Historia
Pod wierzbą
Annelise wyjrzała przez okno. Płatki śniegu spływały wolniutko zza chmur i opadały na ziemię, zapełniając trawnik miękkim, białym puchem. Jej duże oczy, koloru soczystego błękitu odbijały się w szybie. Wzrok ich utkwiony był w ciężarówce, z której kolejno wynoszone były meble i ogromne tekturowe pudełka. Dziewczynka uśmiechnęła się. Dom, który od dawna stał taki pusty i samotny wreszcie znajdzie rodzinę, która pobudzi go do życia. W tak małym skupisku domów pomiędzy lasami i polami nowi mieszkańcy stali się niemałą atrakcją. Annelise już widziała, jak starsze panie z zaciekawieniem wyglądają z okien. Nie była przecież od nich lepsza...
Przyjrzała się rodzinie, która stojąc na zaśnieżonym trawniku, oglądała zewnętrzną część swojego nowego domu. Chuda kobieta około 30, bardzo wysoka i ubrana na czarno zmarszczyła swoje cienkie, jakby namalowane idealnie naostrzonym ołówkiem brwi i szepnęła coś do brodatego mężczyzny, również wysokiego na dwa metry. Niedaleko ich, pod starą wierzbą, stała dziewczynka, mniej więcej w wieku Annelise. Miała długie, kruczoczarne włosy splecione w dwa grube warkocze z czerwonymi wstążkami, owijającymi ich końce. Ubrana była w ciemny płaszczyk, spod którego wystawała cienka spódniczka w szkocką kratkę i chude, jak dwa patyki, nóżki, przyodziane w wzorzyste rajstopy. W dłoni trzymała smycz... Annelise przycisnęła nos do szyby... niee, to nie była smycz... to chyba... drut? Tak, drut, spleciony wokół szyi kościstego, skomlącego psa, niczym wyjątkowo brutalna obroża. Drut wżynał mu się w szyję i wyraźnie widać było krwiste plamy, wiszące stwardniałymi grudkami na jego gęstej sierści.
- Co za rodzina! - wyszeptała do siebie przerażona Annnelise - Czemu tak męczą tego biednego psa? - zacisnęła wargi i oddaliła się od okna, gdyż widok ten wzbudzał w niej odruchy wymiotne. Z determinacją jednak je stłamsiła i postanowiła, że tak tego nie zostawi.
Zmusiła swoje różowe usta do milutkiego uśmiechu i wyszła z domu. Dziewczynka stała w tym samym miejscu, pod wierzbą. Annelise od razu zauważyła coś dziwnego... mały szczegół, który jednak spowodował, że ciarki przebiegły po jej plecach i poczuła pod koszulką wzbierający się ciepły pot. W ziemię wbity był drewniany krzyżyk. Zasunęła kurtkę pod samą brodę.
- Cześć.. - przywitała się, zahamowawszy drżenie głosu - Jestem Annelise. A ty? - dodała, po czym uśmiechnęła się serdecznie.
- Zimno.. - wyjąkała dziewczynka - ..mi..
- Och - Annelise dotknęła palcami warg - Jeśli chcesz, możemy pójść do mnie. Rozgrzejesz się - zaproponowała.
Dziewczynka nawet na nią nie spojrzała. Utkwiła wzrok w jakimś dalekim punkcie.
- Tak ciemno... - wyszeptała - potrzebuję światła..
Annelise ujęła dziewczynkę za zmarzniętą dłoń i spojrzała na psa.
- Może zostawisz go swoim rodzicom? - zapytała.
- Nie! - wrzasnęła dziewczynka, nagle obruszywszy się. Chwyciła zwierzaka i przycisnęła go do siebie. Druciana obroża jeszcze szczelniej wbiła się w jego skórę. Pies zaskomlał. Annelise wyciągnęła rękę i pogłaskała go po grzbiecie.
- Może mu to zdejmiemy? - zapytała dziewczynki.
- Nie, odejdź! - krzyknęła jeszcze głośniej, po czym schyliła się i ujęła w dłoń garść piasku, wygrzebanego spod warstwy śniegu, po czym cisnęła nim w stronę Annelise. Ziarenka dostały się pod jej powieki. Jęknęła z bólu i poczęła przecierać oczy rękami, wydłubując piasek.
- Zabiję cię! - wykrztusiła, otworzywszy piekące oczy. Lecz ku jej zdziwieniu dziewczynki już tam nie było. Ani jej psa. Annelise rozejrzała się wokół siebie. Tej małej nie ujdzie to na sucho! Gdzież ona poszła? Może do domu? Jej rodzice na pewno wiedzą...
- Przepraszam - zaczepiła kobietę, która wydała jej się matką dziewczynki. - Gdzie jest pani córka?
Kobieta spojrzała na nią z zdziwieniem i przerażeniem.
- O czym ty mówisz? - zapytała.
- Rozmawiałam z nią przed chwilą i...
- Ja nie mam córki - przerwała jej. - Julia zginęła rok temu. Została zagryziona przez naszego psa...
Serce Annelise stanęło.
- A co państwo zrobili z psem? - zdołała jeszcze zapytać.
- Mój mąż udusił go drutem.
Annelise obejrzała się za siebie. Julia znów stała pod wierzbą, ale tym razem miała pogryzione policzki, tak że z dziur w skórze można było dojrzeć pokryte krwią zęby, wyszczerzone w radosnym uśmiechu. Na jej szyi widniał zawieszony na rzemyku drewniany krzyżyk. Brakowało jej kilku palców u dłoni i jednego oka, a jej ucho zwisało na cienkim pasku skóry.
Komentarze