Historia

Wciąż patrzą 30 [Zakończenie]
Początek serii: http://straszne-historie.pl/story/11034-Wciaz-patrza
Spis wszystkich części w profilu: http://straszne-historie.pl/profil/6330
Ciche uderzenia kropli deszczu o parapet wypełniają martwą ciszę. Chwilę później rozlega się głośny świst czajnika, w którym woda zaczęła już wrzeć. Za oknem panuje wielka ulewa, która zatapia świat kolejnymi hektolitrami swoich łez. Patrzę na zegarek. Cholera. Już dziesiąta. Cholera. Cholera. Cholera.
Chwytam grzebień i rozczesuję splątane włosy. W głowie szacuję, ile czasu potrzeba mi, by się zebrać. Trzydzieści minut? Godzina? Muszę doliczyć jeszcze parę minut na nagłe zmiany. Chaotycznie rozprostowuję pukle, wygładzając je przy tym dłonią. Sięgają już za ramiona. Szybko urosły, ale ich kolor się nie zmienił. Są białe. Ciągle tak przerażająco białe. Upinam je w zgrabny kok, starając się nie myśleć o tym wspaniałym, czarnym odcieniu, którego kiedyś były moje włosy. Robię szybki makijaż, by wyglądać nieco przyzwoiciej. Kiedy już prawie wyglądam zadowalająco, nachodzą mnie dziwne myśli. To naprawdę zły czas na kontemplacje, ale nie potrafię tego powstrzymać. Patrząc na swoje odbicie w lustrzanej tafli, zauważam błysk w oczach, który sprawia, że niebieski odcień wydaje się głębszy. Tak właśnie wyglądają tęczówki kogoś, kto nie odczuwa ciągłego strachu. Kogoś... kto sypia, je, pije i czasami się uśmiecha. W dodatku ten ktoś nie boi się swojego widoku.
Przesuwam dłońmi wzdłuż talii, wygładzając materiał sukienki. Zatrzymuję się na swoich piersiach. To ciało nie jest już tylko wystającymi kośćmi z obrzydliwą, szarą skórą. Cieszę się, że przytyłam. Teraz wyglądam normalnie i muszę przyznać, że niezła ze mnie laska. Chichoczę do odbicia. To nieprawdopodobne, że dojście do stanu normalności zajęło mi tak mało czasu. Choć... tak, to prawda minęło już pół roku, odkąd wyszłam z psychiatryka, ale mam na myśli coś innego. Kiedy tylko preszłam przez próg „mojego” rodzinnego domu, poczułam okropny chłód. Wiedziałam, że nikt tam na mnie nie czekał. Mój pokój został zamieniony na schowek, a rzeczy, do których byłam przywiązana, wylądowały na strychu. Naprawdę, nie miałam powodu tam zostawać. Po tygodniu oznajmiłam matce i ojcu, że zabieram swoją dupę na własne. Znalazłam mieszkanie w dobrej lokalizacji. Prywatny apartament z pełnym wyposażeniem. Nie musiałam się nawet zastanawiać. Zaczęłam naukę, by znaleźć pracę i odciąć się całkowicie od mojej wesołej rodzinki. I, co było dla mnie szokujące, nie zapomniałam, jak żyć wśród ludzi. Nie bałam się wychodzić na zakupy. Nie bałam się płacić rachunków.
Niczego się już nie boję.
Wyciągam z lodówki karton mleka. Nalewam trochę do miski i stawiam ją na brzegu stołu. Burczy mi w brzuchu, dlatego, by zagłuszyć ten upierdliwy odgłos, upijam łyk herbaty. Na korytarzu słyszę człapiące kroki Pełzaka. Nareszcie wstał. Ile można spać? Przez niego się spóźnimy...
Mruczy mi na powitanie, po czym wdrapuje się na krzesło i zaczyna pić mleko. Kilka kropel spada na podłogę, za co karcę go krzykiem. Po kolejnym łyku ciepła zaczynam czuć siebie w sobie. Ogarniam myśli, co powoduję nagły krwotok w sercu. Przenoszę wzrok na komórkę, zastanawiając się, od jak dawna nie mamy ze sobą kontaktu. Obiecał dzwonić codziennie, później co trzy dni. Zawsze mówił, żebym czekała. Powtarzał to milion razy, ale nigdy nie pozwolił mi wykręcić numeru do psychiatryka. Pewnie nie chce, rozmawiać ze mną, kiedy jest na prochach – tak właśnie myślałam. Później dzwonił rzadziej niż co tydzień, a nasze dialogi były nielogiczne, chaotyczne, niezrozumiałe. Teraz nie dzwoni w ogóle. Nie wiem, co się z nim dzieje. Kilka razy usiłowałam dodzwonić się do psychiatryka. Zawsze mnie zbywano, mówiąc, że pacjent jest na wizycie, śpi, albo sra. Pierdolony Edek. W taki sposób postanowił się na mnie zemścić... Ostatnio słyszałam jego głos cztery miesiące temu. Kiedyś nawet prawie udało mi się czegoś dowiedzieć, ponieważ słuchawkę podniósł ten ochroniarz, który nam pomagał. Zaczął do mnie mówić. Szybko. Kompletnie go nie rozumiałam. Wiem, że powinnam pojechać do ośrodka, kiedy tylko zauważyłam, że coś złego się dzieje, ale niestety, jestem egoistycznym tchórzem. I przede wszystkim człowiekiem, dlatego boję się rzeczy, które kiedyś mnie skrzywdziły. Ale dzisiaj nadszedł ten wyjątkowy dzień.
Aleksy... czy wciąż tam jesteś? Żywy?
Czy nic ci nie jest?
- Pełzak, zaraz wychodzimy.
Wsuwam stopy w czarne szpilki i zarzucam na plecy letni płaszcz. Mam nadzieję, że wiosenny deszcz nie ukradnie mi zapasów ciepła. Mój kok uległ poluzowaniu, więc kiedy schylam się po resztę niezbędnych papierów, kilka pasm włosów, opada mi na policzki, ale już się tym nie przejmuję. Biorę klucze, chwytam torebkę, sprawdzam okna, wyłączam komputer.
- Szybko! Co ty tam robisz?
Stoję już przy wyjściu, kiedy Pełzak przypełza do mnie. Patrzy mi w oczy tymi swoimi ślepiami. Nie rozumiem, o co mu chodzi. Chwilę stoimy w całkowitym milczeniu, aż w końcu pojmuję przekaz. Biegnę do salonu, a echo uderzeń obcasów o płytki odbija się od ścian. Zaplątuję palce w łańcuszek medalionu, wpychając go do kieszeni. Tak. Pamiętam. Pamiętam. Przecież nie mogłabym o niej zapomnieć.
- Już, wychodź. – mówię, dobiegając do drzwi. Szybkim ruchem odwracam się i zatrzaskuję zamek. Taksówka pewnie czeka od kilku minut. Jeśli kierowca powie, że należy się dopłata za zwłokę, to się poważnie wkurzę.
Wychodząc na zewnątrz, słodki zapach miasta w deszczu uderza mnie po twarzy. Napycham płuca wspomnieniami, póki mam ku temu okazję. Chcę wracać do tego dnia, ponieważ właśnie dziś, postanowiłam wziąć życie w swoje ręce. Unoszę głowę, pozwalając świeżości głaskać skórę. Kałuże odbijają obraz pochmurnego nieba, które grozi zrzuceniem kolejnych kropel na ziemie. Promienie słońca nieustannie próbują przebić się przez puch. Dźwięk klaksonu zmusza mnie do ruszenia z miejsca, ale zanim robię krok naprzód, splatam palce ze szponami cienia. To zabawne, jak potwór z mojej głowy uratował mnie od świata, otworzył mi oczy i nauczył, że to właśnie on będzie ze mną do samego końca.
***
Stojąc przed potężnymi drzwiami, zastanawiam się, czy powinnam już wejść. To miejsce zniszczyło moją psychikę w ułamku sekundy. Po przekroczeniu progu psychiatryka zaczęłam dostawać nagłych dreszczy. Myśli powróciły. Straty, które poniosłam, uderzyły w moje delikatnie bijące serce. W powietrzu ciągle czuję ból.
Zatrzaskuję powieki, kręcąc chaotycznie głową. Biorę głęboki wdech i muskam palcami klamkę. Odważam się ją nacisnąć dopiero po kilku sekundach. Drzwi odsłaniają wnętrze gabinetu. Wśród stosów papierów, teczek i cholernie drogich rzeczy, siedzi przygarbiona postać. Wchodzę do środka, starając się zatrzymać drżenie. Edmund podnosi wzrok. Uśmiecha się, co powoduje napływ strachu.
- Czemu mogę zawdzięczać tę wizytę? – poprawia okulary. – Dawno się nie widzieliśmy,Hanno. Wyrosłaś.
Próbuję powstrzymać się od wybicia mu zębów.
- Jestem w trakcie przygotowywania zarysu projektu, który finansuje twój ojciec. Może chcesz się z tym zapoznać?
Śmieje się. Dobrze wie, że ma całkowitą władzę nad tym miejscem. Gdybym wyciągnęła rękę przed siebie, byłabym w stanie dotknąć jego pewności siebie. Niestety dla niego, dziś zburzę tą śmiałość. Edek siada za biurkiem. Podchodzę bliżej, by lepiej widzieć tą parszywą twarz. Wszystkie zmarszczki przypominają mi o tym, jak dużo czasu straciłam. Gdyby tylko przestał odurzać mnie tym świństwem, wszystko byłoby teraz inne. Wszystko inaczej by się skończyło. Wszystko... Prawie zapomniałam o oddychaniu.
- Jak się czuje Aleksy? – zdanie przechodzi przez moje gardło z wielkim trudem i kaleczy wargi.
- Chodzi o tego pielęgniarza, który się tu zapisał?
Milczę.
- Oh – wzdycha teatralnie. – jest w trakcie terapii, ale nie spodziewałbym się poprawy stanu zdrowia. Był twoim „przyjacielem”, prawda?
Mam ochotę zetrzeć pięścią ten żałosny uśmieszek. Jednak, zamiast przypierdolić mu prosto w nos, otwieram torebkę. Wyciągam z niej teczkę. Otwieram teczkę. Edmund śledzi wyczekująco każdy mój ruch. Chwytam odpowiedni pik dokumentów. Upewniam się, że akt własności ma wszystkie strony, po czym rzucam kartki na biurko.
- Co to?
- Przeczytaj.
Niepewność, która go ogarnęła, sprawia mi niezwykłą przyjemność. Przegląda strony. Po chwili spogląda na mnie.
- Czy to żart?
- Nie. – uśmiecham się.
- Jest sfałszowany.
- Nie jest. – chichoczę. – Przykro mi, że dopiero teraz się o tym dowiadujesz.
Policzki Edka różowieją. Żyły na pomarszczonych dłoniach uwydatniają się, tworząc rozbudowane mosty skóry. Mogę przysiąc, że nawet trochę bardziej posiwiał przez wściekłość.
- Jak to możliwe?
- Współwłaściciel sprzedał swoje udziały. Kupiłam je, a własność, którą nabył mój ojciec, została przepisana na mnie.
- Niemożliwe. Nasz projekt...
- Wasz projekt już nie istnieje. Teraz psychiatryk należy do mnie. Rozumiesz? – uderzam pięścią w blat. – Ja decyduję o tym, co się tu dzieje. Jesteś na moim terenie, więc bądź... miły.
Odważam się spojrzeć w jego oczy. Widzę w nich swoją przeszłość i teraźniejszość pozostałych tu pacjentów. Te oczy nie różnią się ani trochę od oczu mordercy. A te dłonie? Ile razy wstrzykiwały komuś narkotyk do żył, pozbawiając go nadziei na opuszczenie tego miejsca? Ten cały psychiatryk to jedna, wielka obłuda, stworzona tylko po to, by pobierać kasę od rodzin, które nie chcą zajmować się swoimi bliskimi-czubami.
- Ty cholerna... – wykrztusza z trudem.
- Siedzisz na moim fotelu. – szepczę.
Atmosfera staje się napięta. Mam wrażenie, że za moment jedno z nas wybuchnie. Mierzymy się wzrokiem, a żadne nie zamierza się poddać.
- Nie będę dla ciebie pracować.
- To się bardzo dobrze składa, bo teraz zabierzesz wszystkie swoje rzeczy, poprosisz o wypowiedzenie i wyjdziesz na zewnątrz przez ten prostokąt, który widzisz na ścianie pokoju.
Zaciskam palce w pięść.
- I nigdy tu nie wrócisz.
To początek mojej zemsty. Dopiero się rozkręcam. Kiedy tylko zgromadzę dowody na jego nielegalną działalność, wsadzę go do więzienia na co najmniej piętnaście lat. Chcę, żeby tam zgnił. Żeby już nigdy nie wyszedł. Nienawidzę go.
- Twój ojciec nie będzie zadowolony.
- To wszystko jest teraz moje. – powtarzam. – Mogę spalić tę posiadłość, mogę zrobić z niej basen. Co się z nią teraz stanie, zależy tylko ode mnie. I jeszcze jedno. Cofam wszystkie środki, przeznaczone przez mojego ojca na twój destrukcyjny, chory projekt.
- Nie możesz.
- Wypierdalaj.
Przez kolejnych pięć minut patrzę, jak Edek zabiera wszystko, co należy do niego. Uległ, ponieważ wie, że nie ma już żadnych szans. Sprawdza szuflady, pakuje ubrania. Obserwuję go uważnie, pilnując, by nic nie ukradł. Wiem, że jest do tego zdolny. W końcu ma już wszystko, więc bierze płaszcz z wieszaka i zarzuca go na plecy. Odwraca się w moją stronę.
- Powodzenia w prowadzeniu tego domu wariatów. – jego głos ocieka sarkazmem.
- Dziękuję. Powodzenia w szukaniu nowej pracy.
Widzę, jak zaciska zęby. Naciska na klamkę i wychodzi. Trzask drzwi zamienia moje nogi w watę, więc opadam na wielki, skórzany fotel. Nie czuję wyrzutów sumienia. Należało mu się. Pierdolony... Wzdycham przeciągle. Wkładam dłonie do kieszeni, a moje palce napotykają wisiorek Zośki. Wyciągam go i przez chwilę patrzę na niego.
Jedna z rzeczy, których nigdy sobie nie wybaczę, jest nieuratowanie jej.
Otwieram medalion. Uśmiechy osób ze zdjęć witają mnie iluzją szczęścia. Pomimo czasu, śmierci i świata, oni zawsze będą szczęśliwi. Pozostaną promienni do chwili, w której kolory zostaną pomieszane, a papier nie pokrzywi się przez starość.
A ja będę pamiętać. Zawsze.
Nagle ogarnia mnie złość. Nie jestem pewna, z jakiego powodu wpadłam w szał. Nie mam pojęcia, czym to jest spowodowane. Czuję, że mam dość tego miejsca i nawet, teraz kiedy siedzę na najważniejszym miejscu w budynku, jestem tylko nic nieznaczącym pacjentem.
Zaczynam zrzucać wszystko, co znajduje się w moim zasięgu. Na podłodze ląduje wazon, pióra, przedmioty biurowe, aż w końcu tysiące kartek wzbijają się w przestrzeń. Rozrzucam pliki dokumentów, dając upust emocjom. Zamykam głowę w klatce swoich objęć, zastanawiając się, co ja właściwie zrobiłam. Co ja zrobię teraz?
Z trudem powstrzymuję piekące łzy pod powiekami. Kiedy otwieram oczy, przed sobą napotykam kartę, na której widnieje zdjęcie Aleksego. Drżącą dłonią dotykam mlecznych kartek. Aleksy... już idę. Już po ciebie idę.
***
Pokonuję kolejne metry szybkim krokiem. Gdybym mogła, pewnie biegałabym po wszystkich pokojach, szukając tego właściwego, ale nie wypada mi takie zachowanie. Nie, teraz kiedy jestem tu szefem. Dwie pielęgniarki powiedziały mi, gdzie jest oddział piąty. Od mojego odejścia wiele się tu pozmieniało. Jeden budynek jest całkowicie nieczynny z powodu remontu. Pewnie miała być tam pracownia Edka, w której tworzyłby nowe, cudowne leki.
Przemierzam korytarz na ostatnim piętrze w dawnym bloku D. Jest tu cicho. Naprawdę, cisza niemal mnie ogłusza. Białe ściany zdają się nie kończyć. Niby normalne piętro, ale coś tu jest nie tak. Czyżby to była loża najbardziej naćpanych pacjentów w całym psychiatryku?
- Przepraszam panią. – odzywa się głos za moimi plecami. – Nie można tutaj wchodzić.
Kobieta jest młoda. Szczupła. Ma piękne czarne włosy, zaplecione w warkocz.
- Szukam kogoś.
- Wizyty są zabronione, przykro mi.
Podchodzę do niej, chwytając kołnierz kremowego uniformu.
- Aleksy. Gdzie jest Aleksy? – wycedzam przez zaciśnięte zęby.
Jestem już tak zdenerwowana, tak zestresowana i zrozpaczona, że daruję sobie logiczne myślenie i pozwalam impulsom kierować ciałem.
- Pacjent dostał dawkę leku, nie może z panią rozmawiać. W ogóle, jak pani tu weszła?
- Nogami, kurwa. Gdzie on jest?!
- Zawołam ochroniarza.
- Gdzie jest … – szarpię ją.
- Proszę mnie puścić!
Rozluźniam uchwyt. Mówię, że jestem właścicielem budynku, w co kobieta nie wierzy. Dopiero gdy pokazuję odpowiednie dokumenty, przestaje mi się sprzeciwiać, choć ciągle zerka na mnie podejrzanie. Moje dłonie drżą i chyba sprawiam wrażenie kogoś, kto potrzebuje pomocy psychiatrycznej. Nic dziwnego, że kompletnie mnie nie słucha.
- Chcę go zobaczyć. – mówię.
- Muszę to skonsultować.
- Powiedz mi, gdzie jest, albo ja skonsultuje twoje odejście z tej pracy.
- Przykro mi. Nie mogę tego zrobić.
Uparta suka. Wygładzam czarną sukienkę, chcąc dać sobie chwilę na pozbieranie myśli.
- Dobrze, to proszę iść i to załatwić, ale nie wiem, do kogo powinna się pani zwrócić. Doktor Edmund już tu nie pracuje, więc...
Na schodach słyszę odgłos kroków. Patrzę w tamtą stronę, zauważając ochroniarza. Zdzisław...? Chyba tak miał na imię. Prawie dotyka mnie wzrokiem, idąc ku pielęgniarce. Jego twarz jest poważna. Nieco zmartwiona. Nie potrafię odczytać emocji i to sprawia, że zaczynam się go bać.
- Pani Dario. – zwraca się do kobiety. – Jest pani potrzebna na oddziale drugim.
Jego głos brzmi tak chłodno. Tak chłodno.
- Dobrze, ale ta pani...
- Ta pani może robić tu, co tylko chce, ponieważ jest właścicielem ośrodka.
Moje oczy prawie wypadają z orbit. Już wie?
Pielęgniarka okazuje skruchę i ze zmieszaniem biegnie w stronę schodów, nawet na mnie nie patrząc. Dezorientacja jest moim tlenem.
0 Witam panią, pani Hanno.
- Siema. – wykrztuszam.
- Nareszcie po niego przyszłaś.
Budzę się z własnego szoku.
- Wiesz, gdzie jest Aleksy?
- Wiem.
- Powiesz mi? – niepewność w moim głosie rozlewa się po ciszy.
Zdzisław milczy przez chwilę.
- Pokój na końcu korytarza. – mówi w końcu. – Jest tu jedynym pacjentem. Odizolowali go i... prawie niczego nie pamięta. Jest z nim niezbyt dobrze i nie miej mi za złe, że to powiem, ale mogłaś przywlec tu swoją zgrabną dupę wcześniej, jeszcze zanim zamienili go w kukłę.
Oddech osiada na moich drżących powiekach. Spóźniłam się? Znów się spóźniłam?
- Dziękuję. Dziękuję. – szepczę bardziej do siebie.
- Zabierz go stąd.
Zaciskam palce w pięść.
- I jak już odzyska rozum, powiedz mu ode mnie „żegnaj”
- Odchodzisz?
- Wyjeżdżam. Mnie nic tu nie trzyma. Czekałem z nim na ciebie, a teraz mogę już odejść. Jest moim najlepszym kumplem, więc zaopiekuj się nim, ok?
Z trudem powstrzymując łzy, podnoszę wzrok.
- Ok.
Zdzisław uśmiecha się i odchodzi. A ja myślę, że w pewien sposób pomógł mi się stąd wydostać. I naprawdę jestem wdzięczna za opiekę nad Aleksym.
Zrzucam szpilki i zaczynam biec w stronę wskazanego pokoju. Odgłos moich bosych stóp roztrzaskuje się, opadając na zimną podłogę. Kiedy już stoję przed drzwiami i kładę dłoń na klamce, strach niespodziewanie łapie mnie w objęcia. Co tam zobaczę? Co jest za tymi drzwiami? Czy Aleksy mnie pamięta? Czy uda mi się go wyleczyć?
A co jeśli zdążył mnie znienawidzić?
Przełykając zwątpienia, otwieram drzwi.
W środku jest pusto. Światło z wielkich okien wpada do środka, rozchlapując na szarawych ścianach cienie liści wysokich drzew. Zaczynam panikować, ale po chwili, w rogu zauważam jakiś kształt. Podchodzę bliżej. Moje oczy chyba są ślepe, ponieważ dopiero teraz zauważam Pełzaka, stojącego przy wózku inwalidzkim, na którym ktoś siedzi. Głowa sylwetki zwisa nieruchomo. Przez chwilę myślę, że jest martwy.
Chyba zwymiotuję.
Podchodzę powoli. Pełzak mruczy cichym, głębokim głosem. Skrobie pazurami w metal. Zastanawiam się, jak szybko znalazł Aleksego. Czy jest tu długo?
- H- hej.
Milczenie.
- Aleksy?
Zauważam, że choć jego oczy są zamknięte, klatka piersiowa lekko się unosi. Nie wiem, czy jestem z tego powodu szczęśliwa, czy bardziej przerażona, że ze zdrowego, pięknego człowieka, można zrobić ruszający się szkielet. Jego ciało pokryło się żyłami, a odcień skóry przypomina mleko. Chudość odkrywa wszystkie kości, które wydają się usiłować wyjść na zewnątrz. Boże. Boże. To niemożliwe.
- Aleksy! – krzyczę, a jego powieka drga.
Jestem bliska popaścia w histerię. Muszę go wyrwać z tego miejsca, muszę uwolnić go od zimy, która się w nim zalęgła.
Przytykam grzbiet dłoni do ust. Kątem oka dostrzegam ruch. Kiedy Figa wypełza z cienia, nie jestem w stanie powstrzymać już płaczu. Dlaczego im to zrobili? Czemu? Jest słaba. Ledwo utrzymuje się na nogach. Wydaje cichy, monotonny dźwięk. Pełzak piszczy i po chwili podbiega do potwora. Obejmuje ją. Przytula. Pomaga wstać.
Zauważam, że światło jej oczu przygasło. Jest taka słaba. Jest zniszczona.
Zbieram w sobie głos. Odpycham cały żal, ale mój wzrok pada na dłoń Aleksego. Boże... Boże gdzie jesteś? Gdzie byłeś, kiedy co noc modliłam się o niego? Chyba wszystkie wyższe moce opuściły dawno ten świat, pozwalając ludziom krzywdzić siebie nawzajem.
- Trochę mi nie wyszło. – powstrzymuję powstrzymać wybuch płaczu. Uśmiecham się. Przecież już tu jestem, a to znaczy, że wszystko będzie dobrze. Już zawsze będziemy razem. – Kupiłam mieszkanie. Myślę, że ci się spodoba. Mamy piękny widok na miasto i jest blisko bardzo dobrej uczelni. Ja studiuję trochę dalej. Wyszukałam dla ciebie kierunek, który mógłby cię zainteresować.
Krople łez zawieszają się na mojej brodzie i popełniają samobójstwa, rozbijając się o podłogę.
- I nie zdałam na prawo jazdy. – chichoczę. – Ale spróbuję jeszcze raz. Powinieneś mnie trochę przyuczyć, bo jestem kiepska w te klocki.
Niespodziewanie powieki Aleksego się podnoszą. Otworzył oczy.
- Obiecałeś mi, że wrócisz. Wybacz, ale nie mogłam już czekać. Dlatego po ciebie przyszłam.
Przysięgam, że lekko się uśmiechnął. Mam ochotę upaść na kolana i go przytulić, krzycząc do świata, że już nic nigdy nas nie rozdzieli, ale nie wiem, czy jeśli go dotknę, nie rozpadnie się na kawałki.
Pełzak zawiesił Figę na swoim grzbiecie. Powoli chwytam zimne rączki wózka. Pociągam nosem. To czas, w którym odchodzimy, zostawiając to cholerne miejsce. Nie wiem jeszcze, co zrobię z tą posiadłością. Może pomysł ze spaleniem jej, nie jest taki zły? Izabela i inne dzieci odeszły w spokoju. Pacjenci zasługują na prawdziwą pomoc. A ja po prostu nie mogę patrzeć na ten budynek.
Wyglądam przez okno. Stąd doskonale widać sadzawkę i kapliczkę. Je też należy zniszczyć. Należy zniszczyć wszystko. To, co materialne i tak nie ma znaczenia w porównaniu z pamięcią o tych, którzy odeszli.
Człapanie Pełzaka słychać już na korytarzu. Wzdycham, popychając wózek.
- Wracamy do domu, Aleksy.
Od autora:
Jeśli dotrwałeś do końca opowieści, to dziękuję. Pisanie „Wciąż patrzą” było niezwykle emocjonującym przeżyciem. Dziękuję również za szansę, jaką otrzymałam. Dziękuję, za możliwość wykreowania Hanny, Aleksego, Pełzaka, Figi i innych bohaterów. Razem stworzyliśmy książkę ;D Bez Waszych rad, uwag i słów motywacji, nie dałabym rady napisać opowieść w tak krótkim czasie (ponad pół roku)
Zapraszam na swojego wattpada → https://www.wattpad.com/user/JuliaKierepka
i na stronę fb → https://www.facebook.com/Kuro-Dark-Art-1455858561318535/?fref=ts
Mam nadzieję, że seria się podobała i czasami będziecie do niej wracać ;) Na pożegnanie mam jeszcze art z głównymi bohaterami --> https://www.facebook.com/1455858561318535/photos/a.1455869337984124.1073741827.1455858561318535/1728546570716398/?type=3&theater
Kuro się odmeldowuje.
Komentarze