Historia
Wciąż patrzą 11
Spis wszystkich części w profilu autora: http://straszne-historie.pl/profil/6330
Odgłosy kroków zawisają w powietrzu, pozwalając milczeniu pochłonąć ich struktury. Nie spodziewałam się takiego spokoju. Nigdy nie spędziłam nocy w innym bloku, dlatego myślałam, że chociaż u samobójców dzieje się coś ciekawego... najwyraźniej się myliłam. Nikt nie krzyczy, nie płacze, nie wzywa swojej depresji ani śmierci. Rzeczywistość tak bardzo różni się od moich wyobrażeń. Panujący tu porządek wydaje się niemalże niepokojący. To niezwykłe. Zastanawiam się, czy rzeczywiście wszyscy pacjenci śpią w ciepłych łóżkach, czy może jest choć jeden, który planuje właśnie swoją śmierć.
Moje myślenie jest okrutne, ale logicznie rzecz biorąc, jesteśmy w domu wariatów. Największym i najskuteczniejszym psychiatryku w kraju. Więc dlaczego, do cholery, nic się tu nie dzieje?
- I co? – Aleksy szepcze tuż nad moim uchem.
- Ciągle ją słyszę. Idź za mną.
Przylegam do ściany i poruszam się wzdłuż niej. Rosnąca niepewność, którą próbuję zwalczyć, powoli przyćmiewa moje myśli. Presja, wywołana ciemnością przyśpiesza tętno. Zaczynam mieć wrażenie, że bicie mojego serca słychać w całym wszechświecie.
Na chwilę pozwalam powiekom opaść. Zbieram porozrzucane odłamki strachu, sklejając je w odwagę. Nie rozumiem... Kiedy przeszliśmy przez kratę, śpiew był tak głośny, tak wyraźny. Teraz ledwie słyszę monotonną melodię. Zupełnie, jakby gubiła się w mroku, jakby pochłaniała ją noc. Zaczynam bać się, że cała ta nasza „wyprawa” przestanie mieć sens w chwili, w której nucenie zniknie całkowicie.
- I co? – pyta, kiedy przechodzimy parę metrów dalej.
Spoglądam na niego najbardziej wrogim wzrokiem, jaki udało mi się wyćwiczyć, ale po chwili uświadamiam sobie, że Aleksy i tak nie może tego zobaczyć. Ponownie wytężam słuch. Już sama nie wiem. Obecnie dźwięk dobiega z każdej strony. Z góry, z dołu. Słyszę go nawet obok siebie. Nie mam pojęcia, gdzie należy iść.
Patrzę w głąb korytarza, trawionego przez noc. W głowie szybko rozstrzygam, czy warto to kontynuować. Z jednej strony, wszystko, co aktualnie robię, jest cholernie irracjonalne, dziecinne i naiwne, ale przecież mam dowody. Dowody, które są równie irracjonalne, dziecinne i naiwne.
…
Oddycham niepewnością.
- O kurwa!
Odwracam się w stronę głosu Aleksego. Mam ochotę zbesztać go za przekleństwa, tak samo, jak on zbeształ mnie, ale rezygnuję i usiłuję wypatrzyć go w mroku.
- Zamknij się, bo ktoś tu przylezie.
- To przestań to robić.
- Ale co?
- To.
- Nic ci nie zrobiłam.
- Ta, akurat. Przestań, bo naprawdę uznam cię za wariatkę.
Prycham. Postanawiam go ignorować. Jest ciemno, cicho, w dodatku prześladuje go świadomość łamania przepisów. To oczywiste, że wali mu na mózg. Nie zdziwię się, jeśli zacznie widzieć jednorożce albo fioletowego potwora z „Muminków”.
- Masz już trop? – pyta, po chwili milczenia.
- A co ja jestem? Owczarek?
- Przestań to robić, do cholery.
- O co ci chodzi?
- Teraz udajesz głupią, tak? Be przerwy mnie popychasz, ciągniesz za ubrania. Nie umawialiśmy się na „takie” akcje.
- Nawet cię nie dotykam, kretynie.
- A niby kto? Duchy?
Właśnie uświadomiłam sobie, że tak. To właśnie mogą być duchy.
Przełykając zwątpienie, robię kilka kroków naprzód. Już zupełnie nie rozumiem, czy mi odbiło, czy rzeczywiście coś jest tu, z nami.
- Hanna. – głos Aleksego brzmi niespokojnie. – Serio. Jeśli zaraz nie przestaniesz mnie szarpać, to ci przypierdolę, mimo że jesteś kobietą.
- Nic ci nie robię przecież...
- Jak „nie”, skoro czuję.
Otwieram usta z zamiarem powiedzenia mu, że już całkowicie poprzewracało się w tej jego małej główce, ale nagle piosenka zaczyna wypełniać mój umysł. Patrzę w górę, usiłując zlokalizować źródło dźwięku. Mój oddech urywa się w połowie i zanim się orientuję, chwytam Aleksego za rękaw i ciągnę za sobą po schodach. Przebiegamy przez piętra niemalże z prędkością światła ani trochę nie przejmując się hałasem, jaki stwarzamy. Zatrzymuję się dopiero w miejscu, gdzie melodia rozbrzmiewa najgłośniej. Tak naprawdę, nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy. Przypuszczam, że to ostatnie piętro, ponieważ widok z okna wydaje się bardzo odległy, a światło księżyca bardzo wyraźne. W mroku rysują się kontury framug, jednak nie są to pokoje pacjentów. Te drzwi nie mają klamek, są otwierane przy pomocy specjalnej wajchy. Te drzwi nie zwiastują nic dobrego. Te drzwi...
Aleksy również zaczyna rozumieć, w jakim miejscu się znaleźliśmy. Nie powinno nas tu być, szczególnie w nocy. Zmrożona przez strach, trwam bezruchu. Zaczynam myśleć, że ta cała melodia to tylko rozpaczliwe ryki nieobliczalnych pacjentów, zamkniętych w tych izolatkach. Po raz pierwszy jestem na ostatnim piętrze bloku D. Do tej pory straszono mnie jedynie trafieniem do takiego pokoju. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że coś takiego tu jest. To psychiatryk, więc izolatki powinny być obecne, jednak...
- Hanna. Chyba musimy wracać.
Narastający we mnie niepokój, spowodowany świadomością bycia w nieodpowiednim punkcie, zaczyna mnie dławić. Panikuję, jednak nie pozwalam sobie na cofnięcie się. Jestem tu. I nie odejdę, póki nie odnajdę tego, czego szukam.
- Nie możemy...
- Hej. – szepczę niepewnie. – Byłeś już tu?
Wyczuwam jego wahanie. Aleksy przez kilka chwil zastanawia się nad odpowiedzią, tak jak ja zastanawiam się, czy skłamie, czy jednak powie prawdę.
- Nie wolno mi tu wchodzić.
- Czemu?
- Nie wiem.
- Nie wytłumaczyli ci dlaczego?
- Nigdy nie pytałem. Po prostu przestrzegałem zasad. A teraz przez ciebie je łamię.
W mroku odszukuję dłoń Aleksego. Chwytam za jego nadgarstek.
- Mówili cokolwiek o tym miejscu? – dopytuję.
Nie chce mi się wierzyć w to, że Aleksy nic nie wie. Skoro nie można tu wchodzić nawet pielęgniarzom, musi być coś na rzeczy. I jeszcze ta muzyka... nucenie dobiega z góry. Dokładnie ponad naszymi głowami rozlega się śpiew.
- Taki jeden powiedział tylko, że zamknięto ostatnie piętro, bo awaria czy coś...
- Więc pokoje nie są używane?
- Na to wygląda.
Rozbieram swoje myśli z wszelkich wątpliwości. Uwalniam jego dłoń z uścisku i prostuję się powoli. Skoro nikogo tu nie ma, nie powinnam tego słyszeć... to nie pieśń obłąkanego człowieka. Ja naprawdę...
- Wracajmy. – Aleksy odwraca się na pięcie. – Jeśli ktoś nas tu znajdzie, to będziemy mieć problemy.
Zanim zdążam zaprotestować, słyszę, jak odgłos jego kroków pochłania noc. Po chwili nie jestem w stanie dostrzec nawet zarysu sylwetki Aleksego. Zostaję całkowicie sama z obawami na ustach. Nie możemy teraz zrezygnować. Przecież tu jesteśmy. Odnajdę źródło tego dźwięku, uciszę je i wyjdę na zewnątrz. Będę żyć. Chcę żyć, dlatego nie pozwolę mu na odejście.
- Daj mi jeszcze chwilę. – mówię do ciemności.
- Nie.
- Aleksy... – szepczę błagalnym tonem. – Ja ją słyszę. Jest tu.
- Już. Wystarczy. Koniec. Wracamy.
- Ostatni raz.
- Co?
Milczenie zatapia świat. Nawet nasze oddechy zniknęły gdzieś w fałdach ciszy. Teraz mam okazję wsłuchać się w nucenie, które słabnie z każdą chwilą. Zaczynam się bać, że zaraz stracę jedyną wskazówkę, jaką mogę się kierować.
- Jedna mała przysługa. Już więcej nie będę cię męczyć takimi bzdurami. Poza tym obiecałeś.
- Obiecałem. Racja, ale w grę nie wchodziło łażenie nocą po psychiatryku.
Robię kilka kroków w prawo. Teraz stoję w miejscu, z którego dobiega dźwięk.
- Podsadź mnie. – mówię, wyciągając ręce ku górze.
- To nie jest dobry pomysł.
- Ten pomysł nie jest dobry, jest zajebisty. A teraz chodź tu.
Jedno westchnięcie i zjawia się obok mnie. Wiedziałam, że ulegnie. Zanim dźwiga moje ciało, przeklina pod nosem jeszcze około stu razy. Kiedy siedzę już na jego barkach, zastanawiam się, czy to ja jestem taka lekka, czy może Aleksy przypakował na siłowni. Moja cicha nadzieja podsuwa mi tę drugą opcję, ale doskonale wiem, że ważę teraz mniej, niż powinnam. Prawie nie ważę „nic”, a to mnie martwi.
- I co do cholery masz zamiar znaleźć na suficie? – mamrocze. Z każdą chwilą, coraz bardziej mam ochotę mu przywalić.
- Zamknij się i trzymaj mnie.
- Jeszcze ją słyszysz?
- Tak. Choć jest inna niż wcześniej. Bardziej... zrezygnowana.
Dotykam dłonią gładkiej ściany. Okropnie trudno jest utrzymać równowagę, dlatego za każdym razem, kiedy usiłuję się poruszyć, zaczynam się trząść.
- Eh...
- Złaź już.
- Nie mogę. Dobiega stąd. Słyszę to.
- Pierdolisz.
Muszę zmusić się do zachowania spokoju i skupienia się na wykonywanej czynności. Wiem, że mi nie wierzy. Ma mnie daleko gdzieś, ale nie pozwolę mu się wywinąć. Na pewno nie teraz.
- Zrób krok do przodu. – szepczę.
- Nie rozkazuj...
Ściskam kolanami jego szyję, bo tylko tak mogę się na nim zemścić za tracenie czasu. Aleksy niechętnie robi to, co mówię. Z każdą chwilą jest coraz bardziej poirytowany. Do tego dochodzi zmęczenie, które go osłabia. Powinnam mu współczuć, ale czuję się dokładnie to samo, więc ubieram szaty antypatii, chcąc uchronić się przed jeszcze większym bólem.
Opuszki moich palców napotykają na swojej drodze lekkie wgniecenie w suficie. Otwieram oczy szerzej, mając nadzieję, że uda mi się dostrzec cokolwiek. Przykładam dłoń do powierzchni. Nie czuję już tynku. Zniknęła gładka struktura, a w jej miejsce pojawiło się drewno. Zwyczajne drewno.
- Mam coś.
- Taa?
Po kilku chwilach szukania odpowiedzi decyduję się zapukać. Ot tak po prostu. Bo co mam do stracenia? Najwyżej otworzy mi jakiś duch.
Echo pustki rozbija się w ciemności.
- Aleksy, tam jest pusto.
- Bo jesteśmy na ostatnim piętrze. To pewnie klapa na strych.
Nagle ciche nucenie przybiera na sile. Zaraz po tym, jak wszystko inne wokół milknie, zostaję pochłonięta przez śpiew. Zbieram w sobie resztki siły i zaczynam napierać na drewniane drzwiczki, jednak one postanowiły drwić z moich prób.
- Co robisz?
- Ktoś tam jest. Słyszę melodię. Mówiłam ci to już milion razy...
- Nie możesz tam wejść.
- Wiem. – mówię, uświadamiając sobie, że nie dam rady otworzyć tego sama. Jestem zbyt słaba.
Wzdycham i ześlizguję się na podłogę. Aleksy pomaga mi stanąć na własnych nogach.
- Już? Zaspokoiłaś potrzebę eksploracji? – pyta.
- Nie.
Bez wyjaśnień odwracam się i podbiegam do ściany naprzeciwko. Ja i moja sprawność fizyczna nie poradzimy sobie z usunięciem drewnianej przeszkody, ale Aleksy może to zrobić. Jeśli tylko będzie chciał. Chwytam metalowy wózek i przeciągam go w miejsce, w którym znajduje się klapa.
- Nie, nie, nie. – słyszę jego cichy szept.
- Tak. – odpowiadam krótko. – Pomagaj mi.
- Nic tym nie osiągniemy.
- Miałeś mi zaufać... to moja terapia. Sam tak mówiłeś.
Milczenie wypełnia moje płuca. Czekam na odpowiedź, z każdą chwilą nabierając nowych obaw. W dodatku ciemność działa na mnie otumaniająco. Zaczynam widzieć nikłe szare poświaty majaczące w czerni. Słyszę odgłosy kroków. Jeśli szybko nie załatwimy tej sprawy, zeświruję.
- Dobra, tylko już mnie nie szarp. – Aleksy chwyta wózek i każe mi go przytrzymać.
Podstawiam stopę pod kółka, zastanawiając się, czy oszalał już w równym stopniu, co ja. Ciągle powtarza te głupoty, a przecież nawet go nie dotknęłam. Bije mu na mózg.
- Eh... trudno będzie.
- Postaraj się.
- A myślisz, że co robię?
Słychać parę głośnych stuknięć. Parę przekleństw spada na podłogę. Parę sekund mija zbyt szybko, aż w końcu klapa zostaje podważona.
Uderza mnie to, jak wyraźnie słyszę melodię. Teraz mam pewność. Wcale sobie tego nie zmyśliłam, nucenie naprawdę istnieje. Rozbrzmiewa. Rozbrzmiewa na całym piętrze, ale zdaje się, że tylko ja potrafię je usłyszeć.
- I co? – pytam, pochłonięta przez monotonny, usypiający dźwięk. Mimo iż strych stoi teraz przed nami otworem, ciągle wydaje mi się, że nie jesteśmy jeszcze na miejscu.
- W chuj ciemno.
Aleksy dźwiga swoje ciało do góry. Zawiesza się na suficie. Jego stopy nie dotykają już wózka, a cały tułów został pochłonięty przez czerń otworu.
- Kurwa. Hanna, tu nic nie ma.
- Co?
- To powinno być wejście na strych.
- Ale...?
- Ale nie jest. – prycha. – Dookoła mnie są ściany, rozumiesz. Zwyczajne ściany. To nielogiczne.
Mija osiem lat, zanim pojmuję znaczenie jego słów.
- Zejdź, ja też chcę zobaczyć. – prawie krzyczę. Nie mogę uwierzyć w to, co mówi. Jakim cudem są tam ściany? Po co są tam ściany? I kto, do cholery, zabudował wejście tymi ścianami?
Moje dłonie zaczynają drżeć.
- Złaź no! – chwytam Aleksego za nogi, ryzykując jego upadkiem.
- Puść mnie, idiotko. To nie takie łatwe.
Odsuwam się kilka centymetrów i usiłuję zachować spokój. Tak. Kiedy Aleksy zejdzie sam, z własnej woli, oszczędzę sobie jego narzekania. Postanawiam poczekać.
- Kurwa. – przeklina kolejny raz. – Mam problem.
- Co znowu?
- Mój pasek się o coś zawiesił. Nie mogę zejść.
- Co?
- To, co słyszysz. – warczy. – Znajdź coś, na czym mógłbym stanąć. Zbuduj mi podstawę...Wiesz, o co mi chodzi?
- Piramida?
- Właśnie. – kołysze się na rękach. – Musisz się pośpieszyć. Długo tak nie wytrzymam.
Kiwam bezsensu głową, dodając sobie otuchy. Adrenalina zmieszała się ze strachem, powodując u mnie zawroty głowy. Muszę znaleźć coś... ale co? Przemierzam biegiem korytarz, poszukując jakiegoś wiadra, stołka, wózka, czegokolwiek. Ale nic nie znajduję. W tym pieprzonym miejscu nie ma kompletnie nic pożytecznego!
Wracam pod klapę.
- Masz?
- Stań na moim barku. – chwytam jego nogę.
- Oszalałaś? Nie zrobię tego, połamię ci kości.
- Aleksy!
Mój błagalny ton zdaje się na niego nie działać.
- Nie zrobię tego. Jesteś zbyt słaba, by mnie utrzymać. – głos ulega załamaniu. – Znajdź inne rozwiązanie.
Nabieram powietrze w płuca i trzymam je, póki piekący ból nie zacznie trawić mojego ciała. Nie mogę znieść jego upartości. Aleksy jest wycieńczony. Słabnie z każdą chwilą, a ja nie mam bladego pojęcia, jak mogę mu pomóc. Postanawiam jeszcze raz przeszukać korytarz, choć wiem, że i tak nic nie znajdę. Po kilku minutach wracam, dokładnie tak jak przewidziałam, z pustymi rękami.
W ciemności rozbłysnęło nikłe światło. Spoglądam w górę i zauważam, że Aleksy oświetla wnętrze wyświetlaczem komórki. To nie jest odpowiednia chwila, ale nareszcie mam okazję przyjrzeć się dokładnie temu, co jest w środku i po analizie szczegółów stwierdzam, że miał rację. Tam nic nie ma. Ciężka, drewniana klapa chroniła wnękę, zabudowaną ścianami. Tak po prostu... Zauważam również, że nie jest tak źle, jak przypuszczałam. Aleksy może położyć się na wystającej belce przynajmniej w połowie. Ma wolną rękę, a to umożliwia mu zbadanie terenu.
- Po jakiego czorta ktoś miałby robić coś takiego...? – szepcze.
- Aleksy, nic nie znajdę. Musisz wesprzeć się na moim barku.
- Te ściany zrobiono z dykty. Są niestabilne.
Kompletnie mnie nie słucha. Zaczynam się denerwować. Nie obchodzi mnie już ta pieprzona melodia, wnęka i dziwaczne ściany. Chcę jedynie, by Aleksy stanął z powrotem na nogach. Tu. Obok mnie.
- Za nimi coś jest. – słyszę odgłos pukania.
- Hej, ja tu chcę ci pomóc, a ty...
Milknę w połowie zdania, widząc lekki zarys. Moje oczy wychwytują kontury „czegoś” z mroku, więc podchodzę bliżej zwisających nóg. W miarę możliwości badam urządzenie, które okazuje się dziwacznym mechanizmem. Nie mogę wyjść ze zdumienia, kiedy uświadamiam sobie, że znalazłam dźwignie. Prawdziwą dźwignie. Jest tu. Tak sobie istnieje. Najpierw znajdujemy otwór ze ścianami, a teraz to. Może to wszystko ma ze sobą jakiś związek...?
- Wiesz, o co się zaczepiłeś? – pytam, próbując nie zapomnieć o oddychaniu.
- Mój brzuch nie ma oczu.
- Taaa, a wiesz co?
- Nie wiem.
- Znalazłam tu takie coś. To taka rączka jakby. Taka dźwignia.
- Chcesz jej użyć?
- A czemu nie? Może właśnie to cię trzyma tam na górze.
Chwila milczenia zadźwięczała w moich uszach. Zauważyłam, że melodia, którą przed chwilą wyraźnie słyszałam, stała się słaba, ledwo słyszalna.
- Dobra. – urwany oddech daje mi do zrozumienia, że jest źle. – Zrób to. Nie dam rady dłużej trwać w tej pozycji. Jeśli nawet spadnę z kilku metrów, to będzie lepsze niż powieszenie się na pasku od spodni.
- Nic do stracenia? – pytam cicho.
- Co masz na myśli?
- No bo wiesz... – zaczynam niepewnie. – Ta wajcha znajduje się tak jakby między twoimi nogami.
Ponowna wizyta ciszy powoduje przypływ napięcia.
- Tak... tak jakby?
- W sumie to jest centralnie między...
- Dobra. – ton jego głosu nieco mnie rozbawił. Mogę przysiąc, że policzki Aleksego są czerwone. – Zrób to. Szybko.
- Nie schlebiaj sobie. Myślisz, że mam ochotę cię obmacywać?
- Pewnie tak.
Prycham z pogardą i wyciągam rękę przed siebie. Kieruję dłoń w stronę dźwigni, nie myśląc o tym, że taka banalna czynność powoduje u mnie atak wstydu. Cholera. Mam pecha.
Waham się przez kilka uderzeń serca, po czym jednym, sprawnym ruchem chwytam wajchę.
Chyba w całym wszechświecie słychać, jak coś ciężkiego upada tuż nad moją głową. Dźwięk rozlega się tak nagle, że w pierwszej chwili kontrolę nad moim ciałem przejmuje instynkt samozachowawczy. Moje myśli podsuwają mi różne opcje kryjówek. Zaczynam tracić rozum z przerażenia, ale nagle wszystko się uspokaja. Nie słychać już niczego. Nie ma melodii, nie ma oddechów. Nawet moje serce zamilkło.
- Co do cholery...?
Kieruję wzrok w górę, na Aleksego, który ciągle tkwi w tym samym miejscu.
- O kurwa.
Mój zmysł węchu ulega eksplozji. Przykucam przy wózku, zatykając dłońmi nos i usta. Wciskam materiał koszulki w nozdrza, próbując zagłuszyć smród. Staram się nie zwymiotować, ale to okazuje się niemożliwe. W życiu nie czułam takiego fetoru. Mam wrażenie, że odór wdarł się do mojego serca i nigdy już się go nie pozbędę. Chyba coś zdechło za tymi ścianami.
Nagle zostaję przygnieciona do zimnej podłogi. Odgłos upadającego metalowego wózka rozbija się o wnętrze mojej czaszki, powodując nieznośny ból. Potrzebuję chwili, by skojarzyć leżącego na mnie Aleksego i tym, co przed chwilą się stało. Chyba moje dwieście sześć kości zostało połamane. Ból stał się moim światem.
- Nic ci nie jest? – czuję jak silne ramiona podnoszą mnie z podłogi.
Usiłuję wstać, ale moje nogi nie chcą współpracować. Patrzę na jego zmartwioną twarz. Komórka upadła gdzieś obok, ponieważ cały profil Aleksego został oświetlony przez zimną poświatę. Niesamowicie intensywny smród wciąż unosi się w powietrzu. Rozbieganym wzrokiem szukam przyczyny tego wszystkiego, kiedy zauważam, że jedna ze ścian we wnęce runęła.
Wpatruję się w nieprzeniknioną ciemność. Nagle, tuż nad moją głową, rozbrzmiewa nucenie. Jest tak wyraźne. Tak... namacalne, że gdybym wyciągnęła przed siebie dłoń, mogłabym dotknąć tego dźwięku.
- Hanna, powiedz coś. – czuję lekkie szarpnięcie. Spoglądam przed siebie.
- Aleksy... – szepczę, ciągle owładnięta przez dezorientację. – Popatrz na swoją bluzkę.
Strach zamarzł w moim gardle już dawno. Nie potrafię zebrać w sobie wystarczającej ilości siły, by poruszyć się nawet o centymetr. Mój wzrok utkwił w czerwonych odciskach malutkich rączek na materiale koszulki Aleksego. To one go tak szarpały...
Odskakuje ode mnie i błyskawicznie się rozbiera. Rzuca bluzkę w kąt, zerka w ciemny otwór w suficie, po czym chwyta komórkę, chowając ją do kieszeni. Zostaję podniesiona. Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się w jego objęciach. Oznajmiam, że mogę iść samodzielnie, choć nie jestem do końca pewna, czy rzeczywiście tak jest. Nie mogę przecież pozwolić mu na odebranie mi godności. To jedyne co mi pozostało. Nie chcę, by mnie niósł.
Zbiegamy po schodach, tracąc oddech. Zostawiamy za sobą wszystko, co się tam stało, a w głowie wciąż słyszę śpiew, który tym razem nie osłabł nawet na chwilę.
Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/11763-Wciaz-patrza-12
Komentarze