Historia

Święta w Perun - Panopticum

P->K 1 5 lat temu 12 895 odsłon Czas czytania: ~54 minuty

Siedział w ciemnym pokoju. Za światło służył mu telewizor, w którym przeplatały się obrazy krzywdy i śmierci. Papka informacyjna przelatywała przez zakurzone powietrze, by następnie wpaść do oczu Łukasza i zalać mu mózg. Masę razy obiecywał sobie, że więcej nie będzie oglądał wiadomości, gdzie cycata prezenterka o śnieżnobiałym uśmiechu opowiada o gwałtach, mordach i przejebanym życiu gdzieś na drugim końcu świata.

  – Po cholerę znowu na ciebie patrzę?

 Zebrał w sobie całą siłę, która mu pozostała i choć było jej niewiele – wstał. Ubrał spodnie, bluzę i resztę ubrań potrzebnych do przetrwania na zewnątrz, a tam temperatura wynosiła minus piętnaście stopni Celsjusza, świat pokrywała gruba warstwa śniegu.

 Zgarnąwszy ze stołu klucze do mieszkania i portfel, wyszedł na klatkę schodową. Ktoś zostawił otwarte drzwi, przez co twarz Łukasza od razu zaatakowało mroźne powietrze. Całe ciało pokryła mu gęsia skórka, a oczy wypełniły się łzami.

 – Co za idiota zostawił otwarte drzwi? – syknął pod nosem, szarpiąc się z zamkiem. Nie znosił marznąć. Niskie temperatury zawsze wyprowadzały go ze spokoju ducha. Gdy zszedł na parter, spostrzegł, że drzwi zatrzymały się na grudzie śniegu. Pokryta spalinami zaspa mogła wziąć się od rozchlapującego śnieg i błoto samochodu. Nieszczęśliwie wpadła za próg w momencie, kiedy ktoś wchodził do środka. Jednak Łukasz – urodzona maruda – natychmiast oczami wyobraźni zobaczył dwóch chłopców, którzy z zaczerwienionymi policzkami i tężejącymi pod nosem smarkami, z nudów wrzucają kawał śniegu pod drzwi.

  – Pieprzone gnojki.

 Wzdłuż ulicy ciągnęła się aleja drzew, na których ktoś powiesił lampki. Ich światło wprowadzało w świąteczny nastrój. Sprawiało, że Łukaszowi zrobiło się cieplej na sercu. Pamiętał Święta spędzane z rodziną. Wigilię przy wielkim stole, do którego zasiadało dwadzieścia osób i stojącą w kącie żywą choinkę, często pod nią wchodził i obserwował rozmawiających dorosłych. Szkrab nie mógł doczekać się prezentów. Powietrze było wtedy nagrzane i przepełnione zapachami potraw, a gdzieś w ciemności za oknem podróżował saniami Mikołaj.

   „Dlaczego z biegiem lat wszystko się zmieniło?” – zastanawiał się, wypuszczając parę z ust. – Nawet Święta straciły głębię i stały się tylko kolejnymi wolnymi od pracy dniami, przepijanymi przez większość młodych ludzi w gronie znajomych.

 Śnieg skrzypiał pod butami przy każdym kroku, a samochody przypominały raczej śpiącego pod białą pierzyną grubasa, niż dzieła mechaniki lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Ludzie odziani w płaszcze czy kurtki, rękawiczki i czapki wędrowali z torbami pękającymi od zakupów. Łukasz domyślał się, iż spieszą do domów, by sprzątać i przygotowywać wykwintne potrawy, które sprawią Jezusowi tyle radości; tak jak drogie prezenty i konkurs na najpiękniejszą choinkę.

 Skręcił za róg. Na ławce ujrzał dwóch mężczyzn i siedzącą między nimi kobietę. Najwyraźniej nie przeszkadzało im, że siedzenie pokrywa śnieg, a dookoła panuje przeraźliwe zimno. „Może to za sprawą zahartowania” – pomyślał Łukasz i wtedy spostrzegł flaszkę wódki, którą podawali między sobą. Nigdy nie potrafił zrozumieć, jakim cudem ludzie piją coś tak niesmacznego prosto z butelki. Urodził się w Polsce i widział przeróżne wyczyny alkoholowe, lecz picie wysokoprocentowego alkoholu niczym frugo zawsze go dziwiło.

  – Dzień dobry – rzekł, przechodząc obok.

 – Chyba „dobry wieczór” – odparła kobieta, pocierając ręce w dziurawych rękawiczkach.

 Łukasz zerknął na zegarek i odparł:

 – Jest dopiero piąta po południu.

 – Alek, słyszałeś? Dopiero piąta! Może jeszcze dostaniemy zupę u Nowaków.

 – Siedź jak siedzisz, kobieto – rozkazał mężczyzna i przejechał dłonią po obfitej siwej brodzie. – Chcesz łyka, kolego?

 – Nigdy nie rozumiałem, jak można pić wódkę z gwinta.

 – Bo mało widziałeś, młody! – stwierdził drugi z mężczyzn. Cała trójka ryknęła śmiechem.

 – Wesołych Świąt – rzucił zbity z tropu Łukasz i ruszył w dalszą drogę. „Szukam dziury w całym, zastanawiam się nad pierdołami, a oni bawią się w najlepsze i mają wszystko w dupie. I kto tu jest bardziej szalony?”. Głosy w głowie wiły się niczym larwy pasożytów w chorym ciele. Udało mu się wybić je w porę i pozostawić bez odpowiedzi. Stało się to z dwóch powodów: pierwszym był wiszący na niebie księżyc, wyjątkowo piękny tego dnia, a drugim – nadchodząca para, w której Łukasz dostrzegał tylko dziewczynę. Z fascynacją obserwował płatki śniegu, opadające na jej rozpuszczone, ciemne włosy. Wgryzający się w organizm chłód na chwilę zniknął, jak również poczucie bezsensu, które w Święta atakowało go ze zdwojoną siłą.

 „Oto mam przed sobą anioła” – pomyślał, przygryzając wargę. „Stojące na dwóch nogach dzieło sztuki. Zrobiłbym wszystko, by ją zdobyć, moglibyśmy mieszkać w jednej kamienicy, w jednym pieprzonym mieszkaniu i nie dałbym po sobie poznać zupełnie nic”. Od kilku lat zastanawiał się nad tym dziwacznym zachowaniem i doszedł do wniosku, że to brak wiary w powodzenie jakichkolwiek zalotów. „Bo przecież wokół takiej śliczności krąży z setka penisów, przypominających sępy, a ja byłbym tylko kolejnym, niemieszczącym się nawet w pierwszej trzydziestce. Może gdybym posiadał drogi samochód bądź śpiewał w kapeli, jej wzrok zawiesiłby się na mnie odrobinę dłużej? Tymczasem muszę zadowolić się złudzeniami i marzeniami, od których przepełnienia mam czasem mdłości”.

 Para przeszła kilka metrów, gdy chłopak nagle schylił się i pocałował ukochaną w usta. Sprawiało to wrażenie, jakby nie czuł się bezpiecznie w pobliżu innego samca. Łukaszowi stanął przed oczami obraz dwóch małp, okładających się kułakami przed samicą, która wystawia w ich stronę swe wdzięki.

 Chwilę później zakochani przeszli na lewą stronę chodnika, chcąc wyminąć dziwnego mężczyznę w czarnym płaszczu. Wtedy Łukasz sięgnął do kieszeni. Gdy upewnił się, że jest w niej paczka papierosów, zawołał:

 – Przepraszam!

 Oczy „Anielicy” powoli zwróciły się w stronę przechodnia. Błyszczały odbitym blaskiem dekoracji świątecznych. Jej uśmiech ukazał białe zęby i zastygł tak w oczekiwaniu pierwszego wrażenia o nieznajomym. Działo się to w czasie, gdy świadomość przechodnia wykrzykiwała jedno słowo: „Idiota, idiota, idiota”, utrudniając zachowanie powagi.

  – Tak? – zapytała piękność. Łukasz nawet nie zaszczycił spojrzeniem jej brzydszej połowy, dostrzegał wyłącznie, jak przysuwa się bliżej.

 – Masz może zapalniczkę?

 – Jasne, momencik.

 Zdjęła rękawiczkę, obnażyła dłoń o drobnych palcach i paznokciach pomalowanych na czarno. Sekundę później zniknęła wewnątrz torebki. Chwila przedłużała się, podczas gdy światełka migotały kolorowo, a ludzie na ławce brali kolejne łyki wódki i śmiali się z własnych żartów.

 – Chyba… mam! – stwierdziła dziewczyna, podnosząc wzrok.

 – Bardzo dziękuję.

 – Niech pan ją zatrzyma. My nie palimy.

 – Nie rozumiem. – Łukasz zabrał się za wyciąganie papierosa z paczki.

 – To długa historia – wtrącił się „Pan Przylepa”.

 – Proszę ją zatrzymać – powtórzył anioł, tajemniczo się uśmiechając.

 – Jeszcze raz dzięki – rzekł Łukasz. Wątpił, by usłyszała jego słowa, wypowiedział je dopiero po chwili, jednak ta obróciła się i zerknęła na niego przelotnie.

 „Niemożliwe, żeby taka dziewczyna obróciła się za tobą” – stwierdził głos rozsądku, podczas gdy płuca Łukasza zaszły dymem z papierosa. – „Wiem, że kiedy wrócisz do domu, to będziesz odtwarzał tę scenę i wmawiał sobie, że ona jednak chciała zwrócić twoją uwagę, że faktycznie się za tobą obróciła; to nic złego. W końcu jesteś samotnym, zgorzkniałym i dość smutnym facetem, jednak nie wzbudzaj w sobie nadziei. Nie w czasie świąt, gdy najmniejszy emocjonalny dół może przerodzić się w depresję”.

 – Pierdol, pierdol, ja posłucham.

 Dym wylewał się przez jego nozdrza i ulatywał w mroźne powietrze wprost ku gwiazdom i księżycowi, które miały gdzieś ludzkie problemy i święta. Nie wiedział, gdzie prowadzą go stopy, dopóki nie spostrzegł wieży ratusza, górującej nad budynkami. Im bliżej centrum się znajdował, tym trudniej było iść. Ludzie mimo chłodu wędrowali między budkami z drewna, które wypełniało jedzenie, ozdoby świąteczne, ciuchy i masa innego badziewia. Łukasz oczami wyobraźni zobaczył Anielicę, wędrującą razem z przydupasem wśród straganów. Jakaś jego część miała nadzieję, że ich spotka. Wtedy mógłby uśmiechnąć się do anioła i dać do zrozumienia, że nie jest takim złym gościem.

 Nagle telefon w kieszeni Łukasza zaczął wibrować. Gdy spojrzał na wyświetlacz, jego twarz wykrzywiło obrzydzenie. Rozsądek nakazywał nie odbierać, jednak nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył urządzenie do ucha.

  – Słucham?

 – Wesołych świąt.

  – Miałaś nie dzwonić.

 – A odebrałeś.

 – Zaraz naprawię ten błąd. – Już odsuwał telefon od głowy, gdy usłyszał:

 – Poczekaj. Przepraszam, że dzwonię. Jednak w Święta jest tak trudno samemu…

 – Ty nigdy nie byłaś sama. Nie wiesz, co to samotność.

 – Nie sądzisz, że swoje odpokutowałam i moglibyśmy chociaż spróbować się przyjaźnić?

 – Rozmawialiśmy o tym miliony razy, a ja wylałem tysiące łez, więc teraz mogę ci tylko powiedzieć, byś wypierdalała z mojego życia raz na zawsze.

 – Kiedy ja nie mogę! Nie rozumiesz? Okłamałam cię, zdradziłam, zrobiłam to, ale przecież kiedyś mnie kochałeś. Nic z tego nie zostało? Nie wierzę.

 – Julia…

 Słyszał, jak załamuje się jej głos. Wiedział, że płacze i krajało mu się serce, jednak nic nie mógł na to poradzić.

 – Dość mam cierpienia i samotności – stwierdził. Uczucia szarpały go za pierś, wiedział, że nie ma sensu już krążyć pomiędzy ludźmi. Wiedział również, że nie powinien odbierać telefonu, lecz było za późno.

 – Kocham cię, Łukasz. Nie spotykam się z nikim od naszego rozstania. Czekam na ciebie dwa pieprzone lata i wciąż będę. Nie istnieją dla mnie inni faceci.

 – Słyszałem podobne pieprzenie z twoich ust już nieraz. Oj tak, serce mi się do ciebie wyrywa. Wyrwa mi się do ciebie każda komórka ciała, ale nie mogę. Po prostu nie mogę.

 – Seks nie jest przecież aż tak istotny. Miłość i wzajemne zrozumienie są najważniejsze!

 Przedzierał się wśród ludźmi. Niektórych potrącał z taką siłą, iż zakupy wypadały im z dłoni. Dochodziły go słowa oburzenia i gdzieś w głębi miał nadzieję, że ktoś go szturchnie. Czekał tylko na moment, by wyżyć się i dać po zębach jakiemuś szczęśliwemu frajerowi z żonką i dwójką dzieci.

 – Nie chodzi o seks! – niemal krzyczał. Był zdumiony, że minęło już ponad dwa lata od rozstania z Julią, a on wciąż żył emocjami. – A szacunek do siebie?! Jak mam ci ufać, skoro byliśmy razem od najmłodszych lat, a ty w jedną noc to wszystko spieprzyłaś? Jak mam ufać, skoro zdradziłaś mnie po latach wspólnej znajomości?!

Ocierał łzy, które nie tyle wylewały się z jego oczu, co z ponownie otwartych ran.

 – Przepraszam, tak bardzo cię kocham, przepraszam, Łukasz.

 Niemal udało mu się wydostać z jarmarku, gdy usłyszał krzyk. Odsunął telefon od ucha i się obejrzał, a sekundę później nastąpił wybuch. W powietrze powędrowały skrawki ciał i sporo krwi. Wśród nich znajdowało się kilka wózków dziecięcych. Tłum rzucił się do ucieczki, nie zwracając uwagi na dzieci i starców. W jednej chwili prysła otoczka miłości i troski, a rozpętał się chaos. Krople krwi wraz z kawałkami mięsa opadały na uciekających. Nastąpił kolejny wybuch. Łukasz spostrzegł, jak ludzie przebiegają po jakimś niebieskim kształcie, leżącym na ziemi. Gdy przedarł się bliżej, zdał sobie sprawę, że to kilkuletnia dziewczyna. Ci wciąż napierali, więc dał w zęby kilku, by się odsunęli i zarzucił dziecko na plecy. W powietrzu unosił się smród strachu i płynów ustrojowych.

 – Mała, żyjesz? – pytał raz za razem, starając się opuścić plac ratuszowy, gdy nastąpił ostatni wybuch.

 Ten był na tyle blisko, iż fala ciepła najpierw poderwała Łukasza nad ziemię, a następnie rzuciła nim o front jednego z banków. Szklana powierzchnia pękła, przecinając mu skórę w wielu miejscach. Niestety, nie osłonił własnej głowy, skupił się na utrzymaniu w rękach dziewczynki. Natychmiast stracił przytomność, gdy uderzył głową o podłogę. W ciemność odprowadzał go płacz Julii i jedno słowo. Tym razem było nim: „Przepraszam, przepraszam, przepraszam”.


***



 Pierwszym, co zobaczył po przebudzeniu, był spękany, pokryty żółtymi plamami sufit. Pole widzenia miał mocno ograniczone, gdyż jedno oko zakrywał bandaż. Gdy podniósł dłoń, na której oparły się promienie zimowego słońca, spostrzegł dziesiątki ran. Wyglądały na płytkie i nie krwawiły, lecz upodabniały rękę do durszlaka. Druga wyglądała podobnie, Łukasz z przerażeniem zaczął przeszukiwać pamięć, by odnaleźć przyczynę pobytu w szpitalu.

 – Halo? Jest tu kto?!

 W pierwszej chwili nie odpowiedział mu zupełnie nikt, a w następnej usłyszał głos, od którego przeszły go ciarki.

 – Nie krzycz, Łukasz. Masz poobijane żebra i wstrząśnienie mózgu, więc możesz być trochę skołowany.

 Gdy obrócił głowę w lewo, spostrzegł Julię. Dziewczyna siedziała na krześle i wlepiała w niego błękitne oczy. Jej długie blond włosy wydawały się niematerialne, jakby należały do bogini, a nie zwykłego człowieka.

 – Uprzedzając twoje pytanie – podjęła – nie przyjechałam tu mówić o nas, tylko zaopiekować się tobą.

 – Nie ma nas.

 Julia wstrzymała powietrze, po jej policzkach spłynęły łzy. Otarła je mimochodem i po dłuższej przerwie kontynuowała:

 – Nie chcę rozmawiać na te tematy, a jedynie ci pomóc. Jestem ci to winna, jednak nie siedzę tutaj z tego powodu. Zachowałabym się tak wobec każdego innego przyjaciela.

 – Przyjaciółmi też nie jesteśmy. – Miał ochotę ją wyzwać i wyrzucić z sali. – Co tam się stało?

 – Zamach.

 – I?

 – I nic więcej. Sprawcami była jakaś grupa, której nie podobała się komercjalizacja świąt.

 – Czyli wysadzili w powietrze rynek Perun tylko po to, by skłonić ludzi do siedzenia w kościele, a nie na zakupach?

 – Mniej więcej.

 – Ja pierdolę.

Łukasz kolejny raz spróbował zagłębić się w szczegóły tamtego wieczoru. Przypomniał sobie ozdobione lampkami stragany, wesołych ludzi i biegające dzieciaki; przypomniał sobie również rozmowę z dziewczyną, która teraz bacznie go obserwowała.

 – Próbujesz sobie coś przypomnieć, prawda? Znam tę minę.

 Nie odpowiedział, a jedynie przewinął do przodu film nagrany przez pamięć. Zapłakany głos dobiegający ze słuchawki, huk wybuchu i krwista mgła, opadająca na ludzi wraz z lśniącymi w świetle lampek kawałkami mięsa. Chwilę później motłoch, przypominający zerwanego ze smyczy bernardyna – masa, miażdżąca wszystko na swojej drodze. Łukasz z przerażeniem oglądał wyświetlane przez umysł stop-klatki, gdy na jednej pojawiło się dziecko deptane przez oszalały ze strachu tłum.

 – Dziewczynka – wyszeptał zdrętwiałymi ustami. – Co z dziewczynką?

 – Z jaką dziewczynką?

 – Podniosłem z ziemi dziecko. Dziewczynkę. Miała na sobie niebieską kurtkę, skurwysyny deptali po niej, jakby była wycieraczką z napisem welcome.

 – Nic mi o niej nie wiadomo, ale mogę wezwać lekarza i zapytać, choć przy tym chaosie jaki panuje teraz w szpitalu, nie spodziewałabym się cudów.

 – Nie wzywaj żadnego łapiducha, przejdź się na oddział dziecięcy i popytaj. Jakby nie chcieli ci nic powiedzieć, to niech przyślą kogoś do mnie albo… – Łukasz podniósł się do pozycji siedzącej, co skończyło się potężnym zawrotem głowy. – …zaraz sam wstanę i się przejdę. Takiemu poobijanemu durniowi raczej nie odmówią.

 Julia wstała i położyła dłonie na ramionach chłopaka. Gdy poczuł jej dotyk, wzdrygnął się. Mózg od dawna pracował nad tym, by wyrzucić wszelkie związane z nią emocje, jednak serce nie działało w ten sposób.

 – Połóż się i nie wstawaj tak nagle. Cudem przeżyłeś, więc doceń to i odpoczywaj. – Julia pocałowała Łukasza w czoło, powodując kolejne zrywy skołatanego serca. Jej włosy musnęły jego ramię, a zapach, tak dobrze znany i kochany, wypełnił mu nozdrza. – Dowiem się, co z tą dziewczynką i wrócę do ciebie.

 Dopiero gdy został sam, mógł dokładniej rozejrzeć się po sali. Zza kotar dobiegało chrapanie, a od czasu do czasu jęki. „Pewnie wszystkie szpitale w Perun wypełniali ranni w zamachu mieszkańcy. Ludzie bez rąk i nóg, poparzeni, oślepieni” – pomyślał i przełknął ślinę. – „Jak wielkie szczęście miałem, że przeżyłem i skończyłem tylko ze wstrząśnieniem mózgu? Ilu ludzi błądzi teraz po tych wypełnionych smrodem leków korytarzach, poszukując dzieci, matek, ojców, dziadków? Ilu z nich spędzi święta na grzebaniu najbliższych? I po co to wszystko?”.

 – Niech was wszystkich piekło pochłonie! – rzekł ze wściekłością.

 Drzwi otworem rozwarły się, a po pokoju rozbrzmiały kroki. Ktoś odsunął firankę i zaczął płakać. Łukasz domyślał się, że to rodzina odnalazła rannego krewnego. Miał nadzieję, że nic mu nie jest, ponieważ nie chciał być świadkiem czyjejś rozpaczy po zmarłym. Uczestniczył w kilku pogrzebach i zdawał sobie sprawę, że ludzie żegnający bliskich to jeden z najbardziej przykrych widoków na ziemi.

 – Oby Anielicy nie przyszło do głowy, by pójść na świąteczny jarmark – domyślał się, dotykając nóg i tułowia w poszukiwaniu ran.

 Kolejna myśl, która zawitała mu w głowie, była tak potworna, iż mimo bólu żeber, kolejny raz poderwał się do pozycji siedzącej. Dziewczyna o drobnych dłoniach i pomalowanych na czarno paznokciach rozrywana na kawałki, jej mahoniowe włosy podpalone przez wybuch i tocząca się po bruku głowa.

 – To niemożliwe – stwierdził, jednak te słowa jeszcze bardziej wytrąciły go z równowagi, nie brzmiała w nich pewność, lecz strach. – Dziewczyna żyje i teraz ze swoim przydupasem popija gorącą czekoladę.

 Miał ochotę coś dodać, jednak ktoś zza kotary mu przerwał:

 – Rozumiem, że przeżyliśmy straszną tragedię, ale może pan rozmawiać ciszej? Staram się zasnąć.

 Głos należał do osoby w podeszłym wieku. Łukasz, słysząc te wypełnione kpiną słowa, uśmiechnął się, a następnie rzekł:

 – Oczywiście. Przepraszam, jeżeli pana obudziłem.

 – Ano. Siedź już cicho, młodzieńcze, bo tylko wariaci gadają do siebie – odparł zachrypnięty staruszek. – Dobranoc – dodał, mimo że był środek dnia. – Dobrej nocy.

 Po zapadnięciu ciszy, starał się skupić na pozytywnym myśleniu i zaplanowaniu następnych kroków po wyjściu ze szpitala. Był dwudziesty drugi grudnia, a do pracy wracał dopiero trzeciego stycznia. Trochę przerażała go liczba godzin i dni, które miał spędzić w samotności. Nieraz wpadał w okresy izolacji od społeczeństwa, które najczęściej kończyły się stanem depresyjnym bądź ciężkimi ciągami alkoholowymi. Oby więc szybko go wypuszczono, a przepisane leki nie przeszkadzały działaniu wysokoprocentowych napojów.


***


 Mijały godziny, a Julia nie wracała. Słońce zdążyło zajść, a pod sufitem rozbłysła żarówka, która oświetlała ludzi, dzielących pokój z Łukaszem. Nie było godziny, by ktoś nie otwierał drzwi i nie wyrzucał z siebie zapłakanym głosem nazwiska w bezskutecznym poszukiwaniu bliskich. Ci równie dobrze mogli spać w czarnych workach w podziemiach szpitala. Liczba zabitych rosła z każdą wizytą pielęgniarki, sprawdzającej stan pacjentów i przy okazji roznoszącej informacje. Łukasz wyobraził sobie, że kobieta zamiast głowy ma telewizor i tak samo jak ta elektryczna szczekaczka, powtarza co bardziej makabryczne kąski koleżankom z pracy.

 – Tylko nie to – mruknął i już miał przekręcić się na drugi bok, gdy usłyszał szelest odsuwanej kotary.

 Julia zajęła miejsce na krześle obok łóżka i wpatrywała się bez słowa w swojego byłego chłopaka. Miała zaczerwienione policzki i roziskrzony wzrok.

 – I jak poszukiwania?

 – Nieciekawie – odparła, nachylając się i chwytając go za rękę. – Byłam na oddziale dziecięcym i rozmawiałam ze wszystkimi lekarzami. Miałam nadzieję, że ktoś skojarzy dziewczynkę w niebieskiej kurtce, znalezioną z nieprzytomnym mężczyzną. A tam również chaos, wszyscy nerwowi i nie dowiedziałam się niczego.

 – Nie było cię sporo czasu.

 – Tak. Pomyślałam, że jak uzbroję się w cierpliwość i się uprę, to może ktoś ruszy głową i pomoże. Ale ludzie byli jak zombie i nie rozumieli, co do nich mówię. Poszłam na pogotowie, zaczęłam przepytywać sanitariuszy, przecież nie teleportowałeś się do szpitala statkiem kosmicznym. Ktoś musiał was zapamiętać.

 – Widocznie nie zapamiętał. – Łukasz przetarł dłonią twarz i oparł się wygodniej na łóżku. – Cudownie.

 – Rozmawiałam wyłącznie z jedną zmianą, więc człowiek który wiedziałby coś o tej dziewczynce, mógł już pójść do domu. Przejdę się tam jutro i pojutrze, a nawet za tydzień, jak będzie trzeba i w końcu się czegoś dowiem.

 – Dzięki za fatygę, ale nie musisz. Chcę jak najszybciej opuścić to miejsce. Wezwij, proszę, taksówkę.

 Julia puściła dłoń chłopaka, a jej mina spoważniała. Kosmyk włosów wysunął się zza ucha i zasłonił część twarzy.

 – Chyba żartujesz. Wiesz, w jak poważnym stanie jesteś?

 – Lekarz powiedział, że nie jest źle i miałem ogromne szczęście. Mogę chodzić i oddycham bez pomocy maszyn, więc nie widzę sensu, by zajmować łóżko, którego będzie za chwilę potrzebował jakiś opuszczający salę operacyjną pechowiec. Poza tym… mogę liczyć na twoją pomoc.

 – Łukasz…

 – I tak by mnie stąd wypisali jutro, a najpóźniej pojutrze, bo jest więcej rannych niż łóżek, dlatego nie kłóć się ze mną.

 – Łukasz!

 – Co?

 – Naprawdę uważasz, że możesz na mnie liczyć?

 – Nie mam wielkiego wyboru, prawda? – rzekł, uśmiechając się ponuro. – Nie chcę cię oszukiwać, Julko, nie ufam ci i nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie to zmienić. Najlepiej wyzbądź się nadziei, że jeszcze coś między nami będzie.

 – Nigdy nie wyzbędę się nadziei – wyszeptała, starając się panować nad drżącym głosem. – Doceniam szczere postawienie sprawy.

 – Więc? Wezwiesz tę taksówkę?

 – Najpierw wezwę lekarza.

 – Julia…

 – Teraz ty posłuchaj, mój drogi. Nie ukrywam, że bardzo cieszy mnie możliwość spędzenia z tobą przynajmniej kilku dni. Wiesz, jakimi pałam do ciebie uczuciami i nie ma sensu znowu wałkować tego tematu. Ale jak chcesz wydobrzeć, masz się słuchać. Dlatego teraz wezwiemy lekarza i kiedy on stwierdzi, że możesz się wypisać, to tak też zrobimy, zrozumiano?

 – Tak jest, mein führer.


***


 Wojna na słowa między pacjentem a połączonymi siłami Julii i lekarza trwała pół godziny. Koniec końców Łukasz postawił na swoim i wypisał się na żądanie. Z powodu naciągniętych ścięgien prawej nogi i stłuczonego biodra, musiał używać kuli. Na szczęście wstręt przed służbą zdrowia dodawał skrzydeł niczym solidna porcja kofeiny.

 Żegnały go smutne spojrzenia pacjentów, zajmujących korytarze. Wszyscy byli wczorajszego dnia na jarmarku i napawali się tym krótkim czasem w roku, gdy bliźni są bardziej otwarci na drugiego człowieka. Tylko po to, by skończyć w szpitalu z miną, wyrażającą złamaną duszę i spaloną na wiór nadzieję, że świat jednak nie jest taki zły.


***


 Taksówkarz przemierzał ulice Perun, które wciąż tonęły w mrozie. Ulic nie wypełniał już świąteczny blask – zgasły wszystkie dekoracje jak dusze pomordowanych ludzi. „Może ktoś chciał tym gestem uczcić ich pamięć?” – zastanawiał się Łukasz. – „Może strata dziecka lub brata boli mniej, gdy lampki nie pobierają prądu i nie pozostawiają na śniegu kolorowych smug?”

 – Co działo się u ciebie przez te dwa lata? Czasem dzwoniłaś, czasem rozmawialiśmy, choć bardziej to przypominało kłótnie. Przepraszam cię za to.

 Julia oderwała wzrok od szyby i przeniosła go na Łukasza. Dopiero teraz było widać, ile kosztowała ją cała ta sytuacja i jaka była zmęczona. Pod oczami miała sine kręgi, a wcześniejszy blask zniknął bezpowrotnie.

 – Wciąż pracuję w kinie. Wyświetlamy teraz film o Beksińskich, Ostatnia rodzina. Poza tym wracam do domu, karmię Zodiaka i oglądam stare filmy.

 – Kocur wciąż żyje?

 – Żyje i ma się lepiej od nas. Czasem odnoszę wrażenie, że jest nieśmiertelny.

 – A gdzie miejsce na facetów, imprezki? Gdzie podziała się dawna Julia?

 – Nie chcę o tym mówić. Do tej pory rozmawialiśmy przez telefon przynajmniej raz na kilka miesięcy, chyba spytałeś, co u mnie tylko po to, by przejść do wypytywania o facetów.

 Tym razem Łukasz złapał ją za rękę i uścisnął. Następnie, z uśmiechem, odrzekł:

 – Zapytałem, ponieważ jestem autentycznie ciekaw.



 Taksówka zatrzymała się przed blokiem. Julia wysiadła pierwsza i podała kule Łukaszowi. Chwilę później ruszyli do mieszkania.

 – Za każdym razem powtarzam ci, że nie ma żadnych facetów i nie będzie. Imprezy kończą się na butelce wina z przyjaciółkami i rozmowami na temat ich związków.

 

 Łukasz mruknął coś niezrozumiałego. Julia wyciągnęła klucze i otworzyła drzwi.

 – Widzę, że mi nie wierzysz.

 – Myślałem, że po naszym rozstaniu wrócisz do klubów i nowych gachów, tylko tyle.

 – Nigdy nie robiłam takich rzeczy, ale ty wiesz lepiej. Może zostawmy ten temat? Chyba, że koniecznie chcesz się kłócić i mnie stąd przegonić?

 – Nie. – Łukasz wszedł do mieszkania i oparłszy kule o ścianę, rozsiadł się w fotelu, który od razu dopasował się do znajomego kształtu. – Nie chcę cię obrażać, przeganiać, tylko pogadać. Od zawsze były emocje między nami i to one blokowały możliwość szczerej rozmowy na te tematy.

 – Nie wiem, czy chce o tym mówić. – Julia ściągnęła kurtkę i buty, a następnie ruszyła do kuchni. – Sporo się tu zmieniło od mojego ostatniego pobytu. Zaparzę herbatę.

 – Rozmawiasz o tym z koleżankami, a ze mną nie chcesz? I powiedz mi teraz, gdzie w tym logika? Niby jestem ci bliski.

 Łukasz włączył telewizor i przełączył na kanał „Fox”, gdzie leciało akurat Z Archiwum X.

 – Koleżanki nadają o swoim życiu łóżkowym, a ja zwyczajnie słucham – dobiegł go głos z kuchni. – Wiesz, że nie jestem szczególnie wylewna, kiedy chodzi o sprawy prywatne.

 – Często mówiłaś, że mnie kochasz. Czy to nie wylewność?

 – To nie była wylewność a szczerość. Poza tym nie rozumiem, dlaczego chcesz słuchać o moich podbojach seksualnych, skoro to z ich powodu się rozstaliśmy.

 – Poznaliśmy się i pokochaliśmy w gimnazjum, a ty później rozpierdoliłaś to dla przygodnego seksu z jakimś gnojkiem. To obrzydliwe, głupie i podłe.

 W mieszkaniu zaświszczał czajnik. Chwilę później w pokoju pojawiła się Julia z dwoma kubkami parującego płynu. Usiadłszy na drugim fotelu, spojrzała Łukaszowi prosto w oczy i podjęła:

 – Skoro tak bardzo chcesz, to ci o tym opowiem. Opowiem ci ze szczegółami, jak wlewałam w siebie alkohol i szalałam na parkiecie między facetami, jak dawałam się macać, gdzie popadnie – mogli robić ze mną, co tylko chcieli, a na koniec wybrałam największego i zaciągnęłam go do łazienki. Podczas, gdy ty pracowałeś nad swoimi żałosnymi rysunkami, ja odwracałam się tyłem, wypinałam i oddawałam nieznajomemu. Jego kutas wchodził, bezcześcił mnie; tą którą tak sobie ukochałeś. Szarpał za włosy, które tyle razy gładziłeś i spuszczał się na twarz, którą tyle razy obsypywałeś pocałunkami. – Julia drżała na całym ciele, z jej rozszerzonych oczu ciekły łzy, ledwo powstrzymywała płacz, który szarpał jej głosem. – To chciałeś usłyszeć, prawda? Mimo że prawda nie jest tak potworna, ale może równie pojebana, to właśnie taki scenariusz chciałeś sobie wmówić, żeby mnie do reszty znienawidzić, prawda?! Będziesz teraz siedział i podkolorowywał w głowie obraz łazienki, mnie i jakiegoś naćpanego skurwysyna!

 Łukasz złapał Julię za rękę i nie zwracając uwagi na ból obolałych mięśni, przyciągnął ją do siebie. Julia – sztywna jak kawał drewna – usiadła na poręczy fotela. Rozedrgana z trudem utrzymywała się na niej.

 – Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Ból i emocje po tak bliskiej relacji z drugim człowiekiem najwyraźniej nigdy nie mijają. Tym bardziej dziękuję ci, że jesteś i się mną zaopiekowałaś. Bardzo cię przepraszam i obiecuję, że nigdy nie wrócę do tego tematu.

 Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę, jakby nie mogła podjąć ostatecznej decyzji. Wreszcie nachyliła się i pocałowała go w czoło, jak wcześniej w szpitalu.


***


 Obudziło go parcie na pęcherz. Całą skórę miał zlaną potem, grzywka kleiła mu się do czoła, a przez zamknięte okna i grzejące na pełnych obrotach kaloryfery, powietrze w pokoju stało się ciężkie i wypaczone z tlenu. Łukasz leżał i obserwował przelatujące po suficie światła, pochodzące od przejeżdżającego samochodu. Utwierdzał się w przekonaniu, że miał niepokojący sen, jednak nie potrafił sobie przypomnieć jego treści.

 – Ciąg dalszy tych bzdur.

 Wstał, wziął kule i ruszył do łazienki, wsłuchując się w pacnięcia bosych stóp o panele. Nie pamiętał, kiedy zasnął, ani nawet jak znalazł się w łóżku. Usłyszał szelest i zajrzał do dużego pokoju, podejrzewając, iż Julia postanowiła zostać i śpi na kanapie… nikogo tam nie było. Wiszący na ścianie zegar mącił krępującą nocną ciszę. Łukasz po drodze zaszedł do kuchni i zaczął mocować się z butelką wody. Niestety, by ją odkręcić potrzebował obydwu rąk, więc odstawił kule. Dopiero wtedy udało mu się przełknąć kilka łyków zimnego płynu i odrobinę odgonić senność.

 – Merry Christmas, motherfucker – uśmiechnął się do własnych myśli. – Wesołych świąt życzy zakład pogrzebowy Łukasza Kaczmarka.

 Po tych słowach skierował kroki do łazienki. Po drodze zerknął przez okno i na chwilę zaparło mu dech. Świat wciąż tonął w śniegu, jednak teraz dołączyła do niego mgła; biel przeobrażała drzewa, krzewy, ławki, a nawet światło lamp w istoty nie z tego świata. Znikły kontury i surowość rzeczy materialnych, ponieważ o tej porze i wśród tak gęstych obłoków, jawa miesza się ze snem, a dusze pomordowanych błądzą po ulicach Perun; szukały winnych swej śmierci bądź obserwowały przez okna śpiących bliskich.

 Nie wiedzieć dlaczego, przypomniał sobie padającą na twarz krew – przypominające ciepły deszcz krople, które jeszcze chwilę temu znajdowały się w czyichś żyłach. Przeszedł go dreszcz. Z sekundy na sekundę pobudka w środku nocy traciła pozytywne aspekty. Nawet cztery ściany, które od dziesięciu lat były jego schronieniem przed rzeczywistością, nie pomagały. Zapalił światło w łazience w nadziei, iż jasność doda otuchy i ciepła całej sytuacji… Zobaczył stojącą koło wanny dziewczynkę i zaczął krzyczeć.

 Kule wypadły mu z dłoni. Stał na obu nogach, jakby kilkadziesiąt godzin temu nie wybił własnym ciałem frontowej szyby banku. Naderwane ścięgna i mięśnie zdawały się zaledwie kiepskim żartem w porównaniu do szaleństwa, jakie stało obok jego wanny.

 – Tego już za wiele – rzekł po dobrych dwóch minutach. Głowa pulsowała mu bólem niczym gnijący ząb. – Za wiele, kurwa, jak na jedną osobę! Wynocha!

 – O co ci chodzi? – zapytała dziewczynka w stroju króliczka. Jej twarz była blada, oszpecona granatowymi żyłami, usta sine, a oczy naznaczone piętnem śmierci; wyblakłe. – Drzesz się, jakbym wsadziła ci w tyłek rozgrzany pogrzebacz. Odwiedzić znajomego nie można?

 – Odwiedzić znajomego nie można?! – niedowierzał Łukasz i oparł się o ścianę, energia nóg dobiegała końca. – Dalej śnię, prawda? To pieprzony sen?

 – Jasne! To tylko sen, więc idź do kuchni i odetnij sobie palca. Albo podłącz do prądu suszarkę i wskocz z nią do wanny.

 – Nie mam suszarki.

 Dziewczynka przechyliła głowę na bok, co byłoby słodkie, gdyby nie cieknąca z oczu krew. Spomiędzy sinych warg, które teraz rozszerzyły się w uśmiechu, wystawały krótkie, spiczaste zęby.

 – Dobrze wiesz, że nie śnisz. Zdajesz też sobie sprawę, kim jestem, mój wybawco.

 – Ja-jaki wybawco? – Łukaszowi, nie bez wysiłku, udało się podnieść kule i zapanować nad drżeniem głosu. Głowa bolała go coraz bardziej. – Nie wiem, o czym mówisz!

 – Przestań zachowywać się jak typowa, pozbawiona rozumu postać z horroru. Tylko ty zainteresowałeś się moim losem i dlatego postanowiłam podziękować. Czy to tak wiele? Po co te krzyki? Dorośli powinni przecież być odważni! A przynajmniej zawsze to powtarzają dzieciom: „nie bój się, to nic strasznego!”. Czy nie tak mówicie?

 – Ludzie mówią dużo głupot. Nie tylko do dzieci. Czy ja oszalałem?

 – Możliwe. – Króliczek wzruszył ramionami i szerzej się uśmiechnął. – To nie mój problem. Ja chciałam tylko podziękować za ratunek i powiedzieć, że gdy… jeśli dorosnę, to chcę być taka jak ty, chcę pomagać ludziom i żeby byli dla mnie najważniejsi!

 – Nie wiem, czy ta pomoc dobrze się dla ciebie skończy. I mylisz się co do mnie. Jestem tchórzem, a na pierwszym miejscu mam siebie.

 – Nieprawda. Kochasz ludzi. Poświęcasz dla nich tak wiele. I dobrze sobie radzisz.

 – Jestem w dupie, jeśli chodzi o „dobrze” i balansuję nad przepaścią od dzieciństwa, więc znajdź sobie innego idola. No, znikaj, zającu.

 – Jestem króliczkiem – uśmiech dziewczynki lekko przygasł. – Więc dlaczego mnie podniosłeś? Mogłeś ratować siebie jak reszta ludzi, a próbowałeś mnie wynieść stamtąd.

 – To był impuls. Nie mogłem patrzeć, jak ludzie depczą po dziecku. Przecież to chore!

 – Czyli postawiłeś moje bezpieczeństwo nad własne?

 – Nie, nie, nie! Do cholery! To były sekundy, nie zastanawiałem się nad niczym. Chciałem zwiać i tyle. Instynkt.

 – Czyli jesteś dobry nie z rozsądku, a… naturalnie?

 Łukasz przewrócił oczami i westchnął. Wciąż chciało mu się sikać.

 – Nie będziemy rozmawiać na te tematy. Nie chcę gadać do siebie, a tym bardziej do urojeń umysłu. Możemy dać temu spokój? Dasz mi się wysikać?

 Króliczek wzruszył ramionami i powoli wyszedł z łazienki. Chłopak podszedł do toalety i oddał mocz. Tymczasem jego mózg niczym „perfekcyjna pani domu” zaczął układać poprzewracane meble i opanowywać chaos myślowy, spowodowany ostatnimi wydarzeniami i ich kulminacją w postaci małej dziewczynki.

 – Gdybym wiedział, że tak kończą bohaterowie, to w życiu bym jej nie uratował – rzekł zdenerwowany, zawiązując spodnie od piżamy.

 Nagle wybuchło mu w głowie pytanie. Wiedział, że powinien je zadać na początku, jednak nie codziennie odwiedza cię smarkula przypominająca trupa, w kostiumie króliczka. Nie tracąc czasu, sięgnął po kule i pokuśtykał do pokoju, nikogo tam nie zastał.

 – Dziewczynko? Króliczku? Jesteś tutaj? Hej! Chcę jeszcze zamienić parę słów! – zawołał, odpowiedziało mu wyłącznie tykanie zegara.

 Po kilku minutach stanął na środku pokoju i pokręcił głową zrezygnowany. Od początku wiedział, że to tylko halucynacja bądź efekt wstrząśnienia mózgu, więc dlaczego dał się tak łatwo nabrać? Dobrze, że to nie duch matki albo ojca – pomyślał z przekąsem. – To dopiero byłoby nieznośne. Słuchać ględzenia o tym, jak to ich jedyne dziecko zmarnowało sobie życie i zamiast zakładać rodzinę, rozpacza nad ciągnącymi się dniami. A teraz jeszcze zostało ranne, ponieważ wzięło na ręce jakąś gówniarę.

 Lepiej było oddać się w ręce koszmarów, niż marnować czas na przeglądanie myśli. Wrócił do łóżka. Żywił nadzieję, że Julia bezpiecznie dotarła do domu. Czuł ogromną wdzięczność, że mimo chamskich odzywek i dwóch lat okazywanej nienawiści, wciąż miała siły, by się nim zaopiekować. Gdy jego głowa dotknęła poduszki, a umysł jeszcze bardziej zwolnił obroty, doszedł do wniosku, iż po tym wszystkim będzie musiał kupić jej coś pięknego w ramach podziękowania. „Tak” – pomyślał – „podziękuję jej za okazane miłosierdzie”. Chwilę później zapadł w sen.


***


 Następnie dni wyglądały tak, jakby Bóg w swoim komputerze wcisnął najpierw „kopiuj”, a następnie „wklej”. Telewizję wypełniały wiadomości o atakach w Perun, prezydent wygłosił orędzie i trzydniową żałobę narodową, a handlarze przeklinali zamachowców, którzy wybrali akurat najbardziej dochodowy dzień w roku. Nawet choinka i grubas w czerwieni nie pomagały zapanować nad drastycznym spadkiem sprzedaży.

 Łukasz miał to gdzieś i skupił się na wizytach u lekarza, które wypełniały drobiazgowe badania i prześwietlenia głowy. Z początku martwił się, że badanie wykaże coś paskudnego, ponieważ nie mógł z pamięci wypędzić wizyty Króliczka. Wystarczył najmniejszy hałas, by wstawał z sercem podchodzącym do gardła i sprawdzał źródło dźwięku. Wiele razy marzył, by oszaleć i zostać zamkniętym w zakładzie, gdzie dostawałby jedzenie i miał dach nad głową, bez szarpania się z życiem. Niestety nie wziął pod uwagę, że między posiłkami i sesjami terapeutycznymi jego najlepszym przyjacielem byłaby zmarła dziewczynka, brudząca podłogę skapującą po policzkach krwią. Na szczęście odwiedziny w gabinecie lekarskim nie wykazały niczego niepokojącego i mógł spokojnie wracać do swego mieszkania, gdzie rządy na dobre przejęła Julia.

 – Mam nadzieję, że wszystko się ułoży – stwierdził w stronę lustra dwa dni po Wigilii, którą spędzili we dwójkę. – Musi.

 Dwa uderzenia serca później otworzył szafę, w której wisiał postrzępiony płaszcz, teraz bardziej przypominający skórę jakiegoś humanoidalnego stwora. Dostał go od rodziców z okazji przyjęcia jego rysunku przez zagraniczną firmę. Dostał za to okrągłą sumkę i mógł wyprowadzić się z domu. Postrzępiony, podobny do sera szwajcarskiego materiał był lekko przypalony, co spowodowało kolejną falę zdumienia. Gdzieś w głębi wiedział, że od czasu pobytu w szpitalu tyka zegar, odmierzający jego dni.

 „W końcu zginęły czterdzieści dwie osoby, a dwa razy tyle zostało rannych, więc jakim cudem wyszedłem z tego piekła bez szwanku?”

 – Muszę się ciebie pozbyć, kochany – stwierdził, zdejmując ciuch z wieszaka. – Jesteś mi cholernie bliski, jednak nie mogę dłużej na ciebie patrzeć, ponieważ…

 Chciał powiedzieć: „Ponieważ unosi się wokół ciebie smród śmierci”. Tak właśnie uważało serce, a rozsądek nie miał zamiaru się wtrącać. Odwiedziny Króliczka tylko podkreślały ten fakt i ułatwiały decyzję. Łukasz bez wahania założył kapcie i zszedł na dół. Następnie zacisnął zęby, przygotowując się na atak lodowatego powietrza i ruszył w stronę śmietników. Pogoda nie uległa wielkim zmianom, wciąż wszystko pokrywał śnieg, a wieczorami zwykle dołączała do niego mgła. Jedyną różnicą, którą udało mu się zauważyć, było niebo. Dzisiaj nie mąciła go ani jedna chmurka. Błękit przytłaczał bardziej niż zwykle.

 – Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Czemu z biegiem czasu sprawy nie stają się łatwiejsze?

 Wraz ze słowami do atmosfery pofrunęła para. Przez chwilę Łukasz miał ochotę wrócić do domu i włożyć płaszcz z powrotem do szafy. Wtedy przypomniała mu się scena ze Spider-Mana, w którym główny bohater nie mógł pozbyć się czarnego, stworzonego z istoty z kosmosu, kostiumu. „Może moja sytuacja nie jest tak znacząca” – pomyślał. – „Bo nie jestem pieprzonym superbohaterem, ale również nie mogę zmienić decyzji. Doszedłem za daleko, więc raz, dwa, trzy”.

 Rozluźnił uścisk i materiał opadł na zmarznięte kartony. Już miał odejść, gdy nagle wpadło mu do głowy, że w kieszeniach może znajdować się coś cennego. Mróz coraz bardziej przenikał ubranie, dlatego bez zwłoki obmacał podziurawiony ciuch. Nie znalazłszy niczego interesującego prócz czerwonej zapalniczki, ruszył do domu. Nim zamknęły się za nim drzwi kamienicy, jeszcze raz smutnym wzrokiem obrzucił płaszcz, który tak dobrze mu służył przez ostatnie lata.

 – Ech – westchnął – pieprzony materialista.

 Słysząc odgłos kroków na schodach, puścił się pędem do mieszkania i zdążył zatrzasnąć drzwi bez przymusu odpowiadania na idiotyczne pytania, typu: „Jak się pan czuje? Czy ta piękna kobieta, która pana odwiedza, to siostra?”. „Stare baby i ich stare, wścibskie mózgi”, pomyślał Łukasz. Wszedł do pokoju, już miał położyć na stole zapalniczkę, gdy poczuł nieregularną powierzchnię pod palcami.

 – Co do… – zaczął, gdy jego oczy padły na wyryty w plastikowej powierzchni napis: „pomocy”, pod którym znajdował się adres.

 Przed oczami zobaczył wiszący na niebie księżyc, padające na śnieg światła lampek i dziewczynę o mahoniowych włosach, która przebijała go wzrokiem. Nie mógł uwierzyć, że dopiero teraz zwrócił uwagę na napis. Przed oczami stanęły mu lecące w powietrzu kawałki ciał i opadająca na twarz krew. „Gdybym wtedy zginął, nigdy nie dowiedziałbym się, że potrzebowała pomocy i próbowała skontaktować się ze mną w ten dziwaczny sposób” – pomyślał. – „Jeśli bym tamtego dnia nie był tak oczarowany jej pięknem i nie zachowywał jak zakochany szczyl, to może miałaby szansę na ratunek. Chętnie dałbym Panu Przylepie w zęby!”

 Coś mu podpowiadało: „Denerwuj się, ile tylko chcesz, ale ta Anielica może wciąż potrzebować pomocy. Wziąłeś pod uwagę, że od twojej decyzji może dużo zależeć?”

 – To nie film akcji. Po prostu przejdę się pod ten adres i rozwieję wszelkie wątpliwości. To może być tylko głupi żart.

 Podczas gdy rozsądek Łukasza próbował uspokoić budzące się do życia nerwy, jakaś część jego umysłu podliczała, ile dni minęło od otrzymania zapalniczki. „Ile mogło stać się w niecały tydzień? Czy ten mężczyzna był damskim bokserem? Dlaczego nieznajoma nie zaczęła wydzierać sobie włosów z głowy lub wołać o pomoc, gdy stali na ulicy? Czyżby facet miał przy sobie broń?” Te i setki innych pytań zalewały mu głowę, powodując chęć natychmiastowego działania. Gdy spojrzał na zegarek, spostrzegł, że jest za dwadzieścia druga. „Młoda godzina jak na akcję ratunkową; nawet Julia nie zdążyła wrócić”, zauważył, a następnie poszedł do szafki i zaczął się przebierać.


***


 Krocząc chodnikiem, walczył z paniką, która próbowała zapanować nad rozsądkiem i skłonić go do wykonania telefonu na policję. Oczami wyobraźni widział, jak puka do drzwi słodkiej pary z dwoma funkcjonariuszami, a oni otwierają cali w skowronkach. „Sprawa może nawet trafiłaby do gazet” – podpowiadała intuicja. – „Może nie na pierwszą stronę, jednak wyobraź sobie ten tytuł: «ofiara świątecznego zamachu dostaje urojeń po urazie głowy». Pismaki pewnie wymyśliłyby coś lepszego i postarali się, by tekst poniżej jednoznacznie wskazywał, że jesteś nieźle popieprzony.

 – Wszystko będzie dobrze. Bez paniki.

 Słowa wybiegły z jego ust i poszybowały wysoko w mroźne niebo, jednak nie dodały otuchy. Musiał jeszcze wymyślić, co powie po podejściu do drzwi, a czasu miał niewiele, ponieważ ulica Dobrzyńska znajdowała się niedaleko. Jedynym plusem całej sytuacji był chłód, który wyjątkowo orzeźwiał i wpadając do płuc, pozwalał strząsnąć z ramion najczarniejsze myśli. A były nimi wizje gwałtu na pięknej dziewczynie o szarych oczach, którego mógł dopuścić się Pan Przylepa.

 – Gdybym od razu przeczytał napis, nie wylądowałbym w szpitalu i mógł jej pomóc wcześniej. Nie zniosę poczucia winy, jeżeli coś jej się stało.


***


 Wyszedłszy zza zakrętu, spostrzegł budynek, w którym mieściła się odpowiedź na dręczące go pytania. Sporych wielkości kompleks z szarego kamienia zwieńczony szklaną kopułą. Jedyne wejście do budynku dostrzegałem pod wiatą. Na ścianie obok wisiał niedziałający interkom. Z braku lepszego pomysłu zaczął okrążać budowlę, która według wyblakłych napisów służyła niegdyś jako browar. 

 Po kilku metrach skręcił w alejkę.

 – Jak się mam tam… – nie dokończył, ponieważ dostrzegł kontener na śmieci i leżące na nim skrzynie. – To będzie ciekawe.

 Już widział, jak wspina się na sam szczyt niepewnej konstrukcji, a później leci w dół niczym marna imitacja Jerzego Kukuczki. Przez chwilę wahał się, jednak doszedł do wniosku, iż czas na bycie tchórzem minął wraz z zamachami podczas świątecznego jarmarku i wyciąganiem nieprzytomnej dziewczynki spod nóg oszalałego tłumu.

 – Mogłem ubrać inne buty – syknął, przytrzymując się piorunochronu. Miał nadzieję, że wmontowane w ścianę uchwyty wytrzymają ciężar kilkudziesięciu kilogramów.

 „Piękny dzień na śmierć” – wpadło Łukaszowi do głowy. Z wnętrza budynku nie dochodziły żadne odgłosy. Nie wiedział, czy jest to powód do radości. Dostawszy się na najwyższą ze skrzyń, musiał balansować ciałem, by nie zlecieć na dół. Ciało po wybuchu wciąż miał obolałe. Czuł się niepewnie bez kul, które odstawił wbrew zaleceniom lekarzy.

 – Okej – raz, dwa, trzy!

 Wyskoczył i złapawszy się rękami okna, oparł stopy na piorunochronie. Z początku wszystko szło jak po maśle, jednak dźwięk spadających na bruk skrzyń spowodował, iż ciało zjeżyła mu gęsia skórka. Zebrawszy pozostałe siły, dźwignął się na parapet. Na szczęście nie pokrywała go warstwa śniegu, a wyłącznie odchody gołębi. Co najdziwniejsze, nie musiał również przejmować się oknem, które stworzone według dziwnego projektu – otwierane wahadłowo – ustąpiło bez większych problemów.


***


 Kilkadziesiąt sekund później Łukasz znalazł się w wypełnionym kadziami pomieszczeniu. Nigdzie nie było widać włącznika światła. Browar – jak reszta budynków w mieście mgły – najprawdopodobniej został wzniesiony w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku i mógł kryć w sobie wiele pułapek. Łukasz przypomniał sobie scenę z Walhalli Grahama Mastertona, gdzie inspektor budowlany ląduje w piwnicy i zostaje pożarty przez szczury.

 – Przestań się nakręcać, do cholery!

 Tym razem słowa nie przyniosły żadnego efektu, a jeszcze bardziej go rozzłościły. Ruszył przed siebie, tylko czekając aż noga natrafi na powietrze i runie w dół. Nic podobnego się nie stało i w końcu dotarł do drzwi pomalowanych brązową farbą. Klamka ani drgnęła, gdy ją nacisnął. Przez chwilę był pewny, że pomieszczenie jest zamknięte i znalazł się w pułapce. Naparł mocniej ramieniem i usłyszał zgrzyt. To rozbudziło nadzieję, więc włożył w następną próbę wszystkie siły. Zawiasy jęknęły, a Łukasz wpadł do pomieszczenia wypełnionego światłem, które wlewało się przez trzy wielkie okna. Niestety, nie dostrzegł, że zaraz za progiem znajdują się trzy stopnie i z tej wysokości runął na ziemię.

 – A! Kurwa mać! – Przeturlał się na plecy.

 „Gdyby nie odniesione w zamachu rany, na pewno bym się wyratował” – pomyślał po przejechaniu dłońmi po betonie. Przez chwilę nie widział, na co spogląda. Dopiero podniósłszy się na łokcie, zdał sobie sprawę, że to stół bilardowy. Nie rozpoznał go w pierwszej chwili, ponieważ powierzchnię zasłaniała płachta, na której ktoś zostawił narzędzia. Oprócz tego w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze biurko i sporych rozmiarów radio.

 – Chyba do reszty oszalałem, co ja tu robię?

 Ruszył w stronę znajdującego się po lewej stronie korytarza. Tam również panował mrok, a próby znalezienia włącznika nie dały żadnych rezultatów. Łukasz zwolnił i zaczął iść na palcach. W głowie natychmiast wybuchła mu kwestia wypowiadana przez Elmera Fudda: „Be very, very quiet”.

 – Obudziłbym umarłego, a miałem zachowywać się cicho. – Mimo panującego chłodu, na czoło wstąpiły mu krople potu.

 Korytarz skręcał w prawo i po kilku metrach kończył się klatką schodową. Już miał zejść na dół i zobaczyć, czy można otworzyć drzwi wejściowe od środka, gdy usłyszał kroki. Dochodziły gdzieś z góry. Przejechał palcami po drewnianej poręczy, wyślizganej przez tysiące dłoni i zaczął zdobywać kolejne stopnie. Najpierw powoli, a później coraz szybciej. Schody, mimo iż lata świetności miały dawno za sobą, nie wydawały skrzypiących dźwięków rodem z filmów grozy.

 Dotarłszy na górę, pchnął drzwi i spostrzegł mężczyznę. Bez wątpienia był to Pan Przylepa, który teraz odpiłowywał nogę powieszonej na haku kobiecie. W pierwszej chwili Łukasz nabrał pewności, że to Anielica. Podarowała mu zapalniczkę, szukając pomocy, a on zawiódł. Okazał się kolejnym nieczułym samcem.

 Krew, strzępy skóry i chroboczący dźwięk ostrza przejeżdżającego po kości tak wytrąciły go z równowagi, że przestąpił krok do tyłu i byłby upadł, gdyby ktoś go nie podtrzymał.

 – Lepiej późno niż wcale, przystojniaku! – wyszeptał kobiecy głos. Łukasz poczuł szmatę na ustach i nim zdał sobie sprawę, co się dzieje, świat najpierw stracił ostrość, a następnie runął w mrok.


***


 Ten dzień nie należał do najlepszych. Julia miała ochotę jedynie na kąpiel i sen. Kołdra i łóżko wydawały się największym darem od Boga, z których miała zamiar skorzystać zaraz po powrocie do domu. Dodatkowo gnębiła ją jeszcze jedna sprawa – wiedziała, że wizyty u Łukasza dobiegają końca. Mimo zaleceń lekarzy, udało mu się odrzucić kule i wrócić niemal do stanu sprzed zamachu. Największym problemami były utrata przytomności i bóle głowy, jednak i to powoli traciło na intensywności.

 Po wejściu do mieszkania, zdjęła buty, kurtkę i ruszyła do kuchni z zamiarem nalania sobie piwa do szklanki. Największym plusem posiadania Łukasza jako gospodarza, były zapasy alkoholu i chipsów, którymi umilał sobie posiedzenia przed telewizorem, kiedy to ciskał przekleństwami w stronę programów informacyjnych. Julia wiele razy zastanawiała się, czy faktycznie ma rację, twierdząc, że telewizja to napędzana kłamstwami machina, a jej najgorszą częścią były hieny, żywiące się rozsianymi po świecie truchłami zmarłych ludzi.

 – I niech ten przeklęty dzień dobiegnie końca! – stwierdziła, zagłębiając się w fotelu i podnosząc lekko szklankę do góry. Na jej twarzy błąkał się uśmiech. – Łukasz, jesteś?

 Gdy zajrzała do sypialni i spostrzegła, że go tam nie ma, zadała sobie dwa pytania. Pierwszym było: gdzie jest Łukasz? Pogoda za oknem nie należała do najprzyjemniejszych. On nienawidził zimy. Poza tym nie opuszczał zbyt często mieszkania nawet latem. Gdy sięgnęła pamięcią kilka lat wstecz, zdała sobie sprawę, że bardzo przyczyniła się do jego odizolowania. „Wbiłam mu nóż w plecy” – pomyślała. – „Przelałam morze łez i od dwóch lat mam nadzieję, że mi wybaczy. Wiem, że nie popełniłabym drugi raz tak idiotycznego błędu, jednak człowiek płaci za głupotę. Niestety, czasem walutą jest własna dusza”.

 Drugą interesującą sprawę stanowiła czerwona zapalniczka, która leżała na stole. Pierwsze, co przyszło Julii do głowy, to odwiedziny jakiejś kobiety. W jej klatce piersiowej zapłonął ogień zazdrości. Nie mogła uwierzyć, że po tak długim czasie wciąż tak bardzo go kocha i jest tak okropnie zazdrosna. Nim po nią sięgnęła, wzięła spory łyk piwa. Następnie, przełykając, przeczytała wyryte w plastikowej powierzchni słowo.

 – Pomocy? – powiedziała i przechyliła głowę w prawo. – Serio?

 Jakiś czasu później, kolejny raz udała się do lodówki po znieczulenie w płynie. Obiecała sobie, że to będzie ostatnie, ponieważ alkohol miał pomóc w rozluźnieniu, a nie spowodować kaca. Po godzinie spędzonej przed telewizorem, gdzie leciała kolejna powtórka Miodowych lat, zaczęła się coraz bardziej martwić. „Zawsze mówił, jeżeli miał wizytę na komisariacie w sprawie zeznań, czy badania kontrolne” – pomyślała. Przez chwilę siłowała się z własnym przeczuciem tylko po to, by przegrać, gdy przypomniała sobie historię, którą opowiedział jej jakiś czas po zamachu. Dotyczyła pięknej kobiety i zazdrosnego faceta.

 – Jak to było? – zapytała telewizora, w którym Karol Krawczyk zabarykadował się w zajezdni w ramach strajku. – Poprosił ją o zapalniczkę, tylko po to, by zbliżyć się do ideału? By usłyszeć jej głos? A ten facet, pan przypa… przylepa! Tak!

 Nagle zerwała się z fotela, zapaliła światło i jeszcze raz obejrzała wyryte na zapalniczce słowa. Jej mózg zaczął wchodzić na wyższe obroty i przeglądać wspomnienia, dotyczące poprzedniego dnia. Siedzieli razem z Łukaszem i oglądali stare filmy, które tak uwielbiał. Widziała go bardzo wyraźnie w swojej głowie i tak też go słyszała, gdy jedno zdanie niemal nie zwaliło jej z nóg. „Nigdzie się jutro nie wybieram. Muszę popracować, bo w końcu znajdą sobie innego rysownika”. Teraz powstało kolejne bardzo ważne pytanie, na które jeszcze trudniej było znaleźć odpowiedź; brzmiało ono: „co robić?”. Dzwonić na policję, bazując na poszlakach i wybujałej wyobraźni, czy czekać w domu i mieć nadzieję, że to głupi żart?

 – To tylko zły dzień i czarne myśli, które spadają na mnie jak deszcz. Może jeszcze jedno piwo nie jest takim złym pomysłem?

 Gdy weszła do kuchni, pusta butelka wypadła jej z dłoni, a przed oczami zatańczyły czarne plamy. Na drzwiach lodówki czerwoną farbą ktoś napisał: „Ratuj go, idiotko!” Julia przestąpiła dwa kroki i wyszarpnęła nóż ze stojaka, by następnie włączyć światło. Chciała wezwać policję, jednak telefon zostawiła na ławie w pokoju. Bała się do niego wejść, gdyż włamywacz mógł się czaić praktycznie wszędzie.

 – Jest tu kto? Dzwonię na policję!

 Rozległo się szuranie, jakby materiału po podłodze, a chwilę później mieszkanie wypełnił głos dziewczynki:

 – Twój chłopak niedługo umrze. Przestań się zachowywać jak idiotka i dzwoń na policję, a później jedź pod adres z zapalniczki!


***


 Pierwszym, co usłyszał po odzyskaniu świadomości, była praca piły mechanicznej. Przypomniały mu się wakacje spędzone na kolonii i brodaci mężczyźni, pracujący w lesie po drugiej stronie polnej drogi. Z nie do końca znanych przyczyn, zawsze się ich bał. Może to dziecięca intuicja? Ból głowy był dzisiaj wyjątkowo dokuczliwy. Intensywnością przypominał pierwsze dni po zamachach. Łukasz nie mógł się zdecydować, czy chce otworzyć oczy, jednak nie miał innego wyboru.

 Ciemność. Widział tylko lekkie błyski, które mogły być oznaką wstrząśnienia mózgu. Gdy sięgnął dłonią w prawo, trafił na ścianę. Przejechał po niej dłonią. Na ziemię posypał się piasek. „Gdzie jestem?” – wpadło mu do głowy. Miał przemoknięte spodnie. – „Może Julia i wszystkie spędzone z nią po wypadku dni, to tylko efekt wybujałej wyobraźni? Może leżę w lodówce i czekam na pogrzeb?”

 Poderwał się na równe nogi z taką intensywnością, że dostał zawrotów głowy. Gdyby nie ściana, runąłby na ziemię jak kłoda.

 – Gdzie jestem? – rzekł, mając nadzieję, iż brzmienie własnego głosu odpędzi strach. – Halo?!

 Myśli powoli wypełzały z nor i zaczynały opanowywać jego głowę. Najpierw przypomniał sobie ranek, który spędził jedząc grzanki i oglądając Dragon Balla. Następnie prysznic, wyrzucenie płaszcza i zapalniczka.

 – O kurwa – wyszeptał z rozpaczą w głosie. W tej chwili wiedział, że to nie prosektorium i że nie jest martwy, jednak jakoś wcale go to nie pocieszyło. – Kurwa…

 Wystawiwszy przed siebie dłonie, ruszył powoli do przodu. Po trzech krokach dotknął ściany. Z tej również posypał się tynk. Nie bardzo wiedząc, co dalej robić, niemal przytulił się do płaskiej powierzchni i ruszył wzdłuż niej. Wyobraźnia kolejny raz rozpięła skrzydła i poszybowała nieskrępowana, podsyłając najmroczniejsze obrazy, składające się na wypełnione kolcami luki w podłodze, czy zalegające na ścianach zwłoki. Były chwile, gdy niemal czuł, jak opuszki palców dotykają zimnej, pokrytej trupim jadem skóry lub wchodzą w wypełnione robakami oczodoły. Gdzieś w gardle rodziła mu się panika, którą za wszelką cenę pragnął powstrzymać.

 – O Boże, jest!

 Przedwcześnie rozbudzona nadzieja przyćmiła wszelkie wątpliwości jak pytania typu: „A jeśli drzwi będą zamknięte? A jeżeli za nimi czeka na ciebie Pan Przylepa i zgrzyt piły przecinającej kości?”

 Koniec końców bez problemu wydostał się z pomieszczenia wprost na korytarz. Po prawej stronie ciągnęły się rzędy okien, a po lewej dwie pary drzwi brązowego koloru z namalowanymi żółtymi napisami.

 – Nie mogą puścić mnie wolno – stwierdził, kolejny raz, skradając się niczym Elmer. Powietrze wypełniał smród. Nie mógł skojarzyć, w której części browaru się znajduje, a okna zrobione ze sztucznego tworzywa ukazywały jedynie rozmazaną mozaikę zamiast ulicy. – Skurwysyny.

Wiedział, że nerwy i strach w niczym nie pomogą, jednak nie miał na nie wpływu. Nigdy nie należał do specjalnie spokojnych ludzi, a teraz prowadził grę o życie.

 Sprawdził ciąg drzwi po lewej stronie, jednak wszystkie były zamknięte. Kolejny raz podszedł do ściany i – jak to robią postaci w filmach – wyjrzał za róg. W pierwszej chwili mózg nie odbierał tego, co widzą oczy, jakby wyskoczył błąd w przesyłaniu danych. Łukasz musiał otrzeć twarz, by zrozumieć, że to nie sen.

 Na hakach wisiały ciała. Nie miały rąk i nóg, a jedynie ogolone głowy z obciętymi powiekami i ustami. Krew i flaki zalegały na podłodze, przypominając gniazdo węży. Teraz dopiero jego mózg mógł skojarzyć smród, który wcześniej zarejestrował.

 – Jestem w piekle – stwierdził, rozglądając się dookoła. Nie było innej drogi. Pozostawał jedynie marsz przez dywan składający się z ludzkich szczątków.

 Już miał ruszyć do przodu, obiecując sobie przy tym, że nie zwymiotuje, gdy jego oczy padły na biegnącą przy suficie rurę. Była przy niej metalowa klapa, w której spokojnie zmieściłby się dorosły człowiek. Na samą myśl, iż miałby przeciskać się przez tak ciasne wnętrze, dostał ataku klaustrofobii, jednak jeszcze jeden rzut oka na wiszące truchła wystarczył, by przekonać go do alternatywnego wyjścia.

 Z początku zawiasy nie chciały drgnąć, jednak po kilku minutach walki opadły z jękiem, łudząco przypominając ruch szczęki. Wnętrze wyściełała wata. Było sporo miejsca. Wszedłszy do środka, zaczął powoli torować sobie drogę w kurzu i mysich odchodach. Nie wiedzieć dlaczego, myślami wciąż wracał do Julii, dokładnie widział jej błękitne oczy i blond włosy, na których lśnią promienie letniego słońca. Wyobrażał sobie zapłakaną twarz, gdy w końcu wszystko się wydało. Nigdy nie miał okazji obserwować człowieka, który cierpi tak dotkliwie. Nawet mimo wyrządzonego zła, miał ochotę podejść i ją przytulić. Nie z powodu przebaczenia, ponieważ od tego był bardzo daleki jeszcze w dzień po zamachu, tylko z bólu – nigdy nie potrafił bezczynie patrzeć na ludzkie cierpienie. Pewnie dlatego też rzucił się po zadeptywaną przez ludzi dziewczynkę.

 Po kilku metrach rura zaczęła opadać pod ostrym kątem i jedynie wczepianie palców w otulinę wyściełającą wnętrze powstrzymało ciało przed runięciem w dół. Przez szczeliny wpadały snopki światła, dodając otuchy pośród czekającej na końcu ciemności.

 W pewnym momencie Łukasz poczuł zimny wiatr na policzku i jego serce wypełniła nadzieja. „Wydostałem się na zewnątrz!”. Gdy zajrzał w szczelinę, okazało się, że do ziemi brakuje mu jakieś pięć metrów. Wtem usłyszał zgrzyt rwanego materiału – rura się rozpadała.

 Jęcząc i przeklinając na zmianę, drapał paznokciami otulinę. Kilka z nich nawet stracił, jednak nie poczuł bólu. Pragnął jedynie wydostać się z ciasnego, śmierdzącego przedwojennym kurzem miejsca. Niestety, warunki atmosferyczne musiały poważnie zaszkodzić konstrukcji, w której się znajdował, ponieważ sekundy później runął w dół.


***


 Tego wieczoru Julia pierwszy raz miała okazję siedzieć na tylnym siedzeniu radiowozu. Światła kogutów pojawiały się i nikły w ciemności, a budynki przypominały twarze z rozmazanym makijażem. Po ulicach nie kręciło się zbyt wielu ludzi, ponieważ panował duży mróz i wszystko pokrywała szadź. Niespełna tydzień po zamachu, na nowo zapłonęły lampki świąteczne. W ich świetle śnieg przypominał cukrową watę.

 – Jest pani pewna, że narzeczony jest w niebezpieczeństwie?

 – Tak – odparła bez wahania Julia. Okropnie nakłamała funkcjonariuszom, gdyż nie pokładała wiary w policji z Perun. Nigdy nie słyszała na ich temat dobrego słowa, a tylko plotki dotyczące łapówek i libacji alkoholowych. Domyślała się również, że zanim przebrnęliby przez całą biurokratyczną machinę, to dla Łukasza mogłoby być za późno. Poza tym istniał jeszcze jeden bardzo ważny powód, dla którego całkowicie zmieniła wersję wydarzeń – były nim słowa na lodówce. Jak niby miała je wytłumaczyć? Jak ubrać w słowa sprawę, która składała się z dziwnych znaków i intuicji?

 Odezwała się dyspozytorka – jak nazwała ją w myślach Julia – i nakazała najbliższym jednostkom skierować się do tunelu przy placu Wróblewskiego, gdzie to widziano bandę nastolatków, najprawdopodobniej pijących alkohol. Tymczasem siedzący za kierownicą policjant o ogniście rudych włosach, nacisnął mocniej pedał gazu.


***


 Ocucił go kopniak w żebra. Natychmiast otworzył oczy i przeturlawszy się na plecy, spostrzegł Pana Przylepę i jego towarzyszkę – Anielicę. Byli ubrani w niebieskie kostiumy, które upodabniały ich do narciarzy. W dłoniach trzymali pistolety, a ich usta zdobiły niemal identycznie szydercze uśmiechy.

 – Znalazł się nasz uciekinier, kochanie.

 – Tak. – Anielica skinęła głową i splunęła Łukaszowi w twarz. – Jeszcze trochę i może nawet byś się wywinął. Wystarczyło się ocknąć kilka minut wcześniej. Brama i wolność były tak blisko.

 – Kilka metrów dzieliło cię od życia. Musisz być zawiedziony, że cały ten wysiłek na nic, prawda?

 – Nie jestem – zaczął Łukasz, jednak przerwał mu atak ostrego kaszlu, przy którym wybuchało bólem poobijane ciało. – Nie jestem szczególnie zdziwiony, że skończę w ten sposób.

 Brwi kobiety podniosły się lekko. Wiatr przeczesał jej wystające spod czapki włosy.

 – Jesteś szalony!

 – Przewidziałem, że odejdę z tego świata z powodu jakiegoś świra. Pieprzeni ludzie. Nienawidzę was wszystkich.

 – Uważasz nas za świrów?

 – Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby te ataki na rynku to była wasza sprawka.

 Para wymieniła spojrzenia. Z ich min nie można było wyczytać żadnych uczuć. Łukaszowi przyszło do głowy, że muszą być już sporo lat razem, skoro potrafią porozumiewać się w ten sposób. „Zawsze chciałem mieć kogoś tak bliskiego” – przeszło mu przez głowę, a chwilę później strach połączony z rozpaczą wgryzły mu się w klatkę piersiową. – „Oto cały sens życia i bólu, przez jaki przeszedłem. To wszystko tylko po to, by po ponad dwudziestu latach skończyć na haku rzeźnickim”.

 – Masz wybujałą wyobraźnię – stwierdziła w końcu Anielica. – Wstawaj.

 – Nie pomożecie mi?

 – Mogę ci obiecać, że za chwilę dostaniesz kolejnego kopa. Tym razem w zęby.

 Miał ochotę powiedzieć, że ta oferta brzmi zachęcająco, lecz w ostatniej chwili zacisnął usta. Udało mu się wstać dopiero za trzecim razem, przy pomocy oprawczyni. Przy upadku musiał skręcić lub pogruchotać kostkę. Do tego powrócił ból głowy. Gdy zbliżył się do drzwi wejściowych, spojrzał w prawo, gdzie znajdował się dawny parking dla pracowników. Dziewiczy śnieg nosił ślady małych stóp, które zygzakiem biegły przez cały plac.

 – Widzicie to?

 – O czym mówisz? – zapytała Anielica, jednak nie usłyszała odpowiedzi, ponieważ wtrącił się Pan Przylepa.

 – Dość tego! – rzekł i uderzył Łukasza kolbą pistoletu tuż za uchem. – Właź do środka, bo zaczynasz mnie wkurzać!

 Sekundę później pod bramę browaru zajechał radiowóz, którego światła padły na troje ludzi. Kobieta bez ostrzeżenia podniosła broń i wpakowała cały magazynek w przednią szybę pojazdu. Chwilę później dołączył do niej partner i teraz krzycząc na całe gardło, co chwila naciskał spust. Łukasz nie mógł uwierzyć własnym oczom, jednak skorzystał z panującego chaosu i kolejny raz ruszył korytarzami browaru. Adrenalina nakłaniała ciało do biegu, jednak potężne fale bólu płynące z kostki całkowicie to utrudniały.

 Po lewej stronie pojawiła się klatka schodowa, z której postanowił skorzystać. Opierając ciężar na poręczy, z wielkim wysiłkiem zdobywał każdy stopień. W momencie, gdy był na szczycie, zdał sobie sprawę z ważnej rzeczy – strzały ucichły. W jednej chwili kolejny raz napłynęły negatywne uczucia, a największym z nich był strach. Pot wystąpił Łukaszowi na czoło, a świat przed oczami zdawał się oddalać i przybliżać. Echem odbijał się śmiech dziewczynki, słyszał też tupot jej stóp. Wiedział, że piekielna para jest coraz bliżej. Ludzie mordujący z zimną krwią raczej nie odpuszczają ofiarom nawet w takich podbramkowych sytuacjach.

 Jedynym wyjściem okazała się sterta śmieci, zalegająca w kącie wielkiej hali, którą kiedyś zapewne zajmowały kadzie z piwem. Łukasz nie zwracał uwagi na protesty rozsądku czy wyobraźnię, podsuwającą mu obraz śmietniska z ludzkimi szczątkami, w których właśnie się zatapiał. Gdy tylko zdołał przykryć buty kartonami, kolejny raz usłyszał ciężkie kroki i głos Pana Przylepy.


***


 Usłyszała huk, a następnie mózg rudego policjanta ochlapał jej twarz i wpadł do ust. Julia schyliła się i zwymiotowała na własne dłonie. Pewnie to spowodowało, iż zamiast śmiertelnej rany, kula jedynie utkwiła w jej ramieniu. Funkcjonariusz zajmujący siedzenie pasażera, wtłoczył się pod deskę rozdzielczą.

 Gdy po zdającym się trwać wieczność ostrzale w końcu zapanowała cisza, policjant wyciągnął drżącą dłoń w stronę radiostacji i zaczął wzywać posiłki. Szło mu to bardzo mizernie i dyspozytorka ledwo go rozumiała. „Wcześniej zgłosili pod jaki adres się udają, więc przy odrobinie szczęścia niedługo powinny zjawić się inne radiowozy” – pomyślała Julia. Następnie zerknęła przez jedną z dziur po kulach w stronę wejścia i serce na chwile jej zamarło. Ubrana w niebieski kombinezon kobieta szła powoli w ich kierunku, trzymając przed sobą broń.

 – Ktoś tu idzie! Z bronią! Niech pan coś zrobi! – Mężczyzna nie zareagował, więc Julia postanowiła zmienić taktykę. – Chcesz jeszcze zobaczyć żonę i dzieci!? To zabij tę sukę!

 Przekrwione od płaczu oczy spojrzały na zalaną rzygami i krwią dziewczynę. Przez chwilę błysło w nich zrozumienie i dziewczyna nabrała nadziei, że jeszcze jest szansa na wyjście z tego cało. „Facet otrząśnie się i zrobi to, za co mu płacą” – pomyślała. Wtedy policjant wyciągnął broń swego nieżyjącego kolegi, odbezpieczył ją i podał rannej dziewczynie. Ciężar glocka był zdumiewający – przez ekran telewizora nie można tego poczuć.

 – Chyba, kurwa, żartujesz!? – szepnęła.

 Kobieta w niebieskim stroju przemierzała ostatnie metry do radiowozu.

 – Niech cię szlag!

Złapawszy mocno pistolet, położyła palec wskazujący na spuście i zaczęła w duchu odmawiać modlitwę.


***


 – Kici, kici – rzucił Pan Przylepa i zaczął się śmiać. – Lubisz filmy, przystojniaku? Ja uwielbiam, choć niektóre teksty, mój Boże! Przez jaki chłam czasem musi człowiek przebrnąć, żeby znaleźć coś odpowiedniego!

 „Szlag by cię trafił” – pomyślał Łukasz, starając się rozluźnić. Ze strachu ciężko było zapanować nad drżącymi kończynami, jednak widmo śmierci odpowiednio motywowało. – „Wsadź sobie w dupę ten pistolet i wszystkie filmy świata. Gdyby moja kostka nie przypominała granatu odłamkowego po wybuchu, a ty nie miałbyś gnata, to inaczej byśmy porozmawiali”. Po chwili zdał sobie sprawę, że sam lubi oglądać filmy, a do tego nazwał pistolet gnatem.

 Kroki Pana Przylepy zaczęły cichnąć. Tak samo jego głos. Łukasz domyślał się, iż przeszukawszy to piętro, przeniósł się wyżej.

 „Co mam robić dalej? Jeżeli pozostanę w tej kupie gówna, to prędzej czy później mnie znajdzie” – pomyślał. – „I może się to stać przed przyjazdem kolejnego radiowozu. W takim wypadku pewnie nie zdążyłby nadziać mnie na hak, jednak na pewno odstrzeliłby łepetynę i odjechał wraz z partnerką w stronę zachodzącego słońca”.

Oświeciło go wspomnienie zapalniczki, którą zostawił na stole w dużym pokoju. Gdy dodał do tego pojawiający się znikąd radiowóz, o mało nie zemdlał ze strachu o Julię. Podejrzewał, że siedzi bezpiecznie na komisariacie, jednak nie miał co do tego żadnej pewności. Policja w Perun potrafiła zaskoczyć niekompetencją i najzwyklejszą głupotą. „Chcesz umrzeć jak tchórz, czy jak wojownik? A jeżeli Julia tam jest i zginie?”. W końcu wygrzebał się ze sterty śmieci i ruszył w stronę schodów. Gdy był w ich połowie, usłyszał strzały. Dobiegały z zewnątrz.


***


 Gdy Anielica zbliżyła się do drzwi radiowozu, Julia (do tej pory udająca martwą, w czym pomagała okrywająca ją od pasa w górę krew) najpierw strzeliła w jej kierunku, a następnie otworzyła drzwi i uderzyła nimi napastniczkę z taką siłą, iż ta padła na śnieg. Nie tracąc przewagi, rzuciła się na brunetkę z pięściami. Miała nadzieję, że postrzał na stałe wyeliminował ją z walki. Niestety, nie wzięła pod uwagę, że korzystając z broni bez żadnego doświadczenia, można łatwo chybić. Tak stało się teraz. Nabój zamiast zmieść kobiecie kawałek czaszki, oderwał jej tylko połowę ucha i poszarpał czapkę.

 – Ty kurwo – syknęła, dotykając dłonią szyi, po której spływała krew. – Nie tak to miało wyglądać!

 Kobiety rzuciły się na siebie, zapominając o leżących nieopodal broniach. Turlały się z prawej na lewą stronę, a całe ich ciała wyglądały tak, jakby składały się ze śniegu i krwi. Bóg jeden wie, jak długo trwałaby szarpanina, gdyby nie huk wystrzału, który kolejny raz przeszył niebo, na chwilę zagłuszając dźwięk syren.

 – Zostaw ją! – krzyknął Pan Przylepa. Stał w wejściu, przytrzymując Łukasza. – Przestańcie, do jasnej cholery! Angelika, musimy stąd uciekać!

 Julia wciąż leżała na śniegu, łykając cieknącą do gardła krew z rozbitego nosa. Dopiero teraz, gdy miała chwilę na zastanowienie, poczuła jak bardzo boli ją całe ciało, a zwłaszcza rana postrzałowa na prawym ramieniu. Jednak to wszystko i tak nic nie znaczyło, w porównaniu do nienawiści jaką poczuła, gdy spostrzegła ledwo przytomnego Łukasza. Nie mogła powstrzymać łez, które same utorowały sobie drogę na policzki. Spojrzała w niebo i wzięła głęboki oddech, raniąc płuca mroźnym powietrzem. „Nie chcę tu umrzeć” – pomyślała. – „Boże, choć raz pomóż i spraw, by policjant w radiowozie się do czegoś przydał!”

 Anielica podeszła do Julii i kopnęła ją w twarz. Następnie podniosła broń i przystawiła ją do skroni dziewczyny.

 – A teraz kończymy tę szopkę – rzekła, rozciągając w uśmiechu spuchnięte wargi. – Żegnaj.

 W tej chwili policjant chowający się pod deską rozdzielczą, wykrzesał z siebie odrobinę odwagi i oddał trzy strzały w stronę napastniczki. Pierwszy przebił jej szyję, drugi utkwił w klatce piersiowej, a ostatni musnął skroń. Brunetka, której pięknem Łukasz tak zachwycał się feralnego dnia przed atakiem, kolejny raz padła na śnieg, dusząc się własną krwią. Blask jej pięknych oczu przyćmiło widmo śmierci.

 – Nie! – krzyknął jej partner. W jego głosie było słychać rozpacz i rezygnację. – Niemożliwe!

 Skierował broń na radiowóz i wpakował w przednią szybę kilka naboi. Następnie pchnął Łukasza do przodu tak, że upadł na kolana, a później zaczął:

 – Wszystko twoja wina. Gdybyś się tu nie pojawił, ona by żyła. Zginiesz, sukinsynu!

 Nastąpił strzał. Kula wyleciała z lufy pistoletu, a potem błyskawicznie przebyła metr dzielący obu mężczyzn i… utkwiła w ciele dziewczynki ubranej w strój króliczka.

 – Co do… – zaczął mężczyzna.

 – Nieładnie – wypowiedziały dziecięce usta. – Jest pan złym człowiekiem.

 Kolejne radiowozy stanęły za ostrzelanym pojazdem. Nim zdążyli wysiąść z nich funkcjonariusze, dziewczynka w stroju króliczka ruszyła w stronę Pana Przylepy. Z jej ust i oczu lała się krew.

 – Nie zbliżaj się do mnie!

 – Chcę pana tylko przytulić – powiedziała i popędziła w stronę wejścia.


***


 Od „świątecznego zamachu” – jak zaczęli z czasem ludzie nazywać wybuchy w centrum Perun – minęły cztery miesiące. Zbliżały się święta wielkanocne i urodziny Łukasza. Po sprawie ze Stanisławem Kochem alias Panem Przylepą i Angeliką Jeleniak alias Anielicą pozostały mu jedynie blizny w formie zrostów na skórze i rys psychicznych. Często śniły mu się wiszące na hakach ludzkie szczątki. Budził się wtedy w środku nocy pewny, iż przyszła po niego dziewczynka w stroju króliczka, by wyciągnąć ze swej dziecięcej piersi kulę przeznaczoną dla niego. Jednak najbardziej bał się, że tak naprawdę zginął tamtego dnia i wszystko co od tamtej pory przeżył, dzieje się w zaświatach. Nie pomagały leki psychotropowe ani sesje u psychologa. Nie pomagało rysowanie, które stawało się coraz bardziej mroczne i coraz mniej zrozumiałe dla pracodawców.

 Za to pomogła Julia. Pomogli sobie nawzajem. W lutym zamieszkali razem i od tamtej pory wszystko zmierzało już ku lepszemu. Najwyraźniej – przynajmniej w tym przypadku – nie potrzeba terapii czy leków, a wyłącznie obecności kochającej osoby, która bez słów rozumie najdrobniejsze gesty; która potrafi zrozumieć cierpienie i nie naciskać, a wspierać i trwać z boku, z niemal nieskończoną cierpliwością.

 – Łukasz?

 – Tak? – Oderwał wzrok od kartki i spojrzał na Julię, która siedziała na kanapie z książką w dłoni.

 – Rozeszliśmy się, ponieważ cię zdradziłam. Pamiętasz?

 – Raczej ciężko zapomnieć tego typu rzeczy. Wolałbym o tym nie rozmawiać.

 – Kiedy ja muszę.

 – Naprawdę?

 – Tak.

 – Nawet jeżeli to utrudni nasze relacje? Wiesz, że nigdy się z tym nie pogodzę i każda wzmianka o tamtym wydarzeniu otwiera na nowo rany.

 – Nie mam zamiaru wprowadzać cię w szczegóły. Chcę tylko żebyś wiedział, jak sprawa wygląda z mojej perspektywy. Nigdy nie miałam okazji ci tego wyjaśnić.

 – Powiedziałaś, że zdradziłaś mnie z jakimś skurwysynem na dyskotece. O czym miałem słuchać?

 – Wiem – powiedziała i machinalnie otarła łzę, która prawie spadła na stronicę książki. – Wiem i masz rację. Jednak… znasz mnie. Nie jestem tego typu dziewczyną, a gdzieś w środku na pewno mi nie ufasz na śmierć.

 – Ta? – Skinął. – Nie ufam i wątpię, by to się zmieniło. To nie zależy ode mnie.

 – Rozumiem. Jest mi cholernie przykro, gdy to słyszę, ale tak już jest. Nic nie może być idealne w tym przeklętym życiu.

 – To chciałaś mi powiedzieć?

 – Chciałam… – Coraz więcej łez spływało po policzkach Julii, jednak nie próbowała ich strącać. – Chciałam żebyś wiedział, że ktoś dosypał mi czegoś do drinka. To był ktoś z naszych znajomych. Nie patrz tak na mnie i nie pytaj, bo i tak nie dojdziemy prawdy. W każdym razie nie wiem do końca, co się stało. Nie wiem, czy cię zdradziłam, ale fragmenty wspomnień na to wskazują. I to jest właśnie najgorsze: ty mi nie ufasz, ja mam do siebie pretensje, a nie wiem, czy coś zrobiłam.

 Łukasz wstał od biurka i usiadł obok Julii. Objął jej drżące ciało. Przez długi czas siedzieli tak w promieniach zachodzącego słońca, kontemplując własną bolesną przeszłość i związane z nią cierpienie. Dopiero, gdy minęło ponad dwadzieścia minut, Łukasz niemal przyłożył usta do jej ucha i wyszeptał słowa, których nie słyszała od ponad dwóch lat:

 – Kocham cię.

 Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Mieli sporo czasu, by poznać na nowo swoje ciała i przypomnieć sobie ich najskrytsze zdolności. Poza tym nic nie wydawało się lepszą ucieczką, niż ramiona ukochanego człowieka.


***


 Pewnego wieczoru ktoś zapukał do mieszkania Łukasza. Gdy poszedł otworzyć, okazało się, że stoi za nimi kobieta, miała około pięćdziesiąt lat. Na jej twarzy błąkał się uśmiech.

 – Tak?

 – Czy pan Łukasz?

 – Tak.

 – Nazywam się Aneta i może to zabrzmi głupio, ale przysłała mnie do pana pewna dziewczynka. Odkąd obudziła się ze śpiączki, wciąż o panu mówi. Ponoć w dzień świątecznego zamachu uratował ją pan przed biegnącym tłumem.

 – Ja… ja nie wiem, co powiedzieć. Próbowałem ją odnaleźć następnego dnia, chciałem dowiedzieć się, czy żyje, ale bezskutecznie.

 – Żyje i dzięki panu ma się dobrze. Chętnie się też z panem zobaczy, jeżeli to nie problem.

 – Nie, oczywiście, że nie – Łukasz przeczesał dłońmi włosy. – Wybaczy pani, ale jestem w wielkim szoku.

 – To zrozumiałe. – Kobieta sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej kartkę. – Tutaj jest numer sali i godziny odwiedzin. Marta na pewno bardzo się ucieszy, gdy pana zobaczy. A ode mnie proszę przyjąć podziękowania. Uratował pan moją wnuczkę i do końca życia będzie pan moim bohaterem.

 – Roz-rozumiem.

 – Jest jeszcze coś. Nie wiedziałam, czy powinnam o tym wspominać, jednak…

 – Proszę mówić.

 – Marta powiedziała, że zrobiła to, by was połączyć. Powiedziała, że ładna z was para. Nie wiem, o co chodzi. Pewnie coś jej się poplątało z powodu urazu głowy i śpiączki.

 Kilka minut później Łukasz pożegnał panią Anetę i zamknął drzwi do mieszkania. Oparł się o nie plecami i usiadł na podłodze. Z jednej strony czuł radość, a z drugiej strach. Wyglądało na to, że nieświadomie zyskał najpierw anioła stróża, a teraz mógł zyskać przyjaciela. Życie zdawało się piękniejsze niż kiedykolwiek.


---

Autor: Marek Trusiewicz. 

---

Opowiadanie pochodzi z książki Panopticum. 

Aby przeczytać całą książkę przejdź do następnych części lub pobierz wersję PDF z podstrony https://straszne-historie.pl/panopticum/

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Wie ktoś o co chodzi z tym, że tyle past toczy się w Perun? 😅
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje