właśnie dlatego… – za piątym razem nie wytrzymał i rzucił słuchawką w stół. Plastik pękł ukazując wnętrze urządzenia. – Kurwa zajebana mać! – przeklął siarczyście komisarz i opadł ciężko na krzesło sekretarki łapiąc się za głowę. Do pomieszczenia weszła pani Jadzia. Ujrzała zniszczony telefon, a także stan, w jakim znajdował się mężczyzna siedzący przed nią.
– Ojej… – wydusiła tylko z siebie i odwróciła się. Zatrzymał ją cichy głos.
– Niech się pani nie boi, proszę zostać… Naprawdę, bardzo proszę.
– Dobrze, ale… co pan zrobił…
– Te patafiany ze stolicy myślą, że to takie proste. Bardziej obchodzi ich wpierdol jaki otrzymują od mediów niż życia tych biednych dzieci… Pani Jadziu, do cholery, czy kiedykolwiek słyszała pani o podobnym zdarzeniu?
– Nie, to straszne, ale…
– Ale to nie pani jest matką i z czasem potrafi się pani przyzwyczaić. Pić codziennie kawę o tej samej porze, stukać w komputerze i przychodzić do mnie i do innych, gdy ktoś ich wzywa lub do nich dzwoni. Ja tego nie potrafię. Można powiedzieć, że… Że ja żyję ich śmiercią. Ich męka dostarcza cierpienia też mi. Dopóki nie dopadnę i nie wsadzę tych chorych skurwysynów, dopóty nie zaznam spokoju. Co może mi pani powiedzieć? – sekretarka zamknęła oczy, ponieważ znowu napływały do nich łzy.
– Ma pan absolutną rację… Ja… My wszyscy dziwiliśmy się, jak to możliwe. Każdy był zszokowany, ale wiadomo, wszystko z czasem przechodzi. Taka jest nasza praca. A pan…
JEST TYLKO SKURWYSYNEM, KTÓRY PRÓBUJE WSZYSTKO ZEPSUĆ.
Ostatnie zdanie wypowiedziane zostało jakby wieloma głosami na raz, najwyraźniejszy z nich był niski i brzmiał jak głos samego diabła. Węgrzyński podniósł wzrok przerażony i wstał odpychając się od biurka. Pani Jadzia patrzyła na niego zdziwiona i zdezorientowana. Otarła łzy i spojrzała za siebie, potem znowu na niego.
– Co się stało, dlaczego się pan przestraszył? – sama zaczęła się coraz bardziej bać. Komisarz przetarł oczy i jeszcze raz na nią spojrzał.
– Przecież ty… – poczuł obficie spływający po czole pot.
– Co, panie Węgrzyński?
– Proszę wyjść. – sekretarka otworzyła szeroko oczy.
– Ale… Ja tu pracuję… Ja muszę… – w jej głosie słychać było panikę.
– Powiedziałem won! – wydarł się komisarz patrząc dzikim wzrokiem na kobietę. Ta po raz kolejny rozpłakała się i wybiegła tak szybko, ze po drodze upadła na jedno kolano zdzierając sobie pończochę. Dopiero po chwili do policjanta dotarło, co się przed chwilą stało.
Co ja zrobiłem? Jak ja mogłem ją tak potraktować… Ale przecież… Ona… Co ta praca ze mną robi, ja już nie mogę…
Schował twarz w dłoniach. Przez cały czas czuł ogromne poczucie winy, było mu wstyd.
Siedział tak aż do momentu, w którym w towarzystwie roztrzęsionej pani Jadzi do sekretariatu wkroczył komendant.
CIERP
– W takim razie przeprosisz panią Jadwigę.
– Zrobię to, ale…
– Żadnych ale. Dzwonili do mnie z Warszawy. – Węgrzyński prychnął z pogardą patrząc w oczy komendantowi.
– I co panu powiedzieli?
– Że mamy się pospieszyć przy szukaniu skurwysynów, bo tracą dobre imię przez gazety i wiadomości. – Stary glina, gdy to usłyszał, ryknął na całe pomieszczenie.
– Czyli ciebie też nie interesuje śmierć tych dzieci, tak?!
Nastąpiła cisza, po której niewzruszony komendant odezwał się przez zęby.
– Pierwszy i ostatni raz powiedziałeś do mnie na ‘ty’, Węgrzyński. To samo z podnoszeniem głosu. Przypominam, że to nie ja siedzę właśnie na dywaniku za napaść na koleżankę z pracy i słabe wyniki w wykonywaniu swojej pracy.
– Przecież nawet jej nie dotknąłem, ja tylko…
– Milcz!
Węgrzyński mógł tylko zacisnąć zęby i w myślach wyrazić to, co myślał o swoim rozmówcy.
– To było moje ostatnie ostrzeżenie. Bierz się do roboty. Odmaszerować.
Stary glina siedział zamyślony w swoim gabinecie. W dłoniach trzymał ołówek, którym nerwowo stukał w stół.
Mamy trzydzieści dwie ofiary. Wszystkie zmarły od uduszenia lub zerwania odcinka szyjnego kręgosłupa na skutek szarpnięcia. Do przyjazdu służb wisiały tam przez trzy godziny. Żadnych świadków. Przeżyła jedna osoba. Lewarek.
Odkręcił butelkę z wodą mineralną i wziął parę łyków. Postawił ją na stole obok nakrętki.
Co mogło być powodem? Nie znaleziono jego DNA na ciałach, twierdzi, że całą noc był w domu, psycholog nie zauważa niczego podejrzanego. Za to ja zauważam podejrzanego psychologa. Jeśli jeszcze raz zjawi się u mnie taki gość albo znowu coś mi się przywidzi to przysięgam, że rzucam tę robotę.
Spojrzał na leżący obok tomik ‘Nakazu Śmierci’. Wziął go w ręce i dokładnie przyjrzał się okładce. W nieokreślonym miejscu, wyznaczonym przez prostą linię, leżały cztery postaci narysowane w stylu ludzików z animacji komputerowych. Kółko i parę kresek. Zamiast oczu miały krzyżyki, to mówiło, że były martwe. Nad nimi widniał tytuł książki, a nad nim dość duża, biała twarz. Maska.
Odwrócił książkę na drugą stronę, przeczytał, po raz ósmy już od momentu zdobycia książki, krótki opis od autora i postukał palcem w okładkę.
W niedowiarków uderza ze zdwojoną siłą. Ale… Jak mam uwierzyć w coś, co nie istnieje?
Otworzył na ostatniej stronie.
‘…by nie dawać złu pola do popisu. Wtedy wpadamy w wir piekielnych zdarzeń, które kończą się tragedią. Koniec rozdziału dwudziestego siódmego. PODSUMOWANIE. Wiemy już, że zło uderza losowo i w niektórych z podwojoną siłą. Znamy też historię ludzi o białych twarzach. Jednak najważniejsza reguła, którą poznaliśmy w rozdziale dwudziestym piątym, powinna zostać podkreślona jak najgrubszą linią. NIGDY NIE MOŻNA DAĆ ZŁU WYGRAĆ. JEŚLI PODDAMY WALKĘ ZE ZŁEM, DOPIERO WTEDY POKAŻE NAM ONO, CZYM NAPRAWDĘ JEST. ZAATAKUJE BEZLITOŚNIE I Z TYLKO JEDNYM CELEM. ABY ZNISZCZYĆ.’
Glina przełknął ślinę. Po chwili zdenerwował się sam na siebie i rzucił książką na podłogę przed swoim biurkiem wylewając przy tym wodę z odkręconej butelki.
– Kurwa… – zaklął i zaczął wycierać ciecz.
Pieprzona książka nie daje mi spać. Książka. Takiej osobie jak mnie. Zamiast zająć się pracą, rozesłać więcej ludzi, szukać śladów… Ja czytam i przejmuję się jakąś durną książką. Oj Wiesiek, co się z tobą stało…
Było już późno i kończyła się jego zmiana. Przez ostatni czas pomimo tego i tak musiał zostawać w pracy. Teraz, kiedy śledztwo stanęło w miejscu, mógł udać się do domu. Zobaczyć żonę i szesnastoletnią córkę. Wcześniej nie miał nawet czasu odebrać od nich telefonu. Ubrał płaszcz i ruszył korytarzem w stronę drzwi, kiedy usłyszał biegnących funkcjonariuszy. Jeden z nich był jego bliskim znajomym. – Hej, Paweł, co tu się dzieje?
– Mamy wezwanie, rozpierducha.
– Gdzie dokładnie?
– Zielona trzynaście, mały, jednorodzinny domek. Meble lecą przez okna.
Serce Węgrzyńskiego na chwilę stanęło.
– Jaka?
– Zielona trzynaście.
– Czekajcie tu, zaraz do was wrócę.
– Ale my musimy szybko, przecież tam…
– Czekajcie, kurwa mać, powiedziałem! – i pobiegł z powrotem do swojego gabinetu. Złapał klaser podpisany ‘GROSZ. #1584512’ wypełniony dokumentami o zbrodni na moście groszowym. Przeczytał wyraźnie na jednej z kartek:
Andrzej Lewarek. Agnieszka Lewarek. Karol Lewarek. Ulica Zielona 13.
Rzucił klaser na stół i pognał na korytarz, lecz nikogo tam już nie było. Wybiegł przed komendę i ujrzał odjeżdżający na sygnale radiowóz.
Skurwysyny.
Wbiegł na policyjny parking i wsiadł do swojego samochodu. Założył na dach koguta, włączył go. Wysoki, piskliwy dźwięk syreny rozchodził się po słabo oświetlonym mieście, gdy Węgrzyński z ogromną prędkością pokonywał trasę do domu Karola i jego rodziców.
Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/11855-Petle-mostu-groszowego-czesc-czwarta
Komentarze